Protesty na Wybrzeżu zaczęły się w poniedziałek, 14 grudnia, dwa dni po ogłoszeniu podwyżki. Podrożała żywność i ciepła odzież, a także węgiel i opał. Wszystko, co potrzebne na zimę i Święta. Staniały za t o drogie urządzenia techniczne, m.in. odkurzacze. Władza chełpiła się tez obniżką opłat telewizyjnych, co miało odciążyć domowe budżety Polaków. Taka taktyka rządu wydała się ludziom prowokacją. Stefan Kisielewski kpił w swoich Dziennikach: "Nie masz co jeść? Kup sobie telewizor!"
Z początku partia zamierzała protesty przemilczeć. Ukazywały się pokrętne artykuły, mające usprawiedliwić politykę władz. Nie brakowało doniesień o radości, jaką wywołała obniżka niektórych cen.
W Trybunie Ludu pisano o konieczności "dostosowania popytu do podaży". Wykazywano, że Polacy spożywają tyle samo, „masy mięsno – towarowej”, co mieszkańcy zachodniej Europy. Tłumaczono się globalną klęską urodzaju i pomorem wieprza. Pisano też o konieczności zastąpienia tradycyjnej konsumpcji spożywczej "nowoczesną" konsumpcja przemysłową. Jedzenie jedzenia jest reakcyjne. Trzeba zmienić nawyki.
Wreszcie, 17 grudnia, w ogólnopolskiej Trybunie Ludu pojawia się komunikat PAP o zamieszkach 14 i 15 grudnia, o zajściach w Gdańsku. Opatrzony wymownym zdjęciem płonącego, plądrowanego sklepu.
Dwa dni wcześniej komunikat o protestach nadała Wolna Europa. Skoro nie można dłużej ukrywać wydarzeń, należy zdyskredytować protestujących. Ale jak to zrobić, skoro buntują się robotnicy, a PRL jest, podług oficjalnej ideologii, krajem, w którym rządzi proletariat? Trzeba przekonać naród, że ludzie, którzy palili gmachy rządowe i ścierali się z milicją, wcale robotnikami nie byli. Że to zwyczajni bandyci.
"Wykorzystując sytuację, jak wytworzyła się wśród załogi Stoczni Gdańskiej, elementy awanturnicze i chuligańskie, nie mające nic wspólnego z klasą robotniczą, zdemolowały i podpaliły kilka budynków publicznych i obrabowały kilkadziesiąt sklepów" . W lokalnym przemówieniu wicepremiera Kociołka, wydrukowanym przez Głos Wybrzeża 16 grudnia, demonstranci nazwani są "bandami" :
"Bandy – bo inne określenie jest tu za słabe – agresywnie przeciwstawiały się działaniom tak ludzkim, jaki powszechnie zrozumiałym , jak gaszenie pożarów, ratowane ludzi, którym groziła śmierć w ogniu, udzielanie pomocy poranionym. Uczynili to osobnicy szczególnego pokroju, przestępczego, zbrodniczego. I tylko tacy są wśród zatrzymanych, tacy odpowiedzą przed prawem".
Manifestantów dzieli Kociołek na prawych, lecz zmanipulowanych, oraz na zwyczajnych przestępców: "Wiemy, że ogromna, przytłaczająca część z Was tego nie chciała, o tym nie pomyślała, że to potępiacie(…) Ale pozwólcie sobie otwarcie powiedzieć, ci co przerwali pracę, stworzyli obiektywne warunki (…) za Wami, jak za parawanem, skryli się ci, z którymi nie macie nic wspólnego”.
Obraz chuliganów budowany był skrzętnie i konsekwentnie, w oparciu o stereotypy i lęki społeczne. Oto próbka kilku artykułów z Głosu Wybrzeża, z 16 grudnia: „Szumowiny i mety społeczne usiłowały z tragicznej sytuacji w mieście wyłowić własną pieczeń”. Chuligani pili w zdemolowanej księgarniach „ucztując na poszukiwanych pozycjach bibliofilskich”. Przed rozbitym sklepem perfumeryjnym "obdzielali dziewczęta kosmetykami, szminkami”. „Puste witryny „Kobry” ziały nieszczęściem zniszczenia".
Relacje "świadków" uderzają wręcz w ton elegijny: "Widziałem na parapecie budynku przy ulicy Garncarskiej rządz używanych butów ( …) Ich dawni właściciele, w nowych butach ze splądrowanego właśnie sklepu obuwniczego, rozpoczęli od tego miejsca złodziejską, grabieżczą drogę”.
Jeszcze gorzej było w "Delikatesach" - „Ręka wandala nie oszczędziła niczego”. A przecież niszcząc ”Delikatesy” , młodzież „godzi w swój własny majątek, w majątek mój, twój, nas wszystkich”. Bandyci są oczywiście pijani. Starsza kobietę przyłapano z koniakiem i futrem. „Po zdjęciu futra okazało się, że nie ma na sobie nawet płaszcza. Cuchnęła wódką. Została w sukni w różowe kwiaty. Płaszcz pewne zostawiła w sklepie z futrami.”
Podkreśla się pasożytnictwo i wyobcowanie wandali. „Ich "bigbitowy" wygląd zdradza wpływy zgniłego Zachodu: "Wyrostki w czarnych, skórzanych kurtkach, podchmieleni”. "Eleganckie dziewczyny rozglądają się za łupem”. Albo „dwóch pijanych, kudłatych młodzieńców. Wyższy, bardziej pijany, drżącą dłonią usiłował schować do kieszeni butelkę francuskiego koniaku. Z drżącej dłoni pijaka butelka runęła na bruk. Bluzgając przekleństwami schylił się po czerep (… ) by dopić ostatnie krople. Potem potoczył się ku ul. Szerokiej. On to zakończył „manifestację”.
Obsesyjne opisywane "mętów" nie było przypadkowe. Często były to ze strony prasy "symetryczne" kłamstwa, mające zatrzeć realne, bolesne obrazy zbrodni i represji, dokonywanych przez funkcjonariuszy reżimu.
Propaganda, podobnie jak w 1956 roku w Poznaniu, tworzyła teorie spiskowe: "Na naszych dzisiejszych kłopotach chce żerować wróg". Chce „zohydzić dobre imię naszego kraju”. "Dywersyjna Wolna Europa podżega i szczuje". Trybuna stawiała retoryczne pytania: "Komu są na rękę wydarzenia na Wybrzeżu? Komu zależy na tym, by w Gdańsku płonęły zabytki?" Pada też odpowiedź. Zależy na tym, a jakże, wrogom Polski. Agentom i specjalistom od dywersji, którzy przebywają w "wielu zachodnich ośrodkach".
Porównajmy opis "kudłatych młodzieńców" z hagiograficznym wizerunkiem zastrzelonego robotnika, zamieszczonym po latach w Tygodniku Solidarność (nr 37, 9 grudnia 1981). Osiemnastoletni Zbyszek Godlewski w słynnej piosence stał się Jankiem Wiśniewskim, symbolem ofiar Grudnia: "Tłum unosi na drzwiach ciało kilkunastoletniego chłopca i sztandar umazany krwią. Hymn. Po kolejnym szturmie milicji, „na opustoszałej ulicy pozostały tylko trup i drzwi. Tak skończył się pochód”.
Propaganda, podobnie jak w 1956 roku w Poznaniu, tworzyła teorie spiskowe.
" Na naszych dzisiejszych kłopotach chce żerować wróg". Chce „zohydzić dobre imię naszego kraju”. "Dywersyjna Wolna Europa podżega i szczuje". Trybuna stawiała retoryczne pytania: "Komu są na rękę wydarzenia na Wybrzeżu? Komu zależy na tym, by w Gdańsku płonęły zabytki?" Pada też odpowiedź. Zależy na tym, a jakże, wrogom Polski. Agentom i specjalistom od dywersji, którzy przebywają w "wielu zachodnich ośrodkach".
W przemówieniu z 18 grudnia, premier Cyrankiewicz mówił o słusznych emocjach robotników, wykorzystanych przez siły zła. „Wykorzystane zostały one , jak zwykle (…) przez elementy anarchistyczne, chuligańskie i kryminalne, z drugiej strony – przez wrogów socjalizmu, przez wrogów Polski. Dopowiedzcie obie, czyżby Polska była jedynym krajem na świece, w którym Ne ma wrogich sił działających wewnątrz?" Wydarzenia te nie tylko przyniosły krajowi straty, ale stały się „żerowiskiem dla wrogów Polski Ludowej”. Premier zwraca się z apelem „do klasy robotniczej, do wszystkich ludzi pracy”: „Odrzućcie os siebie prowokatorów, nie dawajcie posłuchu awanturnikom". A pod artykułem – uchwała Rady Ministrów, zezwalająca na używane przeciw protestującym broni.
Padały też argumenty szersze, geopolityczne. Po cichu straszono robotników interwencją sowiecką. Głośno - rewizjonizmem niemieckim.
W Głosie Wybrzeża z 19 i 20 grudnia tłumaczono, że wydarzenia w Gdańsku wykorzystywane są przez niemiecką prawicę jako argument przeciwko niedawnej ratyfikacji układu Polska – NRF. Że prasa niemiecka drukuje przedwojenne mapy Wybrzeża, podkreślając iż „działo się to na terenach niemieckich, objętych administracja polską”. Kampania rewizjonistów ma "unieważnić układ między PRL i NRF" oraz „zaszczepić społeczeństwu polskiemu poczucie niepewności i prowizorycznego charakteru obecnych granic.”
Rubikon przemocy został przekroczony 17 grudnia, kiedy to wojsko, w nie wyjaśnionych do dziś okolicznościach, otworzyło ogień do idących rankiem do pracy gdyńskich stoczniowców, którzy odpowiedzieli na apel Stanisława Kociołka. To właśnie ta bezsensowna, niepotrzebna masakra doprowadziła do upadku Gomułki.
Państwowe media zareagowały na nią jawnym kłamstwem. Głos Wybrzeża, piątek, 18 grudnia: ” Zapowiadane od dwóch dni groźby zniszczenia przerodziły się w atak kilku tysięcznego tłumu przeciwko oddziałom wojska i milicji (…) Prowokatorzy użyli broni. Do żołnierzy i milicjantów z tłumu padły strzały".
Co ważne, nie pisze się wprost o zastrzelonych robotnikach. Tragiczny bilans nie obciąża władzy, tylko „prowodyrów i inspiratorów zajść gdyńskich, którzy (…) raz jeszcze siali niepokój, występując przeciw władzy ludowej".
Na tragedii Wybrzeża wspiął się do władzy Gierek i wspierająca go ekipa. Do dziś nie wiadomo, na ile wydarzenia Grudnia były odbiciem konfliktu na szczytach hierarchii PZPR. Niektórzy twierdzą nawet, że ofiary śmiertelne z góry wkalkulowano w koszty intrygi.
Kisielewski, na gorąco komentujący wypadki w Dziennikach, zauważył że w komunistycznym totalitaryzmie przemoc zastępuje normalny mechanizm wyborczy: " W ustroju, gdzie nie ma ani jawnego i demokratycznego życia politycznego, ani informacji czy wolności słowa, sprawy zazwyczaj kończą się na ulicy lub na wojsku. <<Głos ma towarzysz mauzer!>>"
Wojciech Zembaty