Wojna polsko-bolszewicka 1920 roku toczyła się na wielu obszarach. Nie tylko Polska centralna wraz z jej newralgicznym punktem – Warszawą była w ciągłym zagrożeniu, także Galicja wschodnia i jej stolica – Lwów, pozostawały w zasięgu szponów Armii Czerwonej.
Wojna polsko-bolszewicka 1920 roku toczyła się na wielu obszarach. Nie tylko Polska centralna wraz z jej newralgicznym punktem – Warszawą była w ciągłym zagrożeniu, także Galicja wschodnia i jej stolica – Lwów, pozostawały w zasięgu szponów Armii Czerwonej.
(Na zdjęciu: "Pogoń ułanów", obraz Jerzego Kossaka, w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie. Fot. PAP)
Sowieckim przywódcom bardzo zależało na zdobyciu miasta, wiązali z tym plany nie tylko podboju Rzeczypospolitej, ale także ekspansji dalej na zachód oraz południe Europy. Niektórzy historycy mówią nawet o planach ataku na Rumunię od tej właśnie strony. Przede wszystkim jednak trzeba było najpierw pokonać Polskę, co zagwarantować miało wzięcie jej w potężne kleszcze armii frontów zachodniego i południowo – zachodniego.
Aleksander Jegorow, dowódca frontu południowo – zachodniego, miał za zadanie jak najszybsze zajęcie Lwowa. Gdy miasto pozostawało niezdobyte, otrzymał rozkaz jego ominięcia i niezwłocznego stawienia się pod Warszawą do pomocy Tuchaczewskiemu w decydującej bitwie. Sprzeciwił się temu komisarz polityczny, Stalin, który z opanowaniem Lwowa wiązał wielkie nadzieje.
Na froncie południowo – zachodnim najgroźniejszą siłą jaką dysponował Jegorow była 1. Armia Konna Siemiona Budionnego w sile czterech dywizji w liczbie 12 tysięcy szabel, 2 tysięcy bagnetów, 304 kaemów, 48 dział, 12 samolotów bojowych, 5 pociągów pancernych i 8 samochodów opancerzonych. Przeważająca liczebnie nad ochotniczymi obrońcami Lwowa Konarmia oskrzydlała ich i atakowała z różnych stron. W taki właśnie sposób doszło do starcia niewielkiego oddziału polskich Orląt ze znacznymi siłami czerwonej kawalerii pod wsią Zadwórze znajdującą się 33 kilometry na wschód od Lwowa na trasie kolejowej Lwów-Tarnopol-Kijów. W okolicy tejże wsi tor kolejowy przebiegał w wykopie głębokim na 3 metry. Prostopadle do niego, w odległości 1 km od stacji, biegła droga do wsi oddalonej o ok. 1 km od samego toru. Droga ta, kilkadziesiąt metrów przed samym torem, również biegła głębokim wykopem. Niedaleko stacji kolejowej, po prawej stronie toru, znajdowało się wzgórze, z lewej równinne łąki, dalej zaś lasy. Wszystko to sprawiało, że znajdujące się tu oddziały mogły zostać w dość łatwy sposób odcięte, bądź zaskoczone.
17 sierpnia 1920 r. baon z ochotniczego zgrupowania rtm. Romana Abrahama, dowodzony przez kpt. Bolesława Zajączkowskiego, prowadził marsz z okolic Krasnego w kierunku Lwowa, wzdłuż linii kolejowej w celu połączenia się ze szwadronem kawalerii rtm. Tadeusza Krynickiego. Na wysokości zniszczonej wsi Kutkorz oddział został zaskoczony pojedynczymi salwami artyleryjskimi od strony dworca w Krasnem. Oddział rozdzielił się: Krynicki ze swoją kawalerią ruszył w kierunku Glinian, zaś Zajączkowski ze swoją piechotą, w szyku bojowym, ruszył najkrótszą drogą na Lwów – przez wieś Zadwórze.
Około południa, nieopodal dworca w Zadwórzu kolumna w sile trzech kompanii piechoty i kompanii kaemów została zaskoczona nagłym ostrzałem z karabinów maszynowych i granatów ręcznych żołnierzy z bolszewickiej 6. dywizji kawalerii 1. Armii Konnej Budionnego. Sytuacja była o tyle groźna, że naprzeciw garstki Polaków stanął silny oddział bolszewicki, który starał się przebić na przedmieścia Lwowa przez lukę w polskiej linii obrony. Jak wspominał uczestnik bitwy, Seweryn Faliński: „[...] granaty wyją i wyją nad głowami, robiąc niemałe spustoszenie w szeregach, nareszcie dosięgły i nas. Ukrop nie lada, cofnąć się wcale nie można! Działa ryczą setnie, lawina żelaza leci ku nam, przerasta ogromem słaby nasz opór. Nie ma metra łanu, gdzie by można się schować, nie ma piędzi ziemi, gdzie by granat nie uderzył. Padają więc żołnierze coraz gęściej i rannych też niemało wije się w kałużach krwi.” W tym właśnie momencie por. Antoni Dawidowicz słowami „Chłopcy! Hurra na baterie!” poderwał drugą tyralierę i na jej czele natarł z impetem, torując sobie drogę bagnetami, na stojące obok stacji działa, których załoga, nie mogąc odeprzeć Polaków, salwowała się ucieczką w kierunku wsi, zabierając ze sobą artylerię.
W tym momencie, od strony lasu, na lewym skrzydle pojawiła się kawaleria bolszewicka, która z wściekłością rzuciła się do szarży. „Wali masa... błyszczą obnażone krzywe szablice w blasku słońca, chwieje się na przedzie buńczuk komendanta [...]. A my wstrzymujemy się zupełnie, czołem odwróceni ku nim i jedno strzelamy śmiercionośną stalą, strzelamy bez wytchnienia.” (S. Faliński „Rycerze zadwórzańscy”, Lwów 1927) Przywitana gradem kul konnica bolszewicka rozproszyła się i cofnęła. „Popłoch ogrania ich szeregi, rozbijają się kupkami po równinie. Po kilkunastu minutach [...] kawaleria kryje się z powrotem pod las.”
Polakom, tak tym na torze kolejowym, jak i atakującym zaciekle od kilku godzin wzgórze, zaczęło brakować amunicji. Musieli ją odbierać zabitym i rannym. Bombami i ogniem z kaemów wsparły walczących na krótką chwilę trzy lwowskie samoloty. Polacy odparli łącznie sześć szarż kozackich. Niestety, od strony Złoczowa nadeszły nowe siły bolszewickie, a siła z jaką nacierali cały czas się wzmagała. Orlęta broniące wzgórza i budki kolejowej nr 287 zostały wkrótce otoczone przez morze czerwonej kawalerii. Wyłom w szeregach był znaczny. Brakowało dowódców – zginęli m.in. kpt. Krzysztof Obertyński, por. Antoni Dawidowicz, por. Józef Juszkiewicz, ppor. Jan Demeter, pchor. Władysław Getman. Na domiar złego nadleciały trzy sowieckie samoloty otwierając ogień do pozostałych przy życiu obrońców. Na wezwanie do poddania się kapitan Zajączkowski odpowiedział krótko: „Chłopcy! Do ostatniego ładunku!” O tym, że taki duch panował nie tylko wśród dowództwa, lecz także wśród żołnierzy świadczą przede wszystkim trupy poległych, ale także wspomnienia nielicznych ocalałych, jak Seweryn Falinski: „Wzywają nas do poddania. Nas? Abrahamczków? Przenigdy! Dopóki nabój w lufie, dopóki krew w nas gra junacka, nie złożymy broni, nie splamimy honoru żołnierza ochotniczej armii.”
Dzień chylił się już ku zachodowi, gdy zamilkły polskie erkaemy i kaemy. Zabrakło amunicji. Garstce pozostałych przy życiu żołnierzy kapitan Zajączkowski rozkazał powolne wycofywanie się z zajmowanych, eksponowanych pozycji. Otoczeni przez bolszewików, rąbani zewsząd szablami, ostrzeliwani z dział i karabinów, Polacy walczyli już tylko na bagnety. Ostatnim strzałem, aby nie dostać się do niewoli odebrał sobie życie dowódca, „polski Leonidas”, Bolesław Zajączkowski, a wraz z nim kilku oficerów i żołnierzy, w tym ppor. Antoni Liszka i pchor. Władysław Marynowski. Nie było już oficerów. Około 50 obrońców pod dowództwem dwóch podoficerów (w tym sierż. Dyrkacza) walczyło zaciekle na bagnety i kolby przy budkach dróżnika. Rozwścieczeni sowieci zaprzestali ognia, pragnęli zemsty. Zarąbywali Polaków szablami, a rannych dobijali kolbami. Także garstkę około 30 żołnierzy z kompanii karabinów maszynowych por. Tadeusza Hanaka, którzy po wyczerpaniu się amunicji i otoczeniu schronili się w budkach kolejowych po drugiej stronie toru, Sowieci wyciągali i mordowali na miejscu. O wściekłości Kozaków z Konarmii może świadczyć fakt, iż pastwili się oni nawet na umarłymi, nie tylko ograbiając ich i odzierając z odzieży, lecz także bezcześcili ich ciała tnąc i rąbiąc poległych.
Na miejscu zginęło 318 Orląt Lwowskich, bohatersko broniących dostępu do miasta. Tylko nielicznym jeńcom udało się ocalić swoje życie. Kilku z nich uciekło z niewoli, reszta pognana została w głąb Rosji. Dzięki długotrwałym i zaciętym walkom pod Zadwórzem oddziały polskiej 13. dywizji oraz 12. pułku piechoty mogły wycofać się do Lwowa i okolic i zająć w nich pozycje obronne, a tym samym przygotować się na odparcie bolszewików. Co więcej, zapełniając lukę w polskiej linii obrony Orlęta udaremniły Konaramii zamiar szybkiego przedarcia się pod Lwów i wzięcia go z zaskoczenia. Tym samym uniemożliwiły Budionnemu połączenie się z Tuchaczewskim pod Warszawą.
Miejscowi chłopi pochowali wszystkich zabitych bohaterów w zbiorowej mogile. Tych, który padli przy budkach kolejowych pochowano na miejscu, znakomitą jednak większość przeniesiono i złożono w zbiorowej mogile przy dworcu, u podnóża wzgórza. Niedługo potem przystąpiono do ekshumacji Orląt. Niestety, wskutek zmasakrowania ciał, wysokich temperatur i rozmokłej ziemi ciała uległy szybkiemu rozkładowi i ich identyfikacja była niezwykle trudna. Obraz tego, jak zaciekła była walka, znajdujemy we wspomnieniach naocznego świadka ekshumacji opisującego w następujący sposób zwłoki bohaterów: „Byli to przeważnie młodzi żołnierze ochotnicy, u których widzieliśmy niemal te same rany, śmierć ich powodujące: pęknięte czaszki od cięć szablami lub uderzeń kolbą karabinową. Niektóre ciała, zmasakrowane cięciami pałaszy, nosiły po kilkanaście ran. Widzieliśmy poległych żołnierzy pozbawionych rąk, nóg, głów”.
Udało się zidentyfikować tylko osiem ciał poległych, z których jednego – Rafała (Rafaela) Romerta (Ramerta) – ojciec postanowił pochować razem z towarzyszami broni na miejscu bitwy. Pozostałych (kapitana Bolesława Zajączkowskiego, kapitana Krzysztofa Obertyńskiego, porucznika Jana Demetera, podporucznika Tadeusza Hanaka, podchorążego Władysława Marynowskiego, kaprala Juliusza Gromnickiego i szeregowego Eugeniusza Szarka) przewieziono do Lwowa i pochowano uroczyście 18 września 1920 r. na Cmentarzu Orląt w kwaterze nr 1, zwanej Zadwórzanską. Dodatkowo, na Cmentarzu Obrońców Lwowa umieszczono białą kolumnę, będącą pomnikiem „polskiego Leonidasa”.
Z kolei matka zmarłego, lecz nierozpoznanego wśród zwłok żołnierza – plutonowego Konstantego Zarugiewicza – wskazała później spośród trzech prochy jednego Nieznanego Żołnierza, który spoczął na Placu Saskim w Warszawie.
Znakomitą większość niezidentyfikowanych bohaterów bitwy pod Zadwórzem pochowano na polu bitwy, tworząc niewielki cmentarzyk. Przy rzędzie równych żołnierskich krzyży usypano na cześć Zadwórzaków wysoki na 20 metrów kurhan, na którego szczycie umieszczono wykonany z piaskowca pomnik w kształcie słupa granicznego zwieńczonego krzyżem. Na pomniku umieszczona została jedynie data: „17 sierpnia 1920 r.”. Został on postawiony w taki sposób, by widoczny był dla przejeżdżających trasą od Lwowa do Złoczowa. Osiem lat, 19 sierpnia 1928 r. później u jego podnóża umieszczona została spiżowa tablica z napisem: „Orlętom poległym w dniu 17 sierpnia 1920 roku w walkach o całość ziem kresowych”. Cmentarzyk był w okresie międzywojennym miejscem pielgrzymek Polaków. Dziś jest zaniedbany i zapomniany.
Piotr Kołodziej
redaktor „Historia.org.pl”