Tradycyjne pochody pierwszomajowe w 1971 r. w Szczecinie i Gdańsku stały się miejscem otwartej manifestacji społeczeństwa przeciwko nierozliczeniu zbrodni Grudnia 1970 r. Zaskoczone władze niewiele mogły zrobić w czasie trwania uroczystości. Dopiero po jej zakończeniu nadszedł czas porachunków.
Już w połowie kwietnia 1971 r. szczecińska Służba Bezpieczeństwa była niemal pewna, że pierwszego maja dojdzie w Szczecinie do próby zakłócenia corocznego pochodu. Jak odnotowywano, w mieście mówiono, że protest może mieć charakter manifestacyjny, stoczniowcy mieli wyjść z zakładu z czarnymi opaskami na rękach i z flagami, nieść ze sobą czarne trumny, prezentować transparenty z wrogimi hasłami, przygotowane miały być drewniane karabiny i pistolety zabawki, którymi miano markować strzelanie do osób na trybunie. “W przypadku obecności na trybunie Komendanta Wojewódzkiego MO płk. J[uliana] Urantówki i Prokuratora Wojewódzkiego [Zdzisława] Rozuma stoczniowcy zamierzają zdemolować trybunę, aby przepłoszyć ich”- opisywał Eryk Krasucki.
Przygotowania w stoczni trwały w kilku, niezwiązanych ze sobą, grupach i miały charakter spontaniczny. Jak informował bezpiekę 20 kwietnia 1971 r. TW “Ślusarz”, „Dziewiałtowicz Grzegorz […] w gronie 15 osób mówił, że trzeba zrobić na pochód 1-go maja tablice z hasłami”. Treść haseł: „Precz z Cyrankiewiczem”, „Precz z rządem”, „Powiesić Moczara”, jak też „Precz z Urantówką”, „Żądamy ukarania pachołków Urantówki”. Według wiedzy SB takie tablice przygotowano. Zdzisław Wójcik tak opisywał problemy z dostaniem czarnego materiału na opaski i wstążki: W Szczecinie, Stargardzie, Goleniowie, nigdzie nie można było przed pierwszym majem kupić czarnej wstążki. Ale ja, jako młody chłopak, pracowałem w Łobzie [..] Więc znałem ludzi w Łobzie i umówiłem się, że dla nas spod lady będzie czarna wstążka. […] Wstążkę, która kupiłem w Łobzie, trzymaliśmy w kieszeniach. Cięliśmy nożyczkami i dawaliśmy każdemu kto chciał. Ludzie przywiązywali wszystkie sztandary i szturmówki” –opowiadał dalej.
Na marginesie dodajmy, że bohater tego pochodu, czyli Henryk Toczek, brat zabitego 17 grudnia 1970 r. Zygmunta Toczka, robotnik z Wydziału W-4 stoczni, w przygotowaniach do manifestacji nie brał udziału. Tuż przed samym pochodem, jakieś kobiety wręczyły mu czarną rękawiczkę i miał z nią iść w pochodzie.
Pochód prowadzony był przez uczniów Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów i Technikum Budowy Okrętów. Następnie za nimi, ale przed kierownictwem stoczni, w pierwszym szeregu szli: Henryk Toczek, razem z matką w żałobie, rodzice Stanisława Nadratowskiego, żołnierza, który zginął 19 grudnia 1970 r. w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach i dalej kierownictwo stoczni i stoczniowcy. Ilość ludzi, w tym tych, którzy nieśli przepasane kirem flagi, transparenty, z każdą chwilą rosła.
Marian Juszczuk wspominał: “Miałem wtedy synka w wózeczku, szedłem wzdłuż pochodu. On mi w tym wózeczku usnął. Droga była nierówna, wyboista, zboczyłem na asfalt i dołączyłem do pochodu koło Parkowej. Patrzę – włosy mi się zjeżyły- to żałobny pochód”. Na ul. Parkowej w grudniu 1970 r. płonął milicyjny samochód i to w tym miejscu część stoczniowców postanowiła, “że to jest właśnie miejsce, gdzie powinniśmy wyjąć transparent. Zdjęliśmy czerwone szturmówki z kijów i schowaliśmy w bramie. Na te kije nasadziliśmy płótno, było tak po bokach zszyte, by kij nie przeleciał”. Na transparentach widniały hasła: „Żądamy ukarania winnych zajść grudniowych”, „Żądamy ukarania winnych zbrodni grudniowych”, „Żądamy ukarania winnych masakry bezbronnych ludzi” oraz “Czcimy pamięć poległych podczas wydarzeń grudniowych”.
Po dotarciu pod trybunę honorową, na której stał między innymi członek KC PZPR Kazimierz Barcikowski, konsulowie ZSRR, Czechosłowacji i NRD kolumna zatrzymała się. Toczek, Nadratowscy oraz osoby trzymające transparenty odwrócili się w stronę trybuny honorowej. Orkiestra przestała grać, zamilkł też spiker pochodu. Toczek uniósł w górę i wyciągnął przed siebie lewą dłoń ubraną w czarną rękawiczkę i zamarł. Jak pisał Paziewski, “pięści na około 5 minut podnieśli także uczniowie ZSBO i TBO. Jeden ze stoczniowców zrzucił oficerowi MO czapkę z głowy uznając, że nie oddaje on hołdu pomordowanym. Po kilkunastu sekundach orkiestra zagrała marsza żałobnego”. Stanisław Wądołowski: “Pochód się zatrzymał, stłoczył, ludzie myśleli, że to milicja interweniuje. Ale potem wszystko rozładowało się, rozluźniło. Poszliśmy dalej”.
Nie zatrzymywany przez służby pochód dotarł do Cmentarza Centralnego na ul. Ku Słońcu, gdzie na grobach ofiar Grudnia’70 złożono wieńce z okolicznościowymi szarfami, kwiaty i transparenty. Marian Jurczyk: “Niosłem chorągiewkę biało-czerwoną spowitą kirem. Było spokojnie. Nikt nas nie rozganiał […] Nie przypominam sobie, żeby na cmentarzu ktoś przemawiał. Milczeliśmy raczej”. Uroczystość zakończono odśpiewaniem hymnu narodowego. Całość została sfilmowana między innymi przez ekipę SB.
Ten niezwykły protest nie został zrozumiany i doceniony przez mieszkańców miasta. Wielu uważało go za niepotrzebny wybryk i eskalowanie emocji, inni uważali, że znów zwracał uwagę na stocznię, powodując, że inne zakłady pracy i ich robotnicy czuli się pozostawieni sami sobie. Na taką formę protestu źle reagowali też starsi stoczniowcy nawołujący do tonowania nastrojów.
Służba Bezpieczeństwa przystąpiła zaś do rozliczania winnych tej demonstracji. Jak raportowano do Warszawy „Awanturę wywołała grupka osób, która skupiła wokół siebie element awanturniczy, lecz bierny, dalej taki element, który jest silny na zakładzie, lecz na mieście czujący się niepewnie”. SB założyła sprawę o kryptonimie „Defilada”. Jeden z robotników opowiadał, że „Jak w poniedziałek trzeciego maja przyszliśmy do pracy, to mówiło się sporo o tym, że przeprowadzane są rozmaite dochodzenia, że jacyś »ubowcy« kręcili się po stoczni, żeby dowiedzieć się, kto wymyślił te rozmaite hasła, kto zajmował się pochodem na cmentarz, ale do chwili mojego wyjazdu nie słyszałem, żeby kogoś aresztowano w związku z Pierwszym Majem”.
A jednak. SB nie odpuściła choćby Henrykowi Toczkowi. Został on zatrzymany i aresztowany 16 czerwca 1971 r. Zarzucono mu wywołanie awantury na koncercie Czerwono-Czarnych przy Hucie „Szczecin”. Toczek miał tam wtargnąć na scenę i domagać się od bawiących nastolatków uczczenia minutą ciszy poległych w grudniu 1970 r. Wobec braku reakcji widzów, wraz kolegami, rozgonił całą imprezę. W obronie zatrzymanego 350 robotników ze Stoczni podjęło strajk, co zaowocowało jego zwolnieniem, a potem dosyć łagodnym ukaraniem przez sąd grzywną 5 tys. zł.
Do podobnej kontrmanifestacji doszło w Gdańsku. Pod koniec kwietnia 1970 r. w Gdańsku kolportowano ulotkę wzywającą do spotkania się “1 maja o godz. 10 pod Reichstagiem (budynek KW PZPR w Gdańsku przy ul. Wałowej-przyp. SL], aby odciąć się od morderców, zdrajców narodu, ojczyzny, pachołków i giermków okupanta!!! Wszyscy w czarnych okularach lub w żałobie”. Na prowokację: próby rozpędzenia, aresztowania, przerywania łączności telefonicznej i innej – odpowiadamy strajkiem generalnym!!!”. Choć SB otrzymywała sygnały o przygotowaniach do kontrmanifestacji nie zapobiegła jej.
Podczas pochodu robotnicy Stoczni Gdańskiej nieśli transparenty z hasłami: „Żądamy ukarania winnych za zajścia grudniowe oraz żądamy odsłonięcia tablicy ku czci poległych stoczniowców S.G.” Pod bramą nr 2 stoczni składano wieńce i kwiaty, a miejsce to – jak relacjonowała SB – zostało nazwane ścianą płaczu ze względu na starsze kobiety, które na widok wieńców wpadały w szloch. Na liście osób uznanych przez SB za organizatorów i inspiratorów tej akcji widniały 134 nazwiska.
Szeroko zakrojone działania operacyjne SB spowodowały, że pomimo podjętych przygotowań, nie udało się zakłócić przebiegu 1 maja w Gdyni. Odnotowano tylko incydenty, m. in. 30 kwietnia przed III komisariatem MO w Gdyni przywiązano konia z tabliczką: „Jestem porządkowym w defiladzie 1 maja i czuwam na stanowisku swojej służby ORMO. Za wynagrodzenie żądam worek siana lub kwiaty, bo inaczej Szlag Was trafi jak ludzi z Gdyni-Stoczni na pomoście z polecenia rozkazu osła Kociołka. Koń stary, pies milicyjny”.
1 maja około 60 osób na pomoście przy stacji Szybkiej Kolei Miejskiej w Gdyni Stoczni zebrało się, aby złożyć wiązankę przy balustradzie. Godzinę później funkcjonariusze dostrzegli tam karton z napisem: „Miejsce uświęcone krwią poległych w wydarzeniach grudniowych w 1970 r.” I wiązankę i karton szybko usunięto.
O ofiarach Grudnia 70 jednak nie zapomniano.
Sebastian Ligarski
Źródło: Muzeum Historii Polski