Kilka tysięcy obywateli Polski, zazwyczaj osób pochodzenia żydowskiego, przetrwało II wojnę światową dzięki ucieczce do Brazylii. Wśród nich byli znani literaci, malarze i przedsiębiorcy.
Brazylia była w czasie II wojny światowej jedynym krajem Ameryki Południowej, który zaangażował się w konflikt zbrojny. Ta była portugalska kolonia stała się sprzymierzeńcem aliantów, a także miejscem ucieczki wielu osób prześladowanych przez niemiecki nazizm.
Wśród uciekających do Brazylii było wielu obywateli polskich, w większości osób żydowskiego pochodzenia. Ich szlak wiódł przez Francję do Portugalii, która podczas II wojny światowej była neutralnym krajem.
Wprawdzie Antonio de Oliveira Salazar nie angażował się bezpośrednio w konflikt, ale wydał placówkom dyplomatycznym Portugalii nakaz surowej oceny kandydatów ubiegających się o wizę tego iberyjskiego kraju. W czasie wojny zdobyło ją, w większości przypadków nielegalnie, około 12 tys. obywateli Polski. Z południowo-zachodniego krańca Europy udawali się oni zazwyczaj w trzech kierunkach: do Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych oraz do Brazylii.
Brazylia była w czasie II wojny jedynym krajem Ameryki Płd., który zaangażował się w konflikt zbrojny. Ta była portugalska kolonia stała się sprzymierzeńcem aliantów, a także miejscem ucieczki wielu osób prześladowanych przez niemiecki nazizm. “Kraj Kawy” przyjął do siebie znanych twórców polskiej kultury, takich jak Julian Tuwim, czy Kazimierz Wierzyński. Wprawdzie nie zabawili oni długo w Brazylii, ale kraj rządzony autorytarnie przez gen. Getulio Vargasa uratował im życie w czasie wojennej zawieruchy.
“Kraj Kawy” przyjął do siebie znanych twórców polskiej kultury, takich jak Julian Tuwim, czy Kazimierz Wierzyński. Wprawdzie nie zabawili oni długo w Brazylii, ale kraj rządzony autorytarnie przez generała Getulio Vargasa uratował im życie w czasie wojennej zawieruchy.
Tuwim, aby uzyskać możliwość wyjazdu do Ameryki Południowej, musiał najpierw przedostać się z okupowanej po wkroczeniu Niemców Francji do Portugalii. Wybawcą dla niego, jak i wielu innych obywateli Polski, okazał się portugalski konsul w Bordeaux Aristides de Sousa Mendes. Jego 81-letni dziś bratanek Jose de Sousa Mendes przypomina, że z wystawianych nielegalnie przez dyplomatę wiz skorzystało wielu mieszkańców Europy. W Portugalii ukrywali się oni w różnych miastach, m.in. w Lizbonie, Ericeirze i Porto.
“Wśród tysięcy osób zarejestrowanych w konsulacie w Bordeaux są polskie nazwiska, ale mój stryj z obawy o represje ze strony swoich przełożonych wielu osób po prostu nie zarejestrował”, powiedział PAP Jose de Sousa Mendes.
Na kartach konsulatu w Bordeaux pracownicy portugalskiej placówki dyplomatycznej zapisali wizy wystawione na nazwiska Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima, a także ich małżonek. Pierwszy skorzystał z okazji wydostania się z Europy kontynentalnej do Wlk. Brytanii. Natomiast autor “Lokomotywy” udał się do Lizbony.
Po latach Tuwim nie wspominał dobrze portugalskiej stolicy, narzekając na trudności ze zdobyciem żywności. Z żalem jednak opuszczał Stary Kontynent.
Wizę do Brazylii Tuwim i jego żona zdobyli w Lizbonie od pochodzącego z Kraju Kawy poety Mariano Olegario. Był on wówczas nadzwyczajnym ambasadorem w Portugalii, wysłanym z okazji obchodzonego właśnie 500-lecia tego kraju jako mocarstwa kolonialnego.
20 lipca 1940 r. Tuwimowie udali się parowcem “Angola” z Lizbony do Rio de Janeiro. Do celu dotarli 4 sierpnia, będąc od chwili przybycia traktowani jako znane osobistości. Poetę i jego małżonkę w brazylijskim porcie witali przedstawiciele Brazylijskiej Akademii Literatury, dziennikarze, a także polski minister pełnomocny w Rio de Janeiro Tadeusz Skowroński.
Tuwim, aby uzyskać możliwość wyjazdu do Ameryki Południowej, musiał najpierw przedostać się z okupowanej po wkroczeniu Niemców Francji do Portugalii. Wybawcą dla niego, jak i wielu innych obywateli Polski, okazał się portugalski konsul w Bordeaux Aristides de Sousa Mendes. Jego 81-letni dziś bratanek Jose de Sousa Mendes przypomina, że z wystawianych nielegalnie przez dyplomatę wiz skorzystało wielu mieszkańców Europy. W Portugalii ukrywali się oni w różnych miastach, m.in. w Lizbonie, Ericeirze i Porto.
Tuwim szybko zdał sobie sprawę, że nie jest sam na brazylijskiej ziemi, na której z biegiem czasu coraz bardziej czuł się nieswojo. Wprawdzie rozpoczął tam współpracę z polskimi periodykami emigracyjnymi, a także rozpoczął pisanie poematu “Kwiaty polskie”, ale już w marcu 1941 r. poeta rozpoczął starania o amerykańską wizę za pośrednictwem polskiego ambasadora w Waszyngtonie Jana Ciechanowskiego.
Tuwim podpisując się pod apelem o wizy skierowanym do Ciechanowskiego nie był sam. Wśród osób starających się o wyjazd do USA byli też m.in. malarz Rafał Malczewski oraz poeta Kazimierz Wierzyński.
Apel okazał się skuteczny i w maju 1941 r. Tuwimowie odpłynęli do Stanów Zjednoczonych.
W Nowym Jorku Tuwim zbliżył się do środowiska polonijnego. Wśród nich była matka Andrzeja Jordana, Faustyna Scherman Jordan. Po ucieczce z Polski, w dniu 1 września 1939 r. rodzina znanego dziś w Portugalii przedsiębiorcy turystycznego dotarła przez Rumunię do Włoch. Następnie przedostała się do Francji.
“Po niemieckiej inwazji na Francję moi rodzice wyjechali do Portugalii. Tam po raz pierwszy poszedłem na lekcje. Po kilku miesiącach musiałem jednak opuścić anglojęzyczną szkołę w podlizbońskim Carcavelos, gdyż rodzicom udało się zdobyć dokumenty pozwalające na wyjazd do Brazylii”, wspomina Jordan.
Faustyna Scherman Jordan bardzo często wspominała Polskę. Dbała też o kontakt z polskością podczas emigracji. To w jej nowojorskim domu, gdzie zamieszkała po rozwodzie, spotykali się przedstawiciele amerykańskiej Polonii, w tym artyści zasłużeni dla polskiej kultury, tacy jak Julian Tuwim, Jan Lechoń czy Witold Małcużyński.
Szczególnie miło Andrzej Jordan wspomina Lechonia, który podarował mu zeszyt z własnoręcznie wykonanymi przez siebie okładkami. „Lechoń zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Tuwim gorsze”, powiedział PAP Andrzej Jordan.
Urodzony we Lwowie w 1933 r. Jordan mieszka na stałe w Portugalii od ponad 30 lat. To właśnie w tym kraju wybudował on renomowane kompleksy hotelowe. Znany jest tam jako Andre Jordan.
Wypływając jesienią 1940 r. statkiem do Brazylii Jordan nie porzucił na dobre Portugalii. Po kilkudziesięciu latach wrócił jako dziennikarz. Zaprosił go Salazar, czyli ten sam dyktator, który na początku II wojny światowej sprzyjał Hitlerowi.
“Wbrew pozorom Salazar zrobił na mnie dobre wrażenie. Wprawdzie miał bardzo brzydki, piszczący głos, ale był sympatyczny i miał charyzmę. Zapamiętałem też jego przystojną twarz”, wspomina polski emigrant.
Jordan zaznaczył, że głównym powodem jego spotkania z Salazarem, był list, który z powodu śmierci ojca portugalski dyktator wysłał mu do Brazylii. “Miałem bardzo duże trudności w odczytaniu tego pisma”, dodał Jordan.
Urodzony w Polsce biznesmen zaznacza, że jego ojciec, Henryk Spitzman Jordan, pomimo uratowania siebie i najbliższych z widma Holocaustu, niechętnie wracał do przeszłości, szczególnie do przedwojnia. Nie mógł pogodzić się z utratą dobytku i przymusową emigracją. Tęsknił za Polską i utrzymywał kontakty z wpływowymi Polakami żyjącymi na emigracji. Jednym z nich był Stanisław Albrecht Radziwiłł, polski arystokrata zaprzyjaźniony z Johnem Fitzgeraldem Kennedym, prezydentem USA.
Jak ujawnił Jordan, dzięki wpływom Radziwiłła udało się wpłynąć na tolerancyjną postawę USA wobec Portugalii, która uwikłana była wówczas w wojny kolonialne. Właśnie za to Salazar był dozgonnie wdzięczny Henrykowi Jordanowi.
“Mój ojciec z powodu okupacji Polski przez komunistów do końca życia miał poglądy prawicowe i wspierał ruchy domagające się wyzwolenia państw znajdujących się za Żelazną Kurtyną”, wspomina Jordan, którego ojciec w dekadzie lat 40. XX w. budował w Sao Paulo jedne z najnowocześniejszych budynków Brazylii.
Przedsiębiorca przyznaje, że pomimo dzieciństwa spędzonego w Polsce i wzrastania wśród Polaków najmocniej identyfikuje się dziś z Brazylią.
“Jestem z nią bardzo mocno związany. Można powiedzieć, że się z nią utożsamiam. To przecież naturalne, gdyż zazwyczaj przywiązujemy się do miejsc, w których wzrastamy, gdzie mamy przyjaciół i gdzie akceptują nas takimi jakimi jesteśmy. Moim punktem odniesienia jest szczególnie Rio de Janeiro”, przyznaje Jordan.
Marcin Zatyka (PAP)
zat/