Wrocławski sąd za tydzień ogłosi wyrok w sprawie oskarżonego o nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych mężczyzny. To rodzic, który w szkole swojej córki zerwał plakat z ukraińską flagą i godłem.
W czwartek Sąd Rejonowy dla Wrocławia Fabrycznej zamknął proces i wyznaczył ogłoszenie wyroku na 19 października.
Sąd od września rozpatruje akt oskarżenia wobec Krzysztofa Madeja (zgadza się na podawanie pełnego imienia i nazwiska - PAP), w którym zarzucono mu przestępstwo z art. 256 Kodeksu karnego.
"Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2" - tak brzmi art. 256 KK.
24 listopada 2016 r. w jednej z wrocławskich szkół w ramach programu edukacyjnego pt. "Tolerancyjny Europejczyk" obchodzono dzień ukraiński. Madej, który przyszedł odebrać swoją 8-letnią córkę, zerwał umieszczone w oknach i przed biblioteką plakaty z flagą ukraińską i godłem tego kraju.
Przyznał, że zaniósł je do biblioteki, gdzie rzucił je na stół. Nie przyznaje się jednak do winy i nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych czy etnicznych.
Jak mówił w sądzie, na jednym z plakatów dostrzegł symbol zbrodniczej organizacji UON-UPA. "To wzbudziło moje wzburzenie. Dlatego zapytałem nauczycielki w bibliotece, kto jest za to odpowiedzialny i czego jeszcze one uczą w tej szkole" - mówił oskarżony na pierwszej rozprawie.
Wtedy zeznawały też w charakterze świadków nauczycielki oraz dyrektor szkoły. Jak powiedziały, na plakatach nie było symbolu zbrodniczej organizacji.
Zeznały, że oskarżony był wzburzony i wypowiadał zdanie: "+Ukraińcy to mordercy i zbrodniarze+ oraz +czego wy jeszcze uczycie w tej szkole+".
"Dzień ukraiński miał charakter kulturowo-edukacyjny. Nie chodziło o edukację na tematy historyczne, ale bardziej o promowanie tolerancji wobec wszystkich obcokrajowców. Robiliśmy też dzień niemiecki w ramach projektu +Tolerancyjny Europejczyk+" - zeznała jedna z nauczycielek.
Sąd uchylał pytania zadawane świadkom przez oskarżonego i jego adwokata Stanisława Zapotocznego na tematy historyczne, dotyczące ludobójstwa na Wołyniu i Kresach Wschodnich, uznając, że nie były one związane ze sprawą.
Dyrektor placówki dla klas I-III odpowiedziała jednak na jedno z pytań i przyznała przed sądem, że sprawa tzw. rzezi wołyńskiej nie jest jej znana.
Pytana przez dziennikarza PAP na korytarzu, czy nigdy nie słyszała o ludobójstwie na Kresach, potwierdziła. "Zeznawałam przed sądem, który pouczył mnie o odpowiedzialności za składanie fałszywych zeznań" - dodała nauczycielka.
W czwartek sąd dopuścił jeszcze jeden dowód z urzędu: przesłany na żądanie sądu przez Konsulat Generalny Ukrainy opis godła i flagi tego kraju.
W mowie końcowej adwokat oskarżonego zwrócił uwagę, że nie doszło do "nawoływania", ponieważ Madej nie miał takiego zamiaru.
"Skoro nie było zamiaru, nie było nawet szansy na nawoływanie, gdyż na korytarzu była jedna nauczycielka z dzieckiem i córka oskarżonego, a w bibliotece dwie nauczycielki, zatem nie doszło do przestępstwa z art. 256 KK" - przekonywał adwokat.
Dodał, że w wypowiedzi, iż "Ukraińcy mordowali Polaków" zawarta była ocena historii, do której każdy ma zagwarantowane prawo w konstytucji.
"To było stwierdzenie faktu. Wypowiedzi oskarżonego nie były nawoływaniem" - podkreślił Zapotoczny.
Wniósł o uniewinnienie, o to samo poprosił sam oskarżony. (PAP)
autor: Roman Skiba
edytor: Anna Małecka
ros/ malk/