28 maja 1983 r. sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego wydał pierwszy – nie licząc wyjątkowych przypadków skazania za zdradę ambasadorów Romualda Spasowskiego i Zdzisława Rurarza, którzy po 13 grudnia 1981 r. poprosili o azyl za granicą – w PRL od ponad 10 lat wyrok śmierci w sprawie niekryminalnej. Skazaniec nie musiał jednak specjalnie obawiać się karzącej ręki ludowej sprawiedliwości.
Był nim bowiem mieszkający w Monachium Zdzisław Najder, od wiosny 1982 r. dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, oskarżony o wieloletnią współpracę z wywiadem amerykańskim. Nie trzeba dodawać, że zarzuty te nie miały nic wspólnego z prawdą.
Choć dziś Najder kojarzony jest głównie z tym wyrokiem oraz swym okresem monachijskim, to już wówczas mógł się wykazać barwnym życiorysem. Urodził się 31 października 1930 r. w rodzinie – ze strony ojca – o niemieckich korzeniach, a także o tradycjach legionowych i pepeesowskich. W Polsce i na Zachodzie znany był publicznie jako literaturoznawca, wybitny specjalista od biografii i twórczości Josepha Conrada. Od lat 50. pracował naukowo w Polskiej Akademii Nauk i Uniwersytecie Warszawskim, w latach 60. prowadził wykłady z literatury polskiej i angielskiej na uczelniach za granicą – m.in. na Columbii, Yale i Oxfordzie.
W następnej dekadzie był natomiast był członkiem redakcji warszawskiego miesięcznika literackiego „Twórczość”, kierowanego wówczas przez Jarosława Iwaszkiewicza i słynącego z wysokiego poziomu merytorycznego publikowanych w nim tekstów i dyskusji. W tej roli Najder uważany był za aktywnego uczestnika oficjalnego życia naukowo-kulturalnego PRL, obracającego się w kręgu najważniejszych ówczesnych intelektualistów – aczkolwiek niezwiązanego w żaden sposób z władzą, niebędącego też nigdy członkiem partii.
Stosunek późniejszego dyrektora Rozgłośni Polskiej do powojennej rzeczywistości nad Wisłą był bowiem od początku jednoznacznie negatywny. Już w pierwszej połowie lat 50. pisywał pod pseudonimem do „Tygodnika Powszechnego” – wówczas coraz mniej tolerowanego przez władze (aż do odsunięcia prawowitej redakcji po odmowie zamieszczenia panegirycznego artykułu po śmierci Józefa Stalina).
Po Październiku ‘56 Najder publikował artykuły, w których m.in. upominał się o pamięć o niepodległościowych tradycjach Polskiej Partii Socjalistycznej, należał także do Klubu Krzywego Koła, skupiającego intelektualistów krytycznych wobec władzy komunistycznej, ale przekonanych do konieczności prowadzenia działań w granicach legalności. Jednocześnie wszedł w kontakt z emigracją polityczną, zarówno ze środowiskami londyńskimi, jak i z paryską „Kulturą”.
Po tym, jak jesienią 1957 r. Służba Bezpieczeństwa przechwyciła jego korespondencję z Jerzym Giedroyciem, Najder podpisał zobowiązanie do kontaktów z bezpieką. Wpisany został do ewidencji tajnych współpracowników pod pseudonimem „Zapalniczka”. Choć odbył z funkcjonariuszami SB szereg spotkań, nie dostarczył im żadnych ważnych informacji (w obszarze ich zainteresowań leżało zarówno intelektualne środowisko krajowe, jak i działacze polonijni), traktując całą sytuację jako swego rodzaju grę z peerelowskim aparatem represji.
Związek literaturoznawcy z bezpieką właściwie nigdy nie został skonsumowany z jakąkolwiek istotną korzyścią dla tej ostatniej, a Najdera spotkały później rozliczne szykany, takie jak trudności z uzyskaniem paszportu (również wtedy, gdy musiał wyjechać na Zachód, by poddać się operacji nowotworu).
Dodatkowo poinformował o swojej sytuacji najbliższych znajomych. Wycofał się również z Klubu Krzywego Koła, co skutecznie przekreśliło jego przydatność. W 1963 r. zdecydowanie odmówił wszelkich dalszych kontaktów. Tym samym związek literaturoznawcy z bezpieką właściwie nigdy nie został skonsumowany z jakąkolwiek istotną korzyścią dla tej ostatniej, a Najdera spotkały później rozliczne szykany, takie jak trudności z uzyskaniem paszportu (również wtedy, gdy musiał wyjechać na Zachód, by poddać się operacji nowotworu). O tym epizodzie publicznie poinformował w roku 1992, po upadku rządu Jana Olszewskiego, w którym pełnił funkcję szefa doradców premiera i którego bezpośrednim (choć niejedynym) powodem była – paradoksalnie – sprawa słynnej uchwały lustracyjnej.
W pierwszej połowie lat 70. Najder uznał, iż uprawianie „pozytywistycznej” aktywności poprzez uczestnictwo w oficjalnym życiu naukowym i kulturalnym nie wystarcza, w sytuacji gdy – podobnie jak wszelkie inne obszary – podlega ona monopolistycznej kontroli przywództwa Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W 1975 roku opublikował w paryskiej „Kulturze” tekst O potrzebie programu, będący swego rodzaju apelem do emigracyjnej inteligencji, by sformułowała ona całościową strategię sprzeciwu wobec władzy PZPR. Jak wspominał sam Najder, skierowanie tekstu do emigracji było kwestią to pewnego stopnia taktyczną, gdyż coraz wyraźniej widać było, że taki impuls musi wyjść z kraju.
W maju 1976 r. w londyńskim „Tygodniku Polskim” opublikowano nadesłany z Polski Program, podpisany przez Polskie Porozumienie Niepodległościowe. W 26 punktach identyfikował on zjawiska świadczące o panującym w Polsce i wynikającym z 30 lat komunistycznych rządów kryzysie we wszystkich dziedzinach życia. Porozumienie ogłaszało jednocześnie swój cel: formułowanie dalekosiężnych planów działania na rzecz zmiany tej sytuacji. Służba Bezpieczeństwa od razu zabrała się za analizę treści dokumentu (który pojawił się również w Polsce, powielony chałupniczo na papierze fotograficznym) kierując się rzecz jasna nie pragnieniem poznawczym, lecz chęcią ustalenia jego autorstwa. Podejrzewano różne kręgi emigracyjne, a także wywiad amerykański.
Tymczasem Program był właściwie jednoosobowym dziełem Najdera. Skoro jednak powstał szyld PPN jego twórca postanowił kontynuować działalność, wciągając do niej krytyka Andrzeja Kijowskiego, adwokata Jana Olszewskiego, pisarza Jana Józefa Szczepańskiego oraz dziennikarza Jana Zarańskiego. Koordynatorem technicznej strony przedsięwzięcia (czyi organizacji sprzętu drukarskiego i lokali konspiracyjnych) był Wojciech Włodarczyk, wówczas student historii sztuki, zastąpiony później przez Czesława Bieleckiego.
Zamierzenia PPN realizowane były poprzez wydawanie poza zasięgiem cenzury i kolportaż kolejnych tekstów – do grudnia 1981 r. ukazało się ich 46. Dla PPN-u, prócz Najdera i jego najbliższych współpracowników, pisali tacy autorzy jak m.in. Władysław Bartoszewski, Jerzy Holzer, Stanisław Lem, Tadeusz Mazowiecki i Wojciech Roszkowski. Próbowali oni zdiagnozować polską rzeczywistość i stworzyć ramy do myślenia o jej zmianie. Oswajali z koniecznością ułożenia polskich relacji z Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami, narażali się na wściekłość nie tylko funkcjonariuszy partyjnych, lecz także emigracyjnych nacjonalistów, głosząc konieczność zaakceptowania przyszłego zjednoczenia Niemiec.
Ogromną popularnością cieszył się – wielokrotnie przedrukowywany – tekst "Obywatel a Służba Bezpieczeństwa" pióra Jana Olszewskiego, w którym doświadczony w politycznych procesach obrońca zawarł zestaw porad, jak zachowywać się wobec peerelowskiej bezpieki. Do dziś wrażenie robią też eseje Kijowskiego i Szczepańskiego, którzy pytali: czym jest Polska, kim są Polacy? Wnikliwe i pogłębione – były jednocześnie nierzadko gorzkie i samokrytyczne. W Rachunku naszych słabości Kijowski pisał przecież: „Wiedziemy tedy zredukowane życie duchowe; karmimy się szczątkami idei. Na co dzień posłuszni reżimowi, od święta lub z rozpaczy bywamy bigotami albo nacjonalistami. […] Stajemy się coraz bardziej prymitywni i coraz bardziej związani z reżimem”.
Inna sprawa, że działania PPN-u nigdy nie znalazły szerokiego oddźwięku. Teksty Porozumienia były czytane, komentowane i doceniane na warszawskich salonach opozycyjnych – ale nie trafiły pod strzechy, nie zapisały się również wyraziście w historii peerelowskiego dysydentyzmu. „Luźny krąg intelektualistów”, jak to określił Czesław Bielecki, od końca lat 70. opiekun PPN-owskich powielaczy, nie potrafił zapewnić technicznych i organizacyjnych środków zapewniających szeroki kolportaż i „promocję” własnych dokonań.
Porozumienie działało w sposób tajny, a publikacje ukazywały się pod pseudonimami, czym różniło się od krzepnących wówczas Komitetu Obrony Robotników czy Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Powodowało to zresztą podejrzenia, że cały przedsięwzięcie jest w istocie esbecką prowokacją. Jednak SB już od 1977 r., dzięki przechwyconym listom, wiązała Najdera z tą „wrogą” działalnością; nie podjęła jednak wobec niego żadnych kroków, licząc prawdopodobnie na rozpracowanie całego środowiska (a szczególnie – na co zawsze polowała najbardziej zawzięcie – jego bazy technicznej). W październiku 1981 r. wyjechał on na Zachód w sprawach naukowych – i został odcięty od kraju przez stan wojenny. Ostrzeżony o grożącym mu aresztowaniu, zdecydował się nie wracać.
Bez Najdera PPN przestał działać. Sam jego twórca zdecydował się przyjąć propozycję objęcia stanowiska dyrektora w RWE. I tym samym postawił się w roli jednego z najczarniejszych demonów, którym ekipa Jaruzelskiego straszyła Polaków. Nie była to tradycja nowa, mimo że od wielu lat propaganda wymierzona przeciwko RWE nie była tak głośna i ostra, jak w czasie stalinizmu, kiedy to zdarzały się nawet głosy zestawiające nazwę monachijskiej rozgłośni z hitlerowskim hasłem „Arbeit macht frei”. Radio, jako znoszące informacyjny monopol PZPR i wspierające inicjatywy opozycyjne, było jednak zawsze idealnym kandydatem na ekspozyturę złowrogich knowań imperializmu, grożącym zagładzie nie tyle władzy ludowej (co mało kogo nad Wisłą by przeraziło) ile całemu narodowi.
Bez Najdera PPN przestał działać. Sam jego twórca zdecydował się przyjąć propozycję objęcia stanowiska dyrektora w RWE. I tym samym postawił się w roli jednego z najczarniejszych demonów, którym ekipa Jaruzelskiego straszyła Polaków.
By „uwiarygodnić” tę konstrukcję w polskiej i radzieckiej prasie zamieszczono szereg artykułów, w których udowadniano, że PPN stanowił jedynie przykrywkę dla machinacji agenturalnych. Publicysta „Żołnierza Wolności” Władysław Postolski pisał: „Nie dość więc rakiet z głowicami jądrowymi wymierzonych w nasz kraj […] atak musi trwać również od wewnątrz naszej ziemi. […] Atak, jakiemu poddany jest nasz kraj od lat, [...] ujawnił już wiele sił dywersji. Aż dziw bierze, że wśród tylu ugrupowań [...] nie było SS. Nie, to nie skrót hitlerowski, jedynie «Szkoły Szpiegów», która może pod pieczą Najdera i jego kolegów z PPN jednak istnieje?”. Radziecki dziennikarz Wadim Trubnikow wystąpił zaś z całą książką Krach operacji Polonia, w której wykazywał, iż „PPN łączył w sobie trzy funkcje: koordynatora i organizatora działalności opozycji antysocjalistycznej we wszystkich jej formach […]; politycznego kierownika całej podziemnej sieci na etapie przygotowania kontrrewolucyjnego wystąpienia i na czas samych wydarzeń; kanału komunikacyjnego między polską kontrrewolucją a CIA i innymi specsłużbami. Biorąc pod uwagę rolę PPN-u, zupełnie naiwny zdaje się mit o pojawieniu się antysocjalistycznej opozycji jako [...] reakcji polskiego społeczeństwa na pomyłki władz, na deformacje socjalizmu”. Zapisy o agenturalnym charakterze PPN znalazły się zresztą także w oficjalnych dokumentach śledztwa prowadzonego przeciwko Najderowi.
Zadać można pytanie, z jakich przyczyn politycznych tak absurdalny z punktu widzenia „prawdy materialnej” wyrok w ogóle zapadł – i dlaczego stało się to akurat w momencie, kiedy władze kończyły właśnie przygotowania do formalnego zniesienia stanu wojennego. Ekipa Jaruzelskiego posługiwała się kijem i marchewką – z jednej strony łagodząc rygory, z drugiej wskazując wyraźnie: „żadnych marzeń”.
Decyzja o skazaniu Najdera stanowić mogła również wyraźny sygnał w kierunku Moskwy, która nieustannie patrzyła na polskich przywódców – mimo zdławienia „Solidarności” – jako zbyt pojednawczych w stosunku do społeczeństwa i opozycji. W każdym razie, wydając wyrok nie do wykonania, junta wyszczerzyła kły – tyle że do cna już spróchniałe.
Zdzisław Najder, nie tylko skazany na śmierć, lecz także pozbawiony polskiego obywatelstwa, pozostał dyrektorem w RWE do 1987 r. kiedy to odszedł, skonfliktowany z częścią zespołu. Jednocześnie doradzał Biuru Koordynacyjnemu NSZZ „Solidarność” w 1987 r.
Po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego w roku 1989 podjęto działania w celu unieważnienia wyroku, co nastąpiło w styczniu 1990 r. W następnym miesiącu Najder wrócił do kraju – i niedługo po tym spadła na niego zaskakująca decyzja Lecha Wałęsy o mianowaniu go kierującym pracami Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”. Jako taki znalazł się w samym centrum „wojny na górze” między liderami dawnej opozycji.
Łukasz Bertram
Źródłem wszystkich cytatów jest książka PPN 1976–1981. Język niepodległości, wybór i opracowanie Łukasz Bertram, Ośrodek KARTA i Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2012.