W nocy z 20 na 21 sierpnia 1942 roku warszawiacy musieli drżeć o własny los, tym razem jednak nie z powodu Niemców. Nad miasto nadleciały, nie po raz pierwszy w tej wojnie, sowieckie bombowce. W czasie nalotu ucierpieli głównie niewinni cywile – ok. 200 z nich zginęło, 800 odniosło rany. To była zapowiedź kolejnych tragicznych w skutkach bombardowań.
Pierwsze sowieckie bomby spadły na Warszawę już dzień (według innych źródeł dwa dni) po rozpoczęciu niemieckiej operacji „Barbarossa”, która zapoczątkowała wojnę III Rzeszy ze Związkiem Sowieckiem – 23 (24) czerwca 1941 roku. Nadlatujące bombowce wzbudziły zaciekawienie mieszkańców miasta, którzy – mimo zagrożenia życia – obserwowali nalot z okien, balkonów i dachów kamienic.
Pierwsze bomby
Wielu warszawiaków miało w pamięci katastrofalne dla miasta bombardowania niemieckie, dokonywane już od 1 września 1939 roku. Tym razem atmosfera niepewności mieszała się z ogólnym entuzjazmem, wywołanym początkiem nowego konfliktu. Konfliktu, który miał przesądzić – jak wówczas liczono – o losach wojny. Nic dziwnego, że dzień po agresji Hitlera na ZSRS, warszawiacy z nadzieją spoglądali w przyszłość.
Szybko jednak przekonali się, jak wielką iluzją żyli. Wojna na terenie Związku Sowieckiego była faktem, ale zaangażowanie Niemców na froncie wschodnim niekoniecznie okazało się dla okupowanej polskiej stolicy sprzyjającą okolicznością. Przez miasto przechodziły coraz to nowe transporty żołnierzy Wehrmachtu, tędy biegły drogi ewakuacji dalej na zachód. Niemiecki terror wcale nie zelżał, dodatkowo trzeba było zmagać się z nowym niebezpieczeństwem.
W czasie pierwszego nalotu ucierpiały m.in. zabudowania Okęcia i Śródmieścia, w tym gmach Teatru Wielkiego. Były ofiary śmiertelne. „Podczas pierwszego nalotu bombowców sowieckich na Warszawę zabito i raniono kilkadziesiąt osób. Wyrządzone szkody materialne są niewielkie” – pisał dwa dni po nalocie wydawany przez okupantów „Nowy Kurier Warszawski”. Niemcy bagatelizowali bombardowania – głównie na użytek propagandy – ale wkrótce przekonali się, że nie były one jednorazowym epizodem. Minęło niecałe pięć miesięcy (13 listopada), a kolejne bomby spadły na rejon Placu Zawiszy.
Sierpniowy nalot
„Od bomb i samolotów - wybaw nas Panie” – tymi słowami zaczynała się częsta modlitwa warszawiaków, schowanych w piwnicach kamienic w nadziei na przeczekanie nalotów. Tekst litanii odzwierciedla ówczesne lęki i niepokoje – w czasach, gdy każdy dzień był walką o przetrwanie, modlono się m.in. o wybawienie od śmierci w gruzach. Przychodziła niespodziewanie, tak jak sowieckie bombardowania.
„Od bomb i samolotów - wybaw nas Panie” – tymi słowami zaczynała się częsta modlitwa warszawiaków, schowanych w piwnicach kamienic w nadziei na przeczekanie nalotów. Tekst litanii odzwierciedla ówczesne lęki i niepokoje – w czasach, gdy każdy dzień był walką o przetrwanie, modlono się m.in. o wybawienie od śmierci w gruzach. Przychodziła niespodziewanie, tak jak sowieckie bombardowania.
Te, począwszy od nocy z 20 na 21 sierpnia 1942 roku, stały się niemal normą. Tej feralnej nocy spadły na Warszawę kolejne sowieckie bomby. Celem był węzeł kolejowy oraz niemieckie obiekty wojskowe. Ucierpiały jednak głównie domy bezbronnych cywilów i gmachy użyteczności publicznej.
„Bombami burzącymi trafionych zostało około 50 budynków mieszkalnych, bomby zapalające wznieciły 40 pożarów. W związku z uszkodzeniem jednego z pawilonów Domu ks. Boduena przy ul. Nowogrodzkiej 75 ewakuowano 200 dzieci do przytułku w Górze Kalwarii. Liczbę zabitych Niemców oblicza się na około 60, rannych na niemal 300. Ludność poniosła straty sięgające około 200 zabitych i 800 rannych” – pisze Władysław Bartoszewski w książce „1859 dni walczącej Warszawy”. Przypomina, że od jednej z bomb śmierć poniósł m.in. znany fizyk prof. Józef Patkowski.
Bilans sierpniowego nalotu był tragiczny: poszkodowanych było ok. 1000 osób, w tym 200 straciło życie. Śmierć poniosło też 60 Niemców, 300 miało zostać rannych. Według źródeł konspiracyjnych, ucierpiało ok. 130 domów mieszkalnych.
Tydzień po bombardowaniu organ prasowy Komendy Głównej Armii Krajowej „Biuletyn Informacyjny” (27 sierpnia) napisał: „W ciężkim przejściu, jakim dla ludności Warszawy był nalot sowiecki, dużą pociechą było wyjątkowo tchórzliwe zachowanie się Niemców, zarówno wojskowych jak i cywilnych. Szukając schronienia w pewniejszych, jak im się zdawało, domach polskich, wpadali tam dosłownie bez portek, trzęsąc się ze strachu”.
Trudna rocznica
Nie minął kolejny tydzień, a lotnicy Armii Czerwony znowu opanowali niebo nad Warszawą. Kolejny nalot przeprowadzili w nocy z 1 na 2 września – trzy lata po niemieckiej agresji na Polskę rozpoczynającej wojnę – wywołując panikę wśród mieszkańców. „Fizyczna i psychiczna wytrzymałość społeczeństwa polskiego uległa ogromnemu zmniejszeniu, wyczerpanie nerwowe czyni widoczne, zastraszające postępy” – informowano w sprawozdaniu Delegatury dla emigracyjnego Rządu RP.
Warszawiacy, w obawie o swój los, pamiętni wcześniejszych wydarzeń, rozpoczęli ewakuację z miasta. „W ciągu jednego dnia przez wszystkie arterie wylotowe Warszawy tłumnie ciągną furmanki i wózki naładowane dobytkiem ludzi, którzy opuszczają miasto” – zapamiętał dziennikarz Józef Dąbrowa-Sierzputowski.
Nalot z 1 na 2 września 1942 przyniósł poważne zniszczenia w infrastrukturze, najbardziej ucierpiały Wola, Powiśle i Praga. Z raportu „Biuletynu Informacyjnego” (10 września) wynika, że sowieckie samoloty zrzuciły na miasto ok. 300 bomb burzących. „Najskuteczniej zbombardowano Pl. Kercelego, na którym spłonęło ponad 1000 straganów i kramów. Wartość towarów spalonych na Kercelaku obliczają według cen dzisiejszych na 200 do 300 milionów złotych. Poza tym zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo około 100 budynków mieszkalnych” – napisano.
„W nocy nalot, w dzień łapanka”
Kolejne bombardowanie, ostatnie w 1942 roku, przeprowadzono 13 września 1942. Celem był warszawski most średnicowy. „Bombardowania (…) miały zapewne świadczyć, że Związek Radziecki nie tylko broni się gdzieś tam, w Stalingradzie, ale i atakuje, i to na głębokość kilku tysięcy kilometrów. Z drugiej jednak strony Polacy zadawali słuszne pytania: dlaczego Rosjanie właśnie nas bombardują? Dlaczego Warszawę, a nie Berlin, Królewiec czy inne niemieckie miasta? Można byłoby to jeszcze zrozumieć, gdyby bombardowano mosty, tory kolejowe, dworce i stacje towarowe, ale miasto ze sterroryzowaną ludnością cywilną?!” – pyta Tadeusz Konecki w książce „Stalingrad”.
Coraz częstsze naloty, konieczność ukrywania się i drżenia o byt, przyczyniały się spadku morale wśród warszawiaków. Rozlegające się co jakiś czas wycie syren alarmowych budziło czujność, ale też negatywnie wpływało na psychikę. Społeczeństwo było już bez wątpienia wyczerpane trzema latami okupacji. Kolejne miesiące jeszcze spotęgowały ogólne uczucie przygnębienia. Nawet okupacyjny humor zawierał nawiązania do śmiercionośnych bombardowań. Jeden z wersów popularnej piosenki „Siekiera, motyka” brzmi: „w nocy nalot, w dzień łapanka”.
„Tempo wydarzeń było teraz szybsze, na wszystkich frontach „coś się działo”, do Warszawy nadchodziły coraz to nowe wiadomości o toczących się walkach, a jednocześnie miasto było widownią nieraz zupełnie sprzecznych posunięć okupanta. Warszawiacy raz żyli w atmosferze radości i optymizmu, by po kilku dniach powrócić do rozpaczy i beznadziejności” – pisze Tomasz Szarota, autor publikacji „Okupowanej Warszawy dzień powszedni”.
Amerykańskie bombowce nad stolicą
Rok 1943, pod względem strat wywołanych przez sowieckie naloty, okazał się najtragiczniejszy. Warszawiacy na długo zapamiętali zwłaszcza noc z 12 na 13 maja, gdy zbudził ich odgłos nadlatujących samolotów i huk zrzucanych przez nie bomb. To między innymi bombowce B-25 „Mitchell” produkcji amerykańskiej, przekazane Związkowi Sowieckiemu na mocy umowy Lend Lease Act. W dywanowych nalotach, trwających dwie godziny - od 23.30 12 maja do 1.30 następnego dnia - ucierpiało ok. 1300 cywilów, z czego nawet 300 zostało zabitych (niemieckie dane były niższe – mówiły o 149 ofiarach śmiertelnych, 11 zaginionych, 223 rannych). Do tego należy doliczyć co najmniej 17 ofiar śmiertelnych wśród Niemców.
Rok 1943, pod względem strat wywołanych przez sowieckie naloty, okazał się najtragiczniejszy. Warszawiacy na długo zapamiętali zwłaszcza noc z 12 na 13 maja, gdy zbudził ich odgłos nadlatujących samolotów i huk zrzucanych przez nie bomb. Były to między innymi bombowce B-25 „Mitchell” produkcji amerykańskiej, przekazane Związkowi Sowieckiemu na mocy umowy Lend Lease Act.
Spora część zabudowy miasta obróciła się w ruinę. Najbardziej ucierpiały Śródmieście (Place Zbawiciela i Trzech Krzyży, Aleje Ujazdowskie), Wola i Okęcie; bombardowania sięgały Grochowa po prawej stronie Wisły. Atakowano magazyny broni, ale i targowiska (hale na Koszykach), gmachy użyteczności publicznej, ciągi kamienic. Najwięcej ruin odnotowano wzdłuż ulic: Koszykowej, Marszałkowskiej, Grójeckiej i Alej Jerozolimskich. Nastąpił paraliż ruchu torowego, stanęły pociągi i tramwaje. Uszkodzeniu uległy warszawskie Filtry. Pożary w różnych częściach Warszawy dogaszano cały następny dzień.
Kilka bomb spadło także na teren i tak już zrujnowanego getta. W tym czasie tliło się tam jeszcze żydowskie powstanie. Niemcy ostatecznie stłumili je kilka dni później, 16 maja, wraz z wysadzeniem Wielkiej Synagogi przy ul. Tłomackie.
Jeden ze świadków tych dramatycznych chwil, Ludwik Landau, zanotował w „Kronice lat wojny i okupacji”, że niektóre ulice „wyglądem swym przypomniały obraz z dni wrześniowych: porwane przewody tramwajowe, od czasu do czasu nie uporządkowane jeszcze gruzy i pogorzeliska, wszystko pokryte pyłem, jadące ulicą w zastępstwie tramwajów doraźnie uruchomione furki z pasażerami, czasem i wózki z rzeczami pozbawionych nagle domu”.
Skala zniszczeń i ofiar była ogromna – to głównie efekt zastosowania przez sowieckie lotnictwo śmiercionośnych bomb burzących i odłamkowych, zakazanych przez międzynarodowe konwencje.
Perfidia Stalina
Oficjalny komunikat sowiecki tłumaczył, jakoby nalot miał za zadanie obrócenie w ruinę ważnych strategicznie obiektów (wojskowych i przemysłowych), szczególnie zaś węzła kolejowego. Ta jednak nie została dostatecznie zniszczona, choć atakowano całe dwie godziny. Według Stefana Przesmyckiego, autora książki „Bombardowanie polskich miast przez lotnictwo sowieckie” (podaje datę nalotu – z 13 na 14 maja), komunikat o celach bombardowania był jedynie „zasłoną dymną”. Rzeczywistym zamiarem Sowietów było – podkreśla autor – osiągnięcie celu psychologicznego, czyli „wywołanie możliwie największych strat wśród ludności cywilnej i zniszczenia jej dobytku”.
„Należy odrzucić tezę jakoby lotnicy sowieccy nie uzyskali trafień w cel z powodu miernych kwalifikacji lub słabego sprzętu. (…) Z treści pism skierowanych do przywódców państw koalicji wynika jednoznacznie, że Stalin zaczął traktować rząd polski jako wroga. W tej sytuacji decyzję o zbombardowaniu Warszawy należy uznać za akt politycznego odwetu” – tłumaczy Przesmycki.
Według Stefana Przesmyckiego, autora książki „Bombardowanie polskich miast przez lotnictwo sowieckie”, komunikat o celach bombardowania był jedynie „zasłoną dymną”. Rzeczywistym zamiarem Sowietów było – podkreśla autor – osiągnięcie celu psychologicznego, czyli „wywołanie możliwie największych strat wśród ludności cywilnej i zniszczenia jej dobytku”.
Sowiecki dyktator – dodaje – miał „powody”, by się mścić. Niedawno (13 kwietnia 1943 roku) Niemcy poinformowali o odkryciu grobów katyńskich, po czym rozpoczęli międzynarodowe śledztwo w sprawie mordu na polskich jeńcach wojennych, którzy trafili do sowieckiej niewoli po 17 września 1939 roku. Stalin nie zwlekał - już 25 kwietnia zerwał stosunki z polskim rządem w Londynie. Decyzję o nalocie na polską decyzję podjął w dogodnym dla siebie momencie – skorzystał z przestoju w walkach na froncie wschodnim, gdzie kolejną ofensywę, w rejonie Łuku Kurskiego, wyznaczono na lipiec 1943 roku.
O wyjątkowej perfidii dyktatora – pisze Przesmycki – świadczy treść ulotek, jakie zrzucano z samolotów w czasie nalotu. Na jednej stronie wydrukowano odezwę „Narodzie Polski!”, w której napisano: „Zbliża się czas zemsty za wszystkie zbrodnie i okrucieństwa niemieckie wobec narodu polskiego. Czerwona Armia – ze Wschodu i wojska angloamerykańskie – z Zachodu szykują druzgocący cios, który złamie grzbiet bestii hitlerowskiej. Wasza walka, wasz czyn może przyspieszyć zwycięstwo nad naszym wspólnym wrogiem! Polacy! Wybiła godzina czynu! Odpłaćcie się wrogowi za morze krwi przelanej, za rzeki łez narodu polskiego! Wyżej wznieście sztandar walki przeciw podłym okupantom niemieckim! Wzmóżcie sabotaż w fabrykach i kopalniach. Chowajcie zboże i bydło po wsiach! Rozbierajcie tory kolejowe! Wykolejajcie niemieckie pociągi wojskowe! Podpalajcie magazyny wojskowe! Wstępujcie do szeregów polskich partyzantów! Tępcie Niemców bezlitośnie w dzień i w nocy! Do walki za wasza i naszą wolność! Do walki o silną niepodległą Polskę!”.
Na drugiej stronie ulotki znalazły się nie mniej oburzające słowa samego Stalina, będące odpowiedzią na pytanie korespondenta „New York Times’a” (list dyktatora z 4 maja 1943 roku): „Czy Rząd ZSRR pragnie widzieć silną i niepodległą Polskę po klęsce Niemiec hitlerowskich? Bezwarunkowo pragnie”.
Po bombardowaniu, 14 maja, w wielu miejscach miasta rozplakatowano obwieszczenie gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera. Jak pisał Landau, Fischer przestrzegał przed zagrożeniem ze strony „zdrajców” - „apelując do poczucia konieczności obrony przed nalotami bolszewickimi życia i mienia własnego i współobywateli, wzywa do denuncjowania bez jakichkolwiek skrupułów moralnych Żydów i komunistów”.
Po majowym nalocie nastąpiła wielomiesięczna przerwa w bombardowaniu miasta. Dopiero w związku ze zbliżaniem się frontu do Warszawy i odwrotem Niemców, wznowiono bombardowania celów strategicznych. W nocy z 27 na 28 lipca celem nalotu były tereny leżące po prawej stronie Wisły, szczególnie rejon Dworca Wileńskiego. W kolejnych dniach bomby spadły też m.in. na Dworzec Zachodni, Okęcie i Ursus.
***
Aktywność lotnictwa bombowego ZSRS w latach 1942-1943 nie tylko zwraca uwagę na problem traktowania Polski – będącej ważnej ogniwem koalicji antyniemieckiej – przez Stalina, ale i każe się zastanowić nad tragedią Powstania Warszawskiego. Znany jest stosunek sowieckiego przywódcy do próśb aliantów dotyczących udostępnienia przestrzeni powietrznej i lotnisk. Odmowa sprawiła, że samoloty sprzymierzonych wsparły walczących o oswobodzenie miasta Polaków w stopniu o wiele niższym niż spodziewali się powstańcy.
Stalin wiedział co robi – spokojnie czekał, aż obie strony się wykrwawią. W międzyczasie zakazał swemu lotnictwu dokonywania nalotów na miasto, zezwalając wyłącznie na przeprowadzanie rozpoznania. Sowieckie bombowce pojawiły się nad Warszawą dopiero w drugiej dekadzie września, a więc w momencie, gdy był już niemal jasne, że zryw upadnie. Niebawem Stalin mógł triumfować – Polska znalazła się w tzw. bloku wschodnim i na prawie pół wieku pogrążyła się w komunizmie. Nie dziwi wiec, że w czasach PRL-u fakt sowieckich nalotów na Warszawę został świadomie przemilczany.
Waldemar Kowalski
Bibliografia
• W. Bartoszewski, 1859 dni walczącej Warszawy, Kraków 2008.
• K. Dunin-Wąsowicz, Warszawa w latach 1939-1945, Warszawa 1984.
• R. Jabłoński, Sowieckie bomby na stolicę, „Życie Warszawy”, 26 II 2009.
• Sz. Kazimierski. Nieudolność czy zbrodnia?, „Kurier Galicyjski”, 18-28 I 2013.
• B. Kobuszewski, Naloty lotnictwa Armii Czerwonej na Warszawę, 23 czerwca 1941 - 12 maja 1943 roku, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, 2006, r. 7, nr 2.
• T. Konecki, Stalingrad, Warszawa 2003.
• L. Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
• S. Przesmycki, Bombardowanie polskich miast przez lotnictwo sowieckie, Lublin 2007.
• T. Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Warszawa 2010.
• R. Szubański, O sowieckich nalotach na Warszawę, Przegląd Historyczno-Wojskowy”, 2007, r. 8, nr 1.