Wieloletni korespondent radia niemieckiego w Polsce Reinhold Vetter pierwsze kontakty z demokratyczną opozycją nawiązał już w latach 70. Był w Stoczni Gdańskiej, gdy powstawała Solidarność. W 1989 r. relacjonował obrady Okrągłego Stołu, czerwcowe wybory i powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego.
PAP: Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z Polską?
Reinhold Vetter: Pod koniec lat 60., podczas studiów w Berlinie Zachodnim. Wśród studentów zachodnioberlińskiego Freie Universitaet (Wolnego Uniwersytetu) działało prężne środowisko zainteresowane Europą Wschodnią. Był wśród nas Rudi Dutschke (legendarny przywódca protestów studenckich w 1968 roku), który jeździł do Pragi, szukając kontaktów z tamtejszą lewicową opozycją. Od 1970 roku należałem do ugrupowania maoistowskiego KPD (Komunistyczna Partia Niemiec), krytycznie oceniającego sowiecki model socjalizmu i przeciwstawiającego mu model komunizmu chińskiego.
PAP: Czego mógł szukać zwolennik Mao Tse-tunga w Polsce?
Reinhold Vetter: Mieliśmy lewicowe poglądy i chcieliśmy przekonać się na własne oczy, jak wygląda rzeczywistość w krajach "realnego socjalizmu". Na Zachodzie "rewolucyjny podmiot", czyli klasa robotnicza, przestał istnieć. Poszukiwaliśmy jej na Wschodzie, w Polsce, w Jugosławii. W naszej grupie byli też Helga Hirsch (późniejsza korespondentka „Die Zeit” w Polsce), Karl Schloegel (historyk zajmujący się Rosją) i Christian Semler (redaktor lewicowej gazety „TAZ”).
Reinhold Vetter: Byłem sceptyczny w przypadku postulatu utworzenia wolnych związków zawodowych. Uważałem, że tego punktu nie uda się przeforsować. Ale stoczniowcy byli przekonani o słuszności tego żądania. I mieli rację! Z drugiej strony władze komunistyczne w latach 1980-1981 tak naprawdę nigdy nie pogodziły się z istnieniem niezależnej reprezentacji robotników.
PAP: Jak wypadła pierwsza konfrontacja z polską rzeczywistością?
Reinhold Vetter: Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w 1978 roku. W Gdańsku spotkałem Bogdana Borusewicza. Gdy powiedziałem mu, że jestem lewicowcem, popatrzył na mnie z politowaniem, a gdy dodałem, że jestem związany z maoistami, o mało co nie spadł z krzesła.
PAP: Jak nawiązał pan z nim kontakt?
Reinhold Vetter: Za pośrednictwem jednego z podziemnych drukarzy, Piotra Kapczyńskiego, którego znałem wcześniej. To on zaprowadził mnie do Borusewicza. Potem poznałem Jacka Merkla, który skontaktował mnie z Wałęsą. Lech mieszkał już wtedy na Zaspie, nie na Stogach. U niego spotkałem inicjatorów wolnych związków zawodowych.
PAP: Jak często bywał pan w Polsce?
Reinhold Vetter: W 1979 roku przyjechałem powtórnie. W 1980 roku spędziłem w Gdańsku dwa i pół tygodnia podczas strajku w stoczni. Do dziś przechowuję cenną pamiątkę z tamtych czasów - stoczniową przepustkę. Codziennie wchodziłem do stoczni i przysłuchiwałem się obradom uczestników strajku. Pojawiła się też Helga (Hirsch).
PAP: Co zapamiętał pan z tego strajku?
Reinhold Vetter: Wszystko było fascynujące, ale opowiem jedną historię, która szczególnie utkwiła mi w pamięci. Ksiądz Henryk Jankowski odprawiał na terenie stoczni codziennie msze dla strajkujących. W okresie późniejszym gdański duchowny odgrywał - moim zdaniem - raczej kontrowersyjną rolę, ale wtedy, w sierpniu 1980 roku, jego msze były bardzo ważne. Były nie tylko religijnym wydarzeniem, lecz służyły też integracji strajkujących, dodawały im otuchy, pomagały opanować strach.
Pewnego dnia podczas strajku mieliśmy - Helga i ja - już dość dyskusji i postanowiliśmy pójść do miasta "na kielicha". Próbując wydostać się ze stoczni, utknęliśmy w tłumie robotników uczestniczących w nabożeństwie pod gołym niebem. Jakiś czas staliśmy wśród ludzi, a potem też uklękliśmy i zaczęliśmy się modlić. Panowała niesamowita atmosfera, wielkie napięcie. Do końca nie wiedzieliśmy, czy za chwilę nie wjadą czołgi.
PAP: Czy wierzył pan, że strajk zakończy się sukcesem?
Reinhold Vetter: Byłem sceptyczny w przypadku postulatu utworzenia wolnych związków zawodowych. Uważałem, że tego punktu nie uda się przeforsować. Ale stoczniowcy byli przekonani o słuszności tego żądania. I mieli rację! Z drugiej strony władze komunistyczne w latach 1980-1981 tak naprawdę nigdy nie pogodziły się z istnieniem niezależnej reprezentacji robotników.
PAP: Jak potoczyły się pańskie losy w latach 80.?
Reinhold Vetter: Po wprowadzeniu stanu wojennego zakładałem w Niemczech komitety "Solidarności z Solidarnością” organizujące pomoc dla prześladowanych związkowców. Jeden z nich powstał w Kolonii, należeli do niego także Christian (Semler) i Ruth (jego partnerka życiowa).
PAP: A kiedy został pan dziennikarzem?
Reinhold Vetter: W latach 1981–83 zaliczyłem trzeci fakultet - dziennikarstwo w Moguncji. Wcześniej uzyskałem dyplom inżyniera i politologa. Zaczepiłem się w rozgłośni radiowej WDR w Kolonii. Już wtedy robiłem audycje o Polsce, między innymi radiowy portret Anny Walentynowicz. Jako korespondent przyjechałem do Polski w 1988 roku, dokładnie 1 sierpnia. No i zaraz zaczęło się coś dziać.
PAP: Z jakim nastawieniem przyjechał pan do Polski?
Reinhold Vetter: Jak każdy niemiecki dziennikarz przyjechałem z idealistycznym wyobrażeniem o Polsce i Polakach, przytłoczony hipoteką niemiecko-polskiej tragicznej historii.
Sprowadzając problem do anegdoty, można powiedzieć, że każdy niemiecki korespondent przechodzi przez trzy etapy. Na pierwszym etapie jesteś Polską oczarowany; spotykasz wyłącznie bohaterów - albo Michnika, albo drukarzy w piwnicy. Po wejściu na drugi stopień wtajemniczenia zaczynasz mieć Polski dość, gdy dostrzeżesz, że jest to normalny kraj jak inne, że oprócz ludzi miłych są tutaj ludzie niemili, a oprócz ludzi mądrych, mieszkają tu też głupcy. Jeśli jakoś przetrwasz ten drugi trudny etap, to możesz spokojnie zostać w Polsce na dłużej. Ale nie wszyscy to potrafią.
PAP: Skąd czerpał pan informacje?
Reinhold Vetter: Pierwszym adresem dla mnie i moich kolegów był warszawski KIK. Często prosiłem o ocenę i komentarz Andrzeja Stelmachowskiego. W czasie obrad okrągłego stołu informacje przekazywał nam Andrzej Onyszkiewicz. Ze strony partyjnej kontaktowałem się m. in. z Aleksandrem Kwaśniewskim i członkiem biura politycznego KC PZPR Januszem Reykowskim.
PAP: Kiedy dostrzegł pan, że system chwieje się i jest szansa na zmianę ustroju?
Reinhold Vetter: W połowie lat 80. jedna trzecia społeczeństwa sympatyzowała z Solidarnością, jedna trzecia z władzami, a reszta pozostawała neutralna. Wyczuwało się, że generał Jaruzelski nie ma recepty na wyjście z kryzysu. Po dojściu do władzy Gorbaczowa powstało większe pole manewru, które Jaruzelski próbował wykorzystać. Od połowy lat 80. mówiono o okrągłym stole. Co najmniej trzy osoby uważają się za autorów tego pomysłu, w tym Jaruzelski.
PAP: Czy było jakieś jedno konkretne wydarzenie, które zmieniło bieg wydarzeń w Polsce?
Reinhold Vetter: W 1988 roku, gdy przyjechałem do Polski, widoczny był gołym okiem kryzys ekipy Jaruzelskiego. Pod względem gospodarczym Polska leżała na łopatkach. Zwrotem była debata telewizyjna Wałęsy z szefem OPZZ Alfredem Miodowiczem 30 listopada 1988 roku. To ta dyskusja wywróciła wszystko do góry nogami. Miodowicz zapowiadał, że zrobi z Wałęsy marmoladę, a stało się odwrotnie. Protokoły z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR po tej debacie dowodzą, że partyjne władze zrozumiały, iż nie mogą dłużej ignorować Wałęsy.
Reinhold Vetter: W 1988 r., gdy przyjechałem do Polski, widoczny był gołym okiem kryzys ekipy Jaruzelskiego. Pod względem gospodarczym Polska leżała na łopatkach. Zwrotem była debata telewizyjna Wałęsy z szefem OPZZ Alfredem Miodowiczem 30 listopada 1988 r. To ta dyskusja wywróciła wszystko do góry nogami. Miodowicz zapowiadał, że zrobi z Wałęsy marmoladę, a stało się odwrotnie.
PAP: Kto pańskim zdaniem odegrał kluczową rolę w chwili zmian?
Reinhold Vetter: Problem polegał na tym, że trzeba było ustalić program reform, które byłyby do zaakceptowania przez część partii komunistycznej i dać jej gwarancję zachowania stanu posiadania, a z drugiej strony trzeba było wyznaczyć kierunek strategicznych zmian.
Autorem kluczowych pomysłów był Bronisław Geremek, nie umniejszając roli Mazowieckiego, Michnika czy Wałęsy. Jego wywiad w „Konfrontacjach” z początku 1988 roku zawierający pomysł paktu antykryzysowego, częściowo wolnych wyborów i demokratycznie wybranego Senatu - jako przeciwwagi dla tylko częściowo demokratycznie wybranego Sejmu - były propozycjami, które stały się przedmiotem obrad okrągłego stołu i następnie częścią porozumienia władzy z opozycją.
PAP: Czy SB dawała się panu bardzo we znaki?
Reinhold Vetter: Wspierałem wcześniej opozycjonistów w NRD, dlatego inwigilacja ze strony polskich służb nie była dla mnie niczym nadzwyczajnym. Z przedstawicielami wschodnioniemieckiej opozycji umawiałem się na molo w Sopocie; tam przekazywałem im zakazane w NRD książki. Odbierałem na granicy więźniów politycznych zwalnianych ze wschodnioniemieckich więzień. Byłem odporny i nie dałem się zastraszyć. Enerdowska Stasi była zresztą dużo gorsza niż polska bezpieka.
PAP: Czy korespondencje z Polski cieszyły się wtedy na przełomie lat 1989 i 1990 dużą popularnością?
Reinhold Vetter: Nadawałem do 25 audycji dziennie. Obsługiwałem 10 stacji radiowych tworzących ARD oraz dodatkowo Deutschlandfunk i Deutsche Welle. Okrągły stół i jego następstwa to był czas, gdy historia gwałtownie przyśpieszyła. Dziś dziennikarze muszą twardo walczyć o miejsce na antenie lub w gazecie, a opublikowanie materiału o Polsce na pierwszej stronie graniczy z cudem. Uwagę świata przykuwała w latach 90. sytuacja na Bałkanach, a dziś w centrum zainteresowania jest Ukraina.
PAP: Po rozstaniu się z ARD pracował pan dla dziennika "Handelsblatt" - najpierw w Budapeszcie (2000-2004), a następnie do 2009 roku znów w Warszawie. Teraz pisze Pan książki o Polsce; jest pan autorem biografii Wałęsy i Geremka. Czy to jest sposób na aktywną emeryturę?
Reinhold Vetter: Po części tak - próbuję zachować intelektualną formę. Równie ważne jest jednak to, że w ten sposób mogę uporządkować zgromadzone w ciągu 40 lat materiały i doświadczenia. Pracując dla tak szybkiego medium, jakim jest radio, nie miałem na to prawie zupełnie czasu.
Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ kot/ pro/