30 lat temu odbył się ostatni Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Rządząca niepodzielnie Polską przez ponad czterdzieści lat formacja została rozwiązana, a na jej gruzach powołano nowy, polityczny byt.
Z faktu, iż żywot PZPR dobiega końca, wielu członków partii zdało sobie sprawę po tzw. kontraktowych wyborach parlamentarnych z czerwca 1989 r. Choć na kandydatów partyjnych głosowało kilka milionów wyborców, w wyniku przyjętych rozwiązań formalno-prawnych (większościowa ordynacja wyborcza) partia przegrała wówczas wszystko, co mogła przegrać – zarówno Senat, do którego dostał się tylko jeden kandydat, niebędący przedstawicielem „Solidarności” (bezpartyjny przedsiębiorca Henryk Stokłosa), listę krajową kandydatów na posłów i obsadzone w demokratycznym głosowaniu 35 proc. miejsc w Sejmie, ale i zdolność kontroli tzw. stronnictw sojuszniczych, czy nawet własnych szeregów członkowskich. W kolejnych miesiącach przybrały na sile rozmaite przejawy dekompozycji „przewodniej siły narodu”: topnienie szeregów, redukcja aparatu partyjnego, dystansowanie się od partii jej własnych członków czy wewnętrzne podziały – już w październiku 1989 r. liczbę różnego rodzaju wewnątrzpartyjnych, proreformatorskich klubów czy platform szacowano na ok. 200. Bodaj najbardziej znaną tego rodzaju organizacją był Ruch 8 Lipca, postulujący zastąpienie PZPR nowym ugrupowaniem, o socjaldemokratycznym charakterze. Jednocześnie postępował spadek zaufania społecznego do partii, które jeszcze w lipcu 1989 r. deklarowało 18,1 proc., a w ostatnich tygodniach jej działania już tylko 6 proc. respondentów.
Bodaj ostatnim sukcesem politycznym PZPR było obsadzenie gen. Wojciecha Jaruzelskiego na stanowisku prezydenta PRL w lipcu 1989 r. Mając na uwadze okoliczności tego wydarzenia (Jaruzelski został wybrany z pomocą części parlamentarzystów, reprezentujących „Solidarność”, większością zaledwie jednego głosu), trudno jednak mówić o sukcesie znaczącym. Po objęciu fotela prezydenckiego, generał oddał przywództwo w PZPR jednemu ze swoich dotychczasowych, bliskich współpracowników, a i człowiekowi nader doświadczonemu politycznie – Mieczysławowi Rakowskiemu. „Zostałem przywódcą śpiącej, obolałej, sfrustrowanej, pobitej w wyborach partii” – zanotował pod datą 29 lipca 1989 r. w swoim dzienniku Rakowski.
Ostatnie miesiące 1989 r. znaczyły kolejne wydarzenia, świadczące o postępującej utracie wpływów przez PZPR. Po nieudanej misji gen. Czesława Kiszczaka, któremu nie udało się sformować rządu, we wrześniu Sejm powołał rząd na czele z pierwszym solidarnościowym premierem – Tadeuszem Mazowieckim. Co prawda przedstawiciele partii objęli w nim cztery teki ministerialne, w tym MSW – gen. Kiszczak oraz MON – gen. Florian Siwicki, jednakże ich rola sprowadzała się przede wszystkich do opóźniania w podległych im resortach zmian, które z tygodnia na tydzień objawiały się wszystkim jako coraz bardziej nieuchronne. Jesienią w kilku miastach Polski członkowie radykalnych, antykomunistycznych ugrupowań (m.in. Konfederacji Polski Niepodległej) zajęli gmachy należące do PZPR i podjęli ich okupację domagając się m.in. rozliczenia partii za dotychczasową działalność. Pod koniec grudnia posłowie przegłosowali zmiany w konstytucji, z której wykreślono zapis o „kierowniczej roli” PZPR w „budowie socjalizmu”. Powrócono też do tradycyjnej nazwy państwa: Rzeczpospolita Polska i przywrócono koronę orłowi w polskim godle. Z początkiem nowego roku koniec PZPR był już właściwie przesądzony. 6 stycznia 1990 r. XVII Plenum KC PZPR zatwierdziło dokumenty na XI Zjazd, zaplanowany na koniec miesiąca, wśród których znalazły się m.in. projekty deklaracji programowej i statutu nowej partii.
Także w przygotowaniach do powołania nowej formacji w szeregach PZPR ujawniły się rozbieżności. Część działaczy kierunkowała się na przekształcenie partii w nowe ugrupowanie według projektu dotychczasowego kierownictwa, z tylko częściową wymianą liderów i przejęciem przez nowy byt schedy po poprzedniczce. Inni popierali Tadeusza Fiszbacha – uchodzącego za partyjnego liberała byłego I sekretarza KW PZPR w Gdańsku, który lansował własny projekt, zakładający, że nowa partia musi całkowicie odciąć się od przeszłości – tak w wymiarze materialnym, jak i personalnym (Fiszbach uważał przykładowo, że w nowych władzach partyjnych nie mogą znaleźć się żadne osoby odpowiedzialne za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego).
XI Zjazd PZPR, z udziałem ok. 1600 delegatów, rozpoczął obrady w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie 27 stycznia 1990 r. w samo południe. Tego dnia w „Gazecie Wyborczej” na pierwszej stronie ukazał się artykuł „PZPR do wieczora”, zapowiadający spodziewane, rychłe rozwiązanie partii. Telegram do uczestników Zjazdu wystosował premier Mazowiecki. Życząc owocnych obrad wyraził nadzieję, że jego wyniki „będą dobrze służyć demokracji w Polsce”. Ostatni I sekretarz KC PZPR zanotował z kolei w swoim dzienniku: „Na sali był W[ojciech] J[aruzelski] i [Mikołaj] Kozakiewicz [związany ze Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym marszałek Sejmu „kontraktowego” – przyp. M.S.] oraz kilka pomniejszych osobistości. Ponieważ Leszek Miller i jego koledzy obawiali się, że już przy przedstawianiu porządku dnia może dojść do kłótni, po otwarciu zjazdu natychmiast przystąpiłem do wygłaszania referatu”.
Rakowski na wstępie zapowiadał i wyrażał nadzieję: „Zamierzamy otworzyć nowy rozdział w historii polskiej lewicy. Chcemy przystąpić do budowy nowej partii. Jej twórców czeka ogromny wysiłek. Potrzebni będą ludzie odważni, ofiarni, o dużej wytrzymałości psychicznej. Ci, którzy dziś nas atakują, już mówią o nowej partii, że będzie to przemalowana PZPR. Musimy udowodnić, zarówno sobie, jak i im, że należymy do tych, którzy zrozumieli rytm epoki i jej potrzeby. Obecność PZPR w życiu narodu i kraju traktujemy jako zakończoną, ale źle by się stało, gdyby XI Zjazd zamienił się w pisanie aktu oskarżenia przeciwko niej”.
Wspomnianych atakujących w istocie nie brakowało. Zaznaczyli oni swoją obecność nawet w bezpośrednim sąsiedztwie Zjazdu. W czasie jego obrad przy Pałacu Kultury i Nauki gromadzili się ludzie wyrażający dezaprobatę wobec dogorywającej partii. Wznoszono m.in. okrzyki: „Precz z komuną”, „Komuniści pijcie mleko bo wasz koniec niedaleko”, „Znajdzie się pała na dupę generała”. Eksponowano też transparenty, m.in. „Komuniści sracze czyścić” oraz „Dość paktów z czerwonymi”. Na innych widniały nazwy antykomunistycznych organizacji: KPN, Federacji Młodzieży Walczącej czy Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Manifestantów próbowała, acz raczej opieszale, rozpędzać milicja. Milicjantów witano okrzykami: „MO – Gestapo”, „Sowieckie pachołki”, dochodziło do przepychanek.
Tymczasem Rakowski w swoim referacie nakreślił pokrótce historię partii. Jego zdaniem powojenna podległość Polski Związkowi Radzieckiemu była poniekąd nieunikniona, zaś alternatywą miała być może i całkowita likwidacja polskiej państwowości. W wielu miejscach przemówienie było ambiwalentne. Mówca trafnie diagnozując negatywne zjawiska, za które odpowiedzialna była PZPR, jednym tchem wskazywał na jej osiągnięcia. Mówił przykładowo o awansie społecznym, którego doświadczyła po wojnie znacząca część społeczeństwa i przyznawał, że mimo to ludzie wyczuwali „sztuczność i obcość” realizowanej przez komunistów w Polsce koncepcji ustrojowej. Negatywnie wypowiadał się o gospodarce centralnie planowanej twierdząc jednakże, że przez pierwsze powojenne ćwierćwiecze działała ona „jako skuteczna dźwignia uprzemysłowienia, urbanizacji, rewolucji oświatowej, a także ograniczania wysokiego stopnia zróżnicowania społecznego”. Jako „główną słabość ruchu komunistycznego” i „źródło jego wszystkich niepowodzeń” wskazał „rezygnację z demokracji politycznej”.
Sporo miejsca w przemówieniu Rakowskiego zajęły także sprawy nowej partii – w jego zamyśle Socjaldemokratycznej Partii Polski. „Główną siłą – mówił – frontu lewicy, jej głównym przęsłem, musi być nowoczesna, zwrócona twarzą w przyszłość, partia lewicy. Tą partią może być ta, którą powołamy do życia. Nie może ona być w żadnym przypadku kontynuatorką PZPR, która przyswoiła sobie mentalność właściwą epoce stalinowskiej. Odrzucenie wszystkich przejawów tej mentalności to pierwsze i najtrudniejsze zadanie, przed którym stanie nowa partia”. Postulat zerwania z pezetpeerowską przeszłością, co przyznawał Rakowski w swoim dzienniku, nie obejmował jednak rezygnacji z majątku kończącej działalność partii. Aby móc go przejąć, zastosowano prosty zabieg.
Jeszcze 27 stycznia Zjazd PZPR został zawieszony, zaś 28 stycznia większość jego uczestników rozpoczęła obrady jako Kongres Założycielski nowej formacji. „Chodziło o to – czytamy w zapiskach Rakowskiego – żeby można było przekazać majątek PZPR już istniejącej partii”. I dalej: „Wokół tej przyszłej partii pojawiła się groźba rozbicia. Fiszbach i jego grupa wyszli z sali obrad i stało się jasne, że nie biorą udziału w obradach kongresu. Dochodziły wiadomości, że Tadeusz obraduje w jakiejś sali ze swoimi zwolennikami. Rozległy się pytania: gdzie jest Fiszbach. Pod wieczór powrócić jak gdyby nigdy nic. Mimo to wiadomo już było, że postanowił utworzyć swoją partię. Zatem, nie udało się wyjść z Sali Kongresowej jednymi drzwiami. Może to i lepiej?”.
Partią, o której mowa, utworzoną pod wodzą Fiszbacha, była Unia Socjaldemokratyczna RP (po trzech miesiącach przemianowana na Polską Unię Socjaldemokratyczną – PUS). Fiszbachowi udało się pociągnąć za sobą ok. 140 delegatów zjazdowych (w tym 31 posłów). PUS odcięła się od PZPR, wystawiając krytyczną ocenę jej rządów i nie wysuwając roszczeń do jej majątku. Ten jednak był kluczowy i podczas gdy formacja Fiszbacha szybko zniknęła z polskiej sceny politycznej, zapewnił przetrwanie partii, która go przejęła – Socjaldemokracji Rzeczpospolitej, również powołanej w przerwie obrad ostatniego Zjazdu PZPR. Jej liderami zostali politycy średniego pokolenia, mający już za sobą doświadczenia zajmowania ważnych funkcji z ramienia rozwiązywanej partii: Aleksander Kwaśniewski (wcześniej m.in. minister w rządach Zbigniewa Messnera i Mieczysława Rakowskiego) i Leszek Miller (wcześniej m.in. I sekretarz KW PZPR w Skierniewicach, w 1989 r. wszedł do ostatniego składu Biura Politycznego KC PZPR).
Podczas gdy PZPR jeszcze dziesięć lat wcześniej liczyła ok. 3 mln. członków, do nowej partii początkowo zdecydowało się zapisać zaledwie 6 tys. Jej szefostwu wstyd było podawać publicznie tak niską liczbę, dlatego w informacji przekazanej mediom postanowiono dopisać do niej jedno „0”. W ślad za tym jeszcze długi czas w wielu miejscach pojawiała się informacja o 60 tys. działaczy, którzy jakoby zasili SdRP.
29 stycznia 1990 r. wznowiono jeszcze na krótko obrady XI Zjazdu PZPR. Partia wydawała już jednak ostatnie tchnienie. Uchwałę o jej samorozwiązaniu zredagował i odczytał Zbigniew Siemiątkowski. „Polska – głosił tekst – przeżywa moment przełomowy. Zrodzony w powojennych warunkach ograniczonej suwerenności i stalinowskiej dominacji ustrój społeczno-ekonomiczny nie potrafił zaspokoić społecznych potrzeb, nie zapewnił realizacji wartości, których emanacją miał być. Nie stało w nim bowiem ani wolności, ani sprawiedliwości. Historia wyda sprawiedliwy osąd pracy i dziedzictwa PZPR. Niezaprzeczalny jest jej udział w powojennym dorobku Polski, w odbudowie kraju, zagospodarowaniu Ziem Odzyskanych, stworzeniu materialnych podstaw pozwalających na faktyczny awans cywilizacyjny milionów Polaków, w zapewnieniu Polsce przez czterdzieści pięć lat pokoju i bezpiecznych granic. Pamiętać jednak należy o odpowiedzialność jej kierownictwa za zbrodnie okresu stalinowskiego. PZPR ponosi też odpowiedzialność za sprzeniewierzenie się zasadom demokracji, za przymus kolektywizacji, za konflikty z klasą robotniczą, za pauperyzację inteligencji, za kryzysy gospodarcze i społeczne. Trzeba przy tym uwzględnić fakt, że stalinizm, a potem neostalinizm, narzucony Polsce powojennej, nie wyrastał z tradycji oraz dążeń polskiej lewicy. Sprawiedliwe oceny przeszłości muszą oddzielić uczciwe zaangażowanie i patriotyzm milionów ludzi partii od biurokratycznych praktyk i nadużyć władzy. Delegaci zgromadzeni na XI Zjeździe PZPR, świadomi niemożności odzyskania przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą zaufania społecznego, postanawiają zakończyć działalność PZPR”. Dokument został przyjęty głosami 1228 delegatów, przy 32 głosach przeciwnych i 37 wstrzymujących się. Zebrani odśpiewali „Międzynarodówkę”.
Następnie głos zabrał jeszcze Rakowski. To wówczas padły pamiętne słowa o wyprowadzeniu sztandaru. Powoli, zmęczonym i wzruszonym głosem, ostatni przywódca PZPR mówił: „Przyjęliśmy uchwałę o zakończeniu [działania] partii, która – moim zdaniem – niezależnie od tego wszystkiego, co było powiedziane o niej, co ja wczoraj powiedziałem, odegrała wielką historyczną rolę, czy się to komuś podoba czy nie, w życiu narodu polskiego, co więcej – wrosła w jego świadomość. I dziś kończąc, żegnając się z nią, wcale nie uważam, że kładziemy ją do trumny, tylko zamykamy pewien rozdział w historii, pogmatwanego wprawdzie, ale także bogatego w twórcze osiągnięcia polskiego, rewolucyjnego ruchu robotniczego. Wiele złego powiedziano o tej partii, ale ja sądzę, że godność i uczciwość ludzka powinna nas chronić od wydawania o niej sądów tylko negatywnych, albo też wydawania sądów potępieńczych. Poczekajmy jeszcze, co powie historia o tej partii. […] Ja apeluję po prostu o to, by nie znęcać się nad PZPR. Bo jest to znęcanie się często i nad swoim życiem. […] Mówiłem na różnych spotkaniach, [że] powstała taka dziwna sytuacja, że sami siebie nie lubimy, nie lubimy tej partii, już tej byłej partii. Otóż chciałoby się jednak chodzić z podniesioną głową. Ogłaszam zakończenie obrad XI Zjazdu PZPR. Proszę o powstanie towarzyszki i towarzyszy. Sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić”.
Pod datą 29 stycznia 1990 r. w dzienniku Rakowskiego można odnaleźć następujący zapis: „Późnym wieczorem kongres zakończył swoje obrady. Sala Kongresowa opustoszała. Byliśmy zmęczeni, bo przecież nie był to łatwy dzień. Mimo to odczuwaliśmy potrzebę porozmawiania o tym, co działo się na sali. Ktoś zaproponował szklaneczkę whisky. Na zapleczu sceny stał fortepian. Stanęliśmy przy nim. Olek [Kwaśniewski], Leszek [Miller], Marek Ungier, Marek Siwiec i jak, ale nie na długo. Żegnając się, powiedziałem: no, chłopy, za wasze zdrowie i powodzenie. Za dziesięć, piętnaście lat lewica stanie twardo na nogi”. Żaden z wymienionych nie mógł mieć wówczas nadziei, że wobec skłócenia postsolidarnościowej prawicy, SdRP wygra demokratyczne wybory parlamentarne i obejmie rządy już za cztery lata.
Michał Siedziako
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN w Szczecinie
Źródło: MHP