17 listopada 1989 r. milicja rozpędziła i brutalnie pobiła w Pradze studentów. Pogłoska o śmierci jednego z nich sprawiła, że z każdym dniem demonstrantów było więcej. W końcu zmusili partię komunistyczną i jej prezydenta do oddania władzy. To wydarzenie przeszło do historii jako Aksamitna rewolucja.
Od stłumienia w 1968 r. „praskiej wiosny”, czyli próby liberalizacji systemu, Czechosłowacją rządził twardą ręką Gustáv Husák, szef partii, a od 1975 r. również prezydent Republiki. Opozycja była słaba, a jej czołowi działacze zostali osadzeni w więzieniu lub pozbawieni możliwości wykonywania pracy w wyuczonym zawodzie. Jednego i drugiego doświadczyli sygnatariusze „Karty 77”, wydanej w 1977 r. deklaracji w obronie praw człowieka. Uwięziony został inicjator „Karty 77” dziennikarz Petr Uhl, a po wyjściu na wolność pozwolono mu wykonywać tylko pracę palacza w kotłowni. Inny dysydent Jiří Dienstbier po odsiedzeniu wyroku zatrudnił się jako magazynier i stróż nocny, zaś Václav Havel pracował w browarze.
Władze mogły sobie pozwolić na ostre działania wobec opozycji, bo w odróżnieniu od Polski ograniczała się ona do małych grup inteligencji. Kolejna różnica polegała na tym, że mieszkańcy Czechosłowacji cieszyli się bez porównania lepszą sytuacją materialną niż Polacy. Słaby był też tutejszy Kościół katolicki. Jednak pieriestrojka Gorbaczowa w końcu zaczęła wpływać na styl rządów Husáka.
Michal Stehlík, historyk z Uniwersytetu Karola w Pradze, zwrócił uwagę, że „czechosłowaccy komuniści byli przyzwyczajeni do otrzymywania rozkazów z Moskwy”. Gdy więc Gorbaczow odrzucił doktrynę Breżniewa (podporządkowywała państwa bloku wschodniego Kremlowi – PAP) kompletnie się pogubili. Z jednej strony czekali na wytyczne, ale z drugiej reformy Gorbaczowa uważali za odstępstwo od doktryny.
Z kolei przywódca Związku Sowieckiego, choć dał sojusznikom znać, że nie będzie ingerować w ich wewnętrzną politykę, miał na losy Aksamitnej rewolucji kolosalny wpływ. Stacjonujący w Czechosłowacji żołnierze Centralnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej otrzymali bowiem rozkaz pozostania w koszarach, a w dodatku dowodzący nimi generał Eduard Vorobjov miał za zadanie zapobiec ewentualnej interwencji Czechosłowackiej Armii Ludowej przeciwko demonstrantom. Z ujawnionych już po upadku komunizmu dokumentów wynika, że w kierowniczych kręgach Komunistycznej Partii Czechosłowacji rzeczywiście chciano użyć wojska do stłumienia Aksamitnej rewolucji.
Wstępem do Aksamitnej rewolucji były demonstracje z 1988 r., zwołane w 20. rocznicę inwazji wojsk Układu Warszawskiego i w 70. rocznicę ogłoszenia niepodległości. Obie zostały rozpędzone przez siły milicyjne. Z jeszcze większą brutalnością (z użyciem armatek wodnych i gazu łzawiącego) milicja rozpędziła demonstrantów, którzy wyszli na stołeczny Plac Wacława w styczniu 1989 r. dla uczczenia Jana Palacha, studenta, który w tym miejscu podpalił się w proteście przeciwko stłumieniu Praskiej Wiosny. O zaostrzeniu kursu władz świadczyło też aresztowanie Havla, choć ten tylko z daleka demonstrację obserwował. „Skazali mnie za to, że patrzyłem, jak ktoś składa fiołki” – wspominał to zdarzenie Havel.
Wkrótce potem władze przekonały się, że ludzi nie da się już zastraszyć. Pod petycją „Kilka zdań”, którą wystosowała grupa opozycjonistów z Havlem na czele, podpisało się aż 40 tysięcy osób. Jednak iskrą, która zapoczątkowała upadek rządów komunistycznych w Czechosłowacji nie były działania opozycjonistów, ale studentów.
Z okazji 50. rocznicy śmierci Jana Opletala, studenta zabitego przez Niemców po hitlerowskiej aneksji Czechosłowacji, na 17 listopada demonstrację w Pradze zwołały dwie organizacje studenckie, z których jedna była odpowiednikiem ZSMP. Władze wyraziły na nią zgodę, ale wymogły na organizatorach, by trasa marszu nie biegła przez Plac Wacława. Początkowo wyglądało na to, że studenci temu żądaniu się podporządkują. Jednak po dotarciu na Wyszehrad, gdzie demonstracja miała się zakończyć, wielotysięczny tłum skierował się na Plac Wacława. Skandowano hasła „Niech żyje Havel!” i „Chcemy wolnych wyborów!”.
Milicjanci nie wiedzieli, co mają zrobić, bo z Komitetu Komunistycznej Partii Czechosłowacji przyszedł rozkaz, by demonstrantów rozpędzić, ale z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przysłano dyrektywę odwrotną: „nie wtrącać się”.
Późnym wieczorem około dziesięć tysięcy studentów znalazło się w pułapce między dwoma kordonami milicji. Jeden blokował im wejście na Plac Wacława, zaś drugi odciął drogę odwrotu.
W końcu milicja i wspomagające ją oddziały specjalne (tzw. czerwone berety) przystąpiły do brutalnego rozpędzenia demonstrantów. Z przeprowadzonego już po upadku komunizmu śledztwa wynikało, że pobitych zostało co najmniej 568 osób. Jeden ze studentów, Petr Nahlik, tak to wspominał: „Padłem na lewy bok i chroniłem potylicę. Kopali mnie w krzyż, a gdy próbowałem wstać, młócili jeszcze bardziej”.
Wiele osób podejrzewało, że zarówno za zmianą trasy studenckiego marszu, jak i brutalną reakcją milicji kryła się prowokacja Służby Bezpieczeństwa. Zdaniem historyka Pawła Ukielskiego, który wypadkom w Czechosłowacji poświęcił rozdział w opracowaniu „1989 – Jesień Narodów” (pierwsze wydanie Warszawa 2009 - PAP) tezę taką zdaje się potwierdzać „sprawa Martina Šmída”. Chodzi o to, że zaraz po rozpędzeniu demonstracji pojawiła się wiadomość, że nazywający się tak student został śmiertelnie pobity przez milicję. W rzeczywistości do niczego takiego nie doszło, ale powtarzana z ust do ust i rozpowszechniona przez Radio Wolna Europa wieść o śmierci studenta podgrzała emocje. Już 18 listopada, choć była to wolna od zajęć na uczelni sobota, demonstranci wyszli na ulice Pragi ponownie, a potem z każdym dniem gromadziło się ich coraz więcej. W kulminacyjnym momencie – 25 listopada – miało ich być aż 750-800 tysięcy, czyli mniej więcej dwie trzecie całej populacji stolicy. W zapewnienia władz, że Martin Šmíd żyje, nie wierzono; choć pokazano go w telewizji, to tysiące ludzi wyszły na Plac Karola, by wziąć udział w jego pogrzebie.
Zwolennicy hipotezy, że za eskalacją protestów kryła się Służba Bezpieczeństwa twierdzą, że był to element walki o władzę między różnymi partyjnymi frakcjami. W ciągu 35 lat od Aksamitnej rewolucji nie udało się jednak jednoznacznie tej hipotezy potwierdzić.
O ile 17 listopada i w kolejnych dniach władzom wyraźnie brakowało pomysłu na to, jak rozwiązać problem, który same stworzyły, dopuszczając do brutalnej pacyfikacji studenckiej demonstracji, to antyrządowa opozycja z Vaclavem Havlem zareagowała dopiero w niedzielę, 19 listopada. Wieczorem tego dnia w praskim Klubie Dramatycznym doszło do spotkania przedstawicieli różnych ugrupowań opozycyjnych. Zakończyło się ono powołaniem Forum Obywatelskiego, które miało reprezentować opozycję w negocjacjach z władzami.
Wśród pierwszych żądań Forum oprócz uwolnienia więźniów politycznych umieszczono dymisję najbardziej skompromitowanych polityków.
Od poniedziałku, 20 listopada na większości praskich uczelni ogłoszono strajk, a oprócz stutysięcznej demonstracji na Placu Wacława tego dnia odbyła się też, z udziałem 40 tysięcy osób, taka akcja w Brnie.
Władze winą za wypadki z 17 listopada obarczały studentów i opozycję, czym tylko dolały oliwy do ognia.
We wtorek, 21 listopada strajk objął już większość pozostałych uczelni i szkół (w tym na Słowacji). Tego dnia po raz pierwszy na Placu Wacława przemawiał Havel. Głos zabrała także Marta Kubišová – gwiazda czechosłowackiej estrady, której piosenka „Modlitwa za Martę” była nieformalnym hymnem praskiej wiosny. Po inwazji wojsk Układu Warszawskiego zapłaciła za to zakazem występów, a przez następne 20 lat radio i telewizja nie nadały ani jednej jej piosenki. Nie wolno było tam nawet wymieniać jej nazwiska. Obecność Kubišovej na wiecu przyjęto jako jeden z symboli upadku komunizmu w Czechosłowacji. Innym symbolem na tej i kolejnych demonstracjach stało się dzwonienie kluczami – miał to być „ostatni dzwonek” – wezwanie do dymisji – dla władz.
Na demonstracji 22 listopada pojawił się rządzący do 1968 r. i odsunięty po inwazji wojsk Układu Warszawskiego Aleksander Dubček. Duże znaczenie miało też poparcie, którego tego samego dnia obozowi demokratycznemu udzielił kardynał František Tomášek.
Jednak premier Ladislav Adamec i stojący na czele Komunistycznej Partii Czechosłowacji Miloš Jakeš (Gustáv Husák był w tym momencie już tylko prezydentem) obstawali, że „nie można porzucić twardej linii socjalistycznego rozwoju państwa”. Do Pragi ściągnęli dodatkowe siły milicji, zaś Milán Václavík – minister obrony – zaproponował użyć do opanowania sytuacji wojsko.
Jednak w obliczu kolejnych demonstracji 24 listopada Miloš Jakeš wraz z całym kierownictwem komitetu centralnego ogłosił swoją dymisję. Władzy trzymał się jeszcze premier Adamec, ale po dwugodzinnym strajku generalnym, w którym 27 listopada wzięło udział 75 procent wszystkich zatrudnionych w całym kraju, jego los też już był przesądzony i 7 grudnia podał się do dymisji.
Już kilka dni wcześniej doszło do jeszcze innych wydarzeń o symbolicznym zdarzeniu: na uczelniach zlikwidowano wykłady z marksizmu-leninizmu i zniesiono zakaz wyjazdów do Austrii i RFN. Tylko pierwszego dnia z możliwości podróżowania za granicę skorzystało 250 tys. osób. Dopełnieniem zmian politycznych była dymisja ze stanowiska prezydenta Gustáva Husáka i wybór na jego miejsce (29 grudnia 1989 r) Václava Havla. (PAP)
Autor: Józef Krzyk
jkrz/ aba/