
W polskim domu weterana, znajdującym się w Ilford Park, w Newton Abbot, w południowym Devonie, doszło niedawno do niespodziewanego spotkania dwóch przyjaciół, członków tego samego oddziału w Powstaniu Warszawskim. Siedemdziesiąt jeden lat temu, obaj zostali ranni tego samego dnia.
Osiemdziesięciosiedmioletni Andrzej Borowiec w dalszym ciągu ma w swoim ciele odłamek szrapnela pochodzący z tego okresu. Ten odłamek jeszcze dziesięć lat temu nie przeszkadzał byłemu wieloletniemu międzynarodowemu korespondentowi wojennemu, jeździć na nartach. Teraz jednak, Borowiec przez większość czasu czuje rozdzierający ból w swoim stawie kolanowym i do poruszania się potrzebny mu jest inwalidzki wózek.
Mimo to, były powstaniec z wielkim zadowoleniem patrzy na, znajdujący się po drugiej stronie zielonego trawnika, mały bungalow, bardzo podobny do tego, w którym od niedawna zamieszkał on sam ze swoją angielską żoną, Juliet.
Języka Juliet, Borowiec zaczął się po raz pierwszy uczyć od brytyjskich żołnierzy, których spotkał w niemieckiej niewoli. W ciągu następnych dziesięciu lat, już po wojnie, uzyskał tytuł magistra na Wydziele Dziennikarstwa amerykańskiego Uniwersytetu Columbia i zaczął pracować jak reporter dla Associated Press. Z szacunku dla jego anglojęzycznych czytelelników zmienił wtedy swoje imię z Andrzeja na Andrew.
"To niewiarygodne" - mówi Borowiec, wskazując na ten sąsiedni, położony za zielonym trawnikiem, domek.
"Tuż za tym małym skrawkiem angielskiej trawy, porośnietej mleczami, mieszka człowiek, który zwerbował mnie do polskiego ruchu oporu. Jak o tym myślę, to się szczypię w udo. Po prostu nie mogę uwierzyć, że jesteśmy z Tadeuszem tak blisko siebie. Nigdy nie spodziewałem się go znowu zobaczyć".
Tadeusz, o którym mówi Borowiec to Tadeusz Stopczyński, dla swoich anglojęzycznych przyjaciół Ted.
Stopczyński większość swojego życia spędził pracując w działach międzynarodowego marketingu i sprzedaży dużych firm farmaceutycznych.
Wysoki, elegancki, pogodny, od 15 lat na wózku inwalidzkim z powodu cierpienia na pewną formę stwardnienia rozsianego, Tadeusz przybył do Ilford Park z żoną Haliną w styczniu tego roku. Poprzednio mieszkali razem z córką i wnukami w podlondyńskiej miejscowości Epsom.
Sześć miesięcy później, Andrew i Juliet, która jest młodszą siostrą znanej brytyjskiej dziennikarki i pisarki Shirley Conran, przenieśli się do tego samego, ostatniego już w Wielkiej Brytanii, domu opieki dla polskich weteranów drugiej wojny światowej walczących w armii brytyjskiej.
Prowadzony przez brytyjskie Ministerstwo Obrony Narodowej, Ilford Park, jest wynikiem wyrzutów sumienia rządu brytyjskiego po tym, jak zgodził się on na to, aby Polska została uznana za część bloku krajów sowieckich. Decyzja ta głęboko rozczarowało wielu Polaków, od 1940 roku walczących w obronie Wielkiej Brytanii. Kilku z nich popełniło nawet samobójstwo. W 1947 r. rząd brytyjski wydał Ustawę o Polskim Przesiedleniu, która dała im prawo pozostania w Wielkiej Brytanii. Dla Polaków w tym czasie otwarto 45 przesiedleńczych obozów. Ilford Park był jednym z nich.
Ilford Park, jest wynikiem wyrzutów sumienia rządu brytyjskiego po tym, jak zgodził się on na to, aby Polska została uznana za część bloku krajów sowieckich. Decyzja ta głęboko rozczarowało wielu Polaków, od 1940 roku walczących w obronie Wielkiej Brytanii.
Borowiec, przez ostatnie kilkadziesiąt lat, mieszkał na Cyprze, we wschodniej części Morza Śródziemnego. Stamtąd, z grecko-cypryjskiej części Nikozji, ostatniej podzielonej stolicy na świecie, pracował jako zagraniczny korespondent, pisząc artykuły a czasem też książki nt. (jak mówi) “wojen innych ludzi”. Tylko raz, w tym okresie, zajął się tematem Powstania Warszawskiego, kiedy opisał jego historię dla amerykańskiego wydawnictwa Praeger. Nawet wtedy jednak był tak oględny w odwoływaniu się do osobistych doświadczeń, że aż zarzucano mu to w recenzjach.
To wszystko zmieniło sie latem 2014 roku, kiedy londyńskie wydawnicto Viking-Penguin wydało jego autobiografię pt. “Warszawski Chłopak. Powstanie Warszawskie Oczami Szesnastoletniego Żołnierza”. Borowiec pracował nad tą książka potajemnie od wielu lat. Jej bazę stanowiły notatki, jakie sporządził na papierze toaletowym Czerwonego Krzyża, w niemieckim obozie wojennym, gdzie znalazł się tuż po Powstaniu.
"To jeden z najlepszych do tej pory opisów tego, jak to jest być młodym i walczyć w Powstaniu Warszawskim" – napisał o tej książce w swojej recenzji brytyjski historyk i ekspert od Wschodniej Europy Neal Ascherson.
“Warszawski Chłopak” został od tego czasu przetłumaczony na języki włoski i grecki, a także wydany po polsku. Borowiec otrzymał od rządu polskiego w maju 2015 r. order Bene Merito za promowanie wizerunku kraju za granicą.
Tadeusz, którego imię często pojawia się w książce Borowca, czytał “Warszawskiego Chłopaka”. Z krótkiej noty biograficznej autora, zamieszczonej na obwolucie autobiografii, dowiedział się, że Andrzej mieszka na Cyprze. Dlatego nigdy nie spodziewał się odnaleźć swojego przyjaciela w południowym Devonie.
Dopiero Romuald Ossowski, polski pielęgniarz, zatrudniony w Ilford Park, powiedział mu, że Borowiec mieszka tuż obok.
"Romuald zapytał mnie, czy znam Andrzeja Borowca?" – opowiada Tadeusz.
"Odpowiedziałem twierdząco i wtedy zapytał się, czy wiem, że mieszka tuż obok? W pierwszej chwili nie chciałem mu wierzyć. Zapewniłem go, że to musi być jakaś pomyłka. No bo czytałem książkę Andrzeja i tam było wyraźnie powiedziane, że mieszka na Cyprze. Ale kiedy już dotarło do mnie, że to prawda, bardzo się ucieszyłem. Właśnie minęło 71 lat od dnia, kiedy i Andrzej i ja zostaliśmy ranni w tej samej strzelaninie. To niesamowite, że nadal jesteśmy tutaj razem i możemy o tym rozmawiać”.
"Bardzo się cieszę, że udało się ich połączyć” – mówi 36-letni Ossowski, od 10 lat mieszkający w Wielkiej Brytanii. "Uwielbiam słuchać ich historii. To dzięki takim ludziom jak Andrzej i Tadeusz, Polacy mojego pokolenia mogą trzymać nasze głowy w górze”.
25 września 1944 roku, dokładnie tydzień przed końcem Powstania, Borowiec i Stopczyński zostali prawie jednocześnie zranieni przez odłamki niemieckich granatów i moździerzowych pocisków.
Dzień wcześniej kapral Borowiec obchodził swoje 16 urodziny. Sierżant Stopczyński, którego ojciec był wyższym urzędnikiem państwowym, był od niego o rok starszy. Stopczyński zwerbował Borowca, syna pułkownika, do podziemia, kiedy zaprzyjaźnili się podczas tajnych kompletów. Od początków Powstania do czasu, kiedy zostali zranieni, obaj mieli już za sobą wiele potyczek w wrogiem i przepraw przez warszawskie kanały. Byli świadkami tego jak ginęli ich przyjaciele i sami też zabijali.
Stopczyński zwerbował Borowca, syna pułkownika, do podziemia, kiedy zaprzyjaźnili się podczas tajnych kompletów. Od początków Powstania do czasu, kiedy zostali zranieni, obaj mieli już za sobą wiele potyczek w wrogiem i przepraw przez warszawskie kanały. Byli świadkami tego jak ginęli ich przyjaciele i sami też zabijali.
Zaledwie tydzień wcześniej ledwo uszli z życiem, kiedy budynek, którego bronili, został częściowo wysadzony przez zdalnie sterowaną minę samobieżną Goliat.
W piwnicy tego budynku znajdował się powstańczy szpital polowy piwnicy. Na rannych zawalił się sufit.
"Słyszeliśmy jęki i krzyki, błagania o pomoc, o wodę” – opowiada Andrzej.
"Obaj z Tadeuszem próbowaliśmy z innymi ludźmi kopać w gruzach gołymi rękami, ale za każdym razem, kiedy wykopaliśmy dziurę, zaraz wypełniała się ona z powrotem gruzem. Nic nie dało się zrobić”.
Borowiec czuł się tym wydarzeniem szczególnie wstrząśnięty ponieważ tuż przed detonacją stał na warcie przy jednym z piwnicznych okien budynku, i - mimo że nie miał pojęcia, że to Goliat - wszczął alarm na widok dziwnego obiektu, przypominającego chrząszcza, który powoli przemieszczał się w jego stronę, raz po raz się zatrzymując
"Ale nikt nie chciał mi uwierzyć. To było jak najgorszy senny koszmar. Jeden z lekarzy nawet skarcił mnie za zakłócanie spokoju pacjentów. Wtedy pomyślałem, że może mi się coś przyśniło. Brakowało nam snu, byliśmy potwornie zmęczeni i zawsze przysypialiśmy na warcie. Tak czy inaczej, postanowiłem wyjść na zewnątrz. Udało mi się dojść do schodów wiodących na parter. Wybuch był ogromny. Jakby to było wczoraj, pamiętam ten podmuch ciepła na mojej twarzy. Wszystkie lampy karbidowe powieszone na gwoździach wbitych w ściany zamigotały i zgasły, wokół uniosła się gęsta, dusząca chmura pyłu.
"Razem z Tadeuszem wbiegliśmy na wyższe piętro budynku. Rozległ się terkot niemieckich karabinów maszynowych. Odpowiedzieliśmy ogniem. Wystrzeliłem z mojego karabinu i zaskoczyło mnie, że jeden z Niemców upadł na ziemię. Niestety, to mi się nie zdarzało tak często jak powinno. W każdym razie, atak odparliśmy i uratowaliśmy budynek, ale nie mogliśmy uratować ludzi zagrzebanych w piwnicy. Tam na noszach leżeli ciężko ranni, którzy nie mogli się poruszać o własnych siłach. Pamiętam tam takiego cichego, ciężko rannego chłopaka, który wpatrywał się w sufit i ssał kawałki skórki pomarańczowej. Kimkolwiek był, nie miał żadnych szans".
Wielu żołnierzom AK nigdy nie udało się poznać prawdziwych imion czy pochodzenia swoich towarzyszy. W Powstaniu wszyscy używali pseudonimów. Tadeusz nazywał się “Mietek”, a Andrzej wybrał sobie pseudonim “Zych”, po cynicznym starym żołnierzu, bohaterze jednej z historycznych powieści Henryka Sienkiewicza. Kiedy Borowiec i Stopczyński rozmawiają o Powstaniu, w dalszym ciągu, tak się do siebie zwracają.
W dniu, który miał się okazać ich ostatnim dniem w akcji, obaj znajdowali się na Mokotowie, niedaleko od mieszkania, gdzie osiem tygodni wcześniej Andrzej pożegnał się z matką. Teraz to mieszkanie znajdowało się poza liniami wroga.
Ich oddział, należący do batalionu “Zośka” miał się przebić do Śródmieścia, gdzie wciąż toczyły się ciężkie walki. Andrzej i Tadeusz stanowili część straży tylniej. Ich bezpośrednim zadaniem była ochrona otwartego włazu do kanałów, którymi wszyscy, włączając w to lżej rannych, mieli się przedostać do centrum miasta.
W ich oddziale znajdowała się także 15-letnia Lidka, córka lekarza, pełniąca funkcję pielęgniarki. Podobnie jak wielu innych żołnierzy AK, Lidka miała na sobie zdobyczną panterkę, i biało-czerwoną opaskę na ramieniu. W pierwszych dniach Powstania AK zdobyła niemieckie magazyny zaopatrzeniowe i wiele z tych panterek pochodziło właśnie stamtąd. Były jednak bardzo popularne i nigdy nie było ich wystarczająco dużo. Andrzej zdjął swoją z nieboszczyka.
Pomimo młodego wieku, Lidka (a właściwie Lidia Markiewicz-Ziental) miała prawdopodobnie więcej doświadczenia wojennego niż reszta plutonu razem wzięta i cieszyła się opinią osoby zachowującej zawsze zimną krew. Na początku Powstania, uczestniczyła w walkach na Starym Mieście. To w jednym z tamtejszych szpitali polowych, notorycznie pijany karny batalion SS zgwałcił i wymordował wszystkie pielęgniarki i pacjentów, ignorując protesty rannych jeńców niemieckich, których obecność stanowiła dowód polskiej wspaniałomyślności.
Teraz, w ostatnich dniach Powstania, na coraz bardziej kurczącym się obszarze Warszawy, znajdującym sie pod kontrolą AK, Lidce kończyły się opatrunki i środki antyseptyczne. W swojej torbie Czerwonego Krzyża, prócz dużych nożyc, których używała do usuwania kawałków zakrwawionych ubrań, Lidka miała już tylko bandaże zrobione z papieru.
Powstańcy znaleźli się pod ciężkim obstrzałem karabinów maszynowych i moździerzy. Niemcy byli coraz bliżej, Tak blisko, że mogli już także obrzucać stanowiska powstańcze granatami. Tadeusz został ranny jako pierwszy.
"Podczołgałem się trochę do przodu i w otwartych drzwiach domu mignęła mi na krótko sylwetka jednego z żołnierzy niemieckich rzucającego granat" – opowiada Tadeusz.
"Poczekałem, aż się znowu pojawi i posłałem mu serię z swojego Stena. Więcej już nic nie rzucał. Ale zanim zdołałem wrócić w bezpieczne miejsce, pocisk z moździerza wylądował na tyle blisko, że dostałem odłamkiem prosto w prawą dłoń i w kilka innych miejsc. To był koniec mojej wojny".
Poczekałem, aż się znowu pojawi i posłałem mu serię z swojego Stena. Więcej już nic nie rzucał. Ale zanim zdołałem wrócić w bezpieczne miejsce, pocisk z moździerza wylądował na tyle blisko, że dostałem odłamkiem prosto w prawą dłoń i w kilka innych miejsc. To był koniec mojej wojny
Tymczasem Andrzej, który strzelał do wroga zza niskiego muru, także został trafiony odłamkami granatu w rękę i nogę.
"Nagle zauważyłem, że krew kapie mi z prawej ręki, a także spływa wzdłuż prawej nogi, prosto do zdobycznego niemieckiego buta. Żadna z tych ran mnie nie bolała. Byłem świadomy, że Lidka opatruje “Mietka” (Tadeusza) więc postanowiłem się nie ruszać, dopóki nie dotrze i do mnie. Krew z rany na mojej ręce zalała zamek mojego karabinu ale udało mi się oddać z niego jeszcze kilka strzałów. Czułem całkiem z siebie zadowolony. To jednak nie trwało długo. Nagle usłyszałem serię głośnych wybuchów pocisków z moździerza, o wiele bliższych niż wcześniejsze granaty".
"Natychmiast poczułem ból w prawej nodze, tuż poniżej kolana. Koszmarny ból, taki jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Później dowiedziałem się dlaczego. Dostałem w samo zakończenie nerwów. Szybko odkryłem, że jedyny sposób na to, aby go zmniejszyc było taczanie się po ziemi. Być może też jęczałem ale jakoś udało mi się powstrzymać od krzyku".
"Lidka pojawiła się obok, i natychmiast ściągnęła but z mojej nogi. Potem zaczęliśmy się kłócić o to, czy powinna rozciąć nogawkę moich szarych zdobycznych niemieckich spodni, na których pojawiła się szybko rosnąca czerwona plama, czy też je ściągnąć. Te spodnie były dla mnie bardzo cenne. Powstanie zacząłem w letnich szortach, które sprawiały, że wyglądałem na jeszcze młodszego. Poza tym, szczerze mówiąc, wstydziłem się mojej bielizny. Od dwóch miesięcy byliśmy w walce. Wątpię, czy moje majtki spełniłyby rygorystyczne standardy, jakie większość matek stawia swoim synom".
"W każdym razie, nasza dyskusją urwała się bo nastąpiły dalsze wybuchy, i Lidka nagle z krzykiem poleciała do tyłu, trafiona prosto w twarz. Mimo ostrzału, inna pielęgniarka rzuciła się jej na pomoc. Lidka jednak, z którą Tadeusz i ja nadal utrzymujemy kontakt i której z tego incydentu nie pozostały żadne blizny, powiedziała jej, że ona się sama sobą zajmie i nalegała, żeby raczej zajęła się mną.
"Druga pielęgnarka zatamowała moje krwawienie papierowym bandażem. Do głupej dyskusji nt. losu moich spodni już nie powróciliśmy. Kiedy skończyła, zapewniła mnie, że rana nie jest taka zła, i że amputacji nie będzie. To mnie trochę pocieszyło chociaż noga w dalszym ciągu bolała mnie jak wszyscy diabli. Teraz, kiedy mam gorszy dzień, w dalszym ciągu czuję ten sam ból".
Lekarze przepisali Borowcowi na ten ból płynna morfinę, ale Juliet próbuje ograniczyć jej użycie ponieważ morfina sprawia, że Andrzej ma złe sny.
"Nie miałabym nic przeciwko gdyby sny były szczęśliwe” – tłumaczy Juliet.
W przeszłości, chirurdzy uważali, że próba usunięcia odłamka moździerza, który ciągle jeszcze tkwi w kolanie Andrzeja, mogłaby uszkodzić nerwy i doprowadzic do paraliżu całej nogi.
Ale kiedy Borowiec przeprowadził się do Newton Abbot, stara rana została prześwietlona i w tej chwili specjaliści debatuja nad taką możliwością. Umożliwiłoby to Andrzejowi samodzielne poruszanie się, bez wózka inwalidzkiego.
"Gdyby się udało, mógłbym wysłać ten odłamek do ambasady niemieckiej" - komentuje Borowiec.
A Tadeusz, ze śmiechem, potwierdza, że to wspaniały pomysł.
Napisane przez Colina Smitha, wieloletniego korespondenta zagranicznego "Observer", redaktora książki Borowca, i jego przyjaciela. Przetłumaczone przez Agnieszkę Rakoczy
“Warszawski Chłopak. Powstanie Warszawskie Oczami Szesnastoletniego Żołnierza”, pod redakcja Colina Smitha, Wydawnictow Rebis, Poznań, 2014.
ls