Pierwsze zorganizowane przez władzę komunistyczną obchody 11 listopada odbyły się już w 1944 r. – na terenach dopiero co odbitych przez armię czerwoną z rąk niemieckich.
Polska Partia Robotnicza i Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego korzystały z okazji, by podkreślić swe przywiązanie do patriotycznych tradycji. Program obchodów Święta Niepodległości przewidywał, że uroczystości będą miały charakter masowy. „Każda miejscowość, szczególnie wieś, częstokroć oddalone od centrów miejskich powinny odczuć, że dzień ten jest istotnie wielkim świętem całego narodu” – zalecał okólnik Resortu Informacji i Propagandy. W przeddzień rocznicy miały się odbyć „uroczyste capstrzyki z udziałem organizacji społecznych, wojska i szkół”, czyli wieczorne przemarsze z pochodniami i śpiewaniem pieśni żołnierskich. Nazajutrz przewidziano nabożeństwa, defilady garnizonów wojskowych, milicji, straży pożarnej i młodzieży szkolnej oraz akademie zakończone częścią artystyczną i – w niektórych przypadkach – „skromnym przyjęciem” wydanym przez lokalne władze. Organizatorzy nakazywali przy tym „szczególny nacisk położyć na dekoracje miasta, budynków państwowych oraz sali, gdzie odbędzie się akademia”. Śpiewano hymn narodowy, „Rotę” i „Boże coś Polskę”.
Tak jak rocznica 3 maja musiała ustąpić przed obchodami 1 maja, tak 11 listopada został wyparty przez rocznicę rewolucji październikowej. Celebrowano ją już w 1944 r. – oba święta funkcjonowały wtedy obok siebie równolegle. Mówcy sławiąc geniusz Lenina i Stalina komentowali „zgubną dla kraju politykę ówczesnego rządu polskiego, opanowanego przez reakcję [której] imperialistyczne dążenia na wschód nie pozwoliły na przyjęcie podanej przyjacielsko ręki ani w roku 1918 ani w roku 1939”.
Relacjonując obchody 11 listopada, organizatorzy wspominali w urzędowych sprawozdaniach o „licznym udziale miejscowego społeczeństwa”, zwłaszcza podczas pochodów, a także podkreślali, że zgromadzeni na akademiach „hucznie oklaskiwali prelegentów”. W wielu dokumentach przewijają się opisy zbiorowego płaczu w czasie uroczystości. Jednak entuzjazm okazywany przez społeczeństwo prawdopodobnie nie miał nic wspólnego z poparciem dla nowej władzy. Po prostu, po sześciu latach okupacji Polacy złaknieni byli narodowych symboli i kultury, zwłaszcza ich obecności w przestrzeni publicznej. Zbiorowe śpiewanie „Roty” i hymnu, koncerty Chopina, odczyty z historii Polski, pokazy kronik filmowych, biało-czerwone sztandary i emblematy orła – wszystko to przyciągało ludzi, pozwalało odbudować poczucie wspólnoty.
Szczególnie eksponowaną rolę w tych obchodach powierzono dzieciom. „Dziatwa i młodzież w dniu tym powinna złożyć hołd Wojsku Polskiemu – zalecano – powinna ona dotrzeć do koszar i szpitali wojskowych z pieśnią polską, żywym słowem naszej poezji, z naszym tańcem narodowym. Kierownicy i dyrektorzy szkół porozumieją się w tym celu z dowódcami stacjonowanych w pobliżu oddziałów i szpitali dla umożliwienia dziatwie i młodzieży szkolnej bezpośredniego i żywego kontaktu z armią. Niezależnie od powyższego należy drogą korespondencji indywidualnej i zbiorowej nawiązać kontakt z żołnierzem na froncie”.
Tak jak rocznica 3 maja musiała ustąpić przed obchodami 1 maja, tak 11 listopada został wyparty przez rocznicę rewolucji październikowej. Celebrowano ją już w 1944 r. – oba święta funkcjonowały wtedy obok siebie równolegle. Mówcy sławiąc geniusz Lenina i Stalina komentowali „zgubną dla kraju politykę ówczesnego rządu polskiego, opanowanego przez reakcję [której] imperialistyczne dążenia na wschód nie pozwoliły na przyjęcie podanej przyjacielsko ręki ani w roku 1918 ani w roku 1939”. W konkluzji stwierdzali: „Obecnie Krajowa Rada Narodowa i PKWN nie pójdą śladami reakcjonistów a dążyć będą przez swą politykę zawsze do zacieśnienia przyjaźni obu bratnich narodów”.
Wraz z październikową odwilżą w 1956 roku i osłabieniem cenzury Polacy odzyskali prawo do pamięci o wydarzeniach z 1918 r. Jednak – w ograniczonym zakresie. 11 listopada wolno było jednak wspominać tylko jako odległe wydarzenie historyczne, zasługujące co najwyżej na okolicznościowy artykuł w gazecie. Jakiekolwiek manifestowanie przywiązania do tej daty było zakazane.
W następnych latach Święto Niepodległości zostało skazane na zapomnienie – nie wolno było go nie tylko obchodzić, ale nawet o nim pisać. Nie było zresztą potrzebne, zastąpiło je bowiem Święto Odrodzenia, ustanowione na pamiątkę Manifestu PKWN. Odtąd to 22 lipca a nie 11 listopada wyznaczać miał symboliczny początek polskiej niepodległości.
Wraz z październikową odwilżą w 1956 roku i osłabieniem cenzury Polacy odzyskali prawo do pamięci o wydarzeniach z 1918 r. Jednak – w ograniczonym zakresie. 11 listopada wolno było jednak wspominać tylko jako odległe wydarzenie historyczne, zasługujące co najwyżej na okolicznościowy artykuł w gazecie. Jakiekolwiek manifestowanie przywiązania do tej daty było zakazane. Nawet w 50 rocznicę objęcia przez Piłsudskiego steru odradzającego się państwa propaganda umniejszała znaczenie tego wydarzenia. Pisano „po 100 latach Polska odzyskała niepodległość. Spełniły się sny pokoleń polskich patriotów. Ale nie spełniły się sny pokoleń polskich rewolucjonistów”. 11 listopada 1968 w prasie, radio, telewizji, na ulicach miast i w aulach szkolnych celebrowano oficjalnie… otwarcie obrad V Zjazdu PZPR.
Dwa lata później Stefan Kisielewski notował w swoim dzienniku: „Na 11 listopada w prasie nie było ani złamanego słówka, że to przecież rocznica odrodzenia państwowości polskiej. Tyle głupawych komunistycznych galówek obchodzą, a o tym ani słowa. Świństwo i granda, wracamy pod tym względem do epoki najgorszej.”
Z czasem inicjatywę przejęła rodząca się opozycja. W 1978 r. Wojciech Ziembiński, Leszek Moczulski i Andrzej Czuma z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela zapoczątkowali tradycję niezależnych obchodów Święta Niepodległości. O zorganizowanej przez nich manifestacji prasa podziemna pisała: „Wyruszył pochód kilku tysięcy mieszkańców stolicy, którzy w powadze, pod biało-czerwoną flagą przeszli placem Zamkowym i Krakowskim Przedmieściem (milicja drogowa regulowała ruch kołowy). Przy migocących zniczach (reflektory oraz pobliskie latarnie zostały przez władze celowo wygaszone) i pochylonej nad Grobem Nieznanego Żołnierza fladze – w ciągu dwóch godzin wielokrotnie śpiewano Hymn Narodowy, Rotę, Boże coś Polskę, Pierwszą Brygadę, Warszawiankę, Czerwone Maki; modlono się za poległych, szczególnie za pomordowanych żołnierzy Polski Podziemnej i zaginionych na Wschodzie; wznoszono okrzyki na cześć Ojca Świętego i Prymasa Polski; domagano się niepodległości, poszanowania praw człowieka i swobód obywatelskich, wolności słowa, nauki; budowy pomnika katyńskiego i pomnika gen. Grota”.
W 1970 r. Stefan Kisielewski notował w swoim dzienniku: „Na 11 listopada w prasie nie było ani złamanego słówka, że to przecież rocznica odrodzenia państwowości polskiej. Tyle głupawych komunistycznych galówek obchodzą, a o tym ani słowa. Świństwo i granda, wracamy pod tym względem do epoki najgorszej.”
Reakcje partii opisał w swoich dziennikach Mieczysław Rakowski: „Nasze władze były, jak mi powiedział Kąkol, dość przerażone. Zrozumiałe dlaczego. Zarówno w tym przypadku, jak i we wszystkich innych niezawodnie dominuje strach. Swoją drogą wyobrażam sobie wściekłość aparatczyków typu Łukaszewicza i kilku innych, którzy chętnie rozprawiliby się z tymi »antysocjalistycznymi elementami« i z radością zafundowaliby im procesy sądowe […]. Dzisiaj wieczorem razem Passentem i Urbanami wybraliśmy się na plac Zwycięstwa. Po godzinie 19 panował tam jeszcze spokój. Gdy wychodziliśmy z hotelu »Victoria«, w mgnieniu oka przez plac przeciągnął tłum ludzi. Na płycie przed Grobem Nieznanego Żołnierza znalazło się chyba nie więcej, jak dwa tysiące ludzi, a może nawet mniej. Passent relacjonował mi później, że wznoszono okrzyki: »Niech żyje prymas«, »Niech żyje wolne harcerstwo«, »Niech żyje niepodległa Polska«, »Chcemy prawdy o Katyniu«, »,Nie ma chleba bez wolności«. Jakiś starszy pan powiedział: 38 lat czekałem na tę chwilę”.
W 1978 r. Wojciech Ziembiński, Leszek Moczulski i Andrzej Czuma z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela zapoczątkowali tradycję niezależnych obchodów Święta Niepodległości.
W następnych latach niezależne obchody były brutalnie rozbijane przez ZOMO, jedynie w latach 1980-81 władze musiały dać przyzwolenie na manifestacje organizowane przez „Solidarność”. Jeszcze w 1984 gen. Jaruzelski mówił na posiedzeniu rządu: „najbardziej skrajne, opozycyjne siły, o jawnie kontrrewolucyjnym charakterze, prą do swego rodzaju konfrontacji. Musimy być bardzo wyczuleni na dzień 11 listopada. Przede wszystkim wszelkiego rodzaju zaporowe działania w propagandzie, w innych formach zastosować, aby ten dzień nie był wykorzystany w sposób niebezpieczny przez siły nam wrogie.”
Pod koniec dekady partia nieoczekiwanie zmieniła front. Władze postanowiły uwiarygodnić się w oczach społeczeństwa poprzez ostentacyjne celebrowanie „tradycji niepodległościowej”. Sięgnięto po historyczne rekwizyty: w kompanii reprezentacyjnej wprowadzono rogatywki wg wzoru z 1935 r. Odtąd żołnierze w historycznych uniformach coraz częściej uświetniali obchody ważnych rocznic – w tym 11 listopada.
70 rocznicę odzyskanie niepodległości komuniści obchodzili z pompą. Odbyło się uroczyste posiedzenie Sejmu, dygnitarze składali kwiaty na Grobie Nieznanego Żołnierza. „Od rana nieustanny festiwal na cześć Piłsudskiego – zanotował Rakowski (wówczas piastujący już stanowisko premiera) – Wahadło wychyliło się w drugą stronę. Przez wiele lat przedstawialiśmy Piłsudskiego jako czarną owcę, a teraz wychodzi na anioła. Zadzwoniłem do Królikowskiego i powiedziałem, żeby się opamiętali”.
Jeszcze w 1984 gen. Jaruzelski mówił na posiedzeniu rządu: „najbardziej skrajne, opozycyjne siły, o jawnie kontrrewolucyjnym charakterze, prą do swego rodzaju konfrontacji. Musimy być bardzo wyczuleni na dzień 11 listopada. Przede wszystkim wszelkiego rodzaju zaporowe działania w propagandzie, w innych formach zastosować, aby ten dzień nie był wykorzystany w sposób niebezpieczny przez siły nam wrogie.”
Komentując nową strategię legitymizacyjną władz, Jacek Fedorowicz szydził w opozycyjnej prasie: „Dawniej było inaczej. Pamiętam, we wczesnych latach pięćdziesiątych »polskość« była znacznie mniej ważna niż »proletariackość«. »Polskość« była nawet czymś jakby wstydliwym, zanikającym, wstecznym, schyłkowym. […] Zupełnie inaczej jest dziś, gdy władza czuje się znacznie mniej pewnie. Nie decyduje się występować jawnie pod sztandarami światowej rewolucji, tylko skrywa pod narodowym sztandarem. Stroi w biel i czerwień, przebiera gorliwie w rogatywki, przemawia najchętniej na tle orła białego, a słowo »Polska« nie schodzi jej z ust. […] Niezłym chyba przykładem są wspomniane już rogatywki. Uszyto je dla kompanii honorowej wojska. Świetny pomysł! Ale nie rozumiem, dlaczego nie uszyto za jednym zamachem rogatywek dla milicji. Od razu pozbylibyśmy się tych naszych dziwacznych uprzedzeń w stosunku do chłopców w błękitnych rogatywkach. A może by doczepiać ułańskie proporce do pałek? Albo wyposażyć milicję konną w skrzydła husarskie? Dlaczego tego nie zrobiono w 1982, 1983? Jakaż ręka nielicznego wyrostka ośmieliłaby się godzić w polskiego husarza? Teraz już za późno.”
Rzeczywiście było już za późno. Społeczeństwo nie dało się kupić patriotyczną ornamentyką, o czym władz miała przekonać się wkrótce – w czerwcu 1989 r.
dr Piotr Osęka
adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN
wykładowca Collegium Civitas