Proces gen. Wojciecha Jaruzelskiego i innych oskarżonych o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. nie zakończy się przed 40. rocznicą tragedii.
W procesie toczącym się od 2001 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie od listopada 2009 r. trwa tzw. zaliczanie materiału dowodowego - ostatnia czynność przed zamknięciem przewodu, mowami końcowymi stron i wyrokiem (wciąż nie wiadomo, kiedy to się stanie). Na wniosek obrony odczytywane są dokumenty z akt sprawy.
Na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON 87-letni gen. Wojciech Jaruzelski, wicepremier PRL 77-letni Stanisław Kociołek i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie.
Na tok procesu wpływają kłopoty zdrowotne sędziów. W 2009 r. sędzia Urszula Krzynówek zastąpiła sędziego Piotra Wachowicza jako przewodniczącego składu sądu. Sędzia Wachowicz pozostał w składzie sądu, w którym sędzia Krzynówek od początku zasiadała. Jak wyjaśniał rzecznik sądu sędzia Wojciech Małek, taką precedensową decyzję podjęto by usprawnić proces. Wcześniej kłopoty ze zdrowiem sędziego Wachowicza już wiele razy powodowały wielomiesięczne przerwy w procesie.
We wrześniu 2009 r. o tę przedłużającą się sprawę pytała sejmowa komisja sprawiedliwości. Wiceminister sprawiedliwości Piotr Kluz powiedział posłom, że "po stronie sędziego referenta leży szereg przyczyn, które sprawiają, że przewlekłość postępowania jest już rażąca". Kluz zaznaczył, że ewentualna zmiana sędziego (w składzie nie ma zapasowego) oznaczałaby, iż proces musiałby ruszyć od początku, ale sędzia miał deklarować, że mimo kłopotów ze zdrowiem dokończy sprawę.
W akcie oskarżenia napisano, że zgodnie z konstytucją PRL tylko Rada Ministrów mogła mocą swej uchwały podjąć decyzję o użyciu broni palnej, a w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka. Podjął on decyzję po przedstawieniu mu przez Mieczysława Moczara nieprawdziwej informacji o zabiciu przez demonstrujących dwóch milicjantów. Żadna z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski.
Ponadto proces spowalnia fakt, że lekarze uznali, iż stan zdrowia Jaruzelskiego pozwala na sądzenie go tylko przez 2 godz. dziennie i dwa razy w tygodniu. Opinię lekarską wydano w trwającym od września 2008 r. przed tym samym sądem procesie Jaruzelskiego w sprawie stanu wojennego, ale sąd stosuje ją też wobec procesu ws. grudnia 1970 r.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności.
Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. Śledztwo wszczęto w październiku 1990 r. Najpierw prowadziła je prokuratura wojskowa, potem Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Przesłuchano ponad cztery tysiące świadków; sporządzono 90 tomów akt.
W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Sąd w Gdańsku zebrał się po raz pierwszy w 1996 r., jednak proces długo nie ruszał; na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i wiekiem. W końcu gdański proces zaczął się w czerwcu 1998 r.
W 1999 r. proces - już tylko wobec 10 oskarżonych - przeniesiono do Warszawy, gdzie jesienią 2001 r. ruszył na nowo. Sprawy kilku chorych podsądnych kolejno z niego wyłączano, m.in. szefa MSW Kazimierza Świtały i dowódcy szkoły milicyjnej ze Słupska Karola Kubalicy. Obrona uważa, że wyłączenia te "zaburzyły równowagę" odpowiedzialności resortu spraw wewnętrznych oraz MON na niekorzyść tego ostatniego.
Od 2001 r. trwały żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła bowiem o przesłuchanie ok. 1110 osób; sąd nie zgodził się na ograniczenie ich liczby, o co w toku procesu wniósł prok. Bogdan Szegda.
W akcie oskarżenia napisano, że zgodnie z konstytucją PRL tylko Rada Ministrów mogła mocą swej uchwały podjąć decyzję o użyciu broni palnej, a w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka. Podjął on decyzję po przedstawieniu mu przez Mieczysława Moczara nieprawdziwej informacji o zabiciu przez demonstrujących dwóch milicjantów. Żadna z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski.
On sam wyjaśniał, że nie podał się do dymisji w sprzeciwie wobec decyzji Gomułki, bo uważał, iż "byłby to nic nie znaczący gest, gdyż wtedy ministrem obrony zostałby gen. Korczyński, który bezwzględnie realizowałby polecenia Gomułki". Jaruzelski zapewniał, że jako szef MON podjął kroki w celu "złagodzenia" decyzji Gomułki: pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem w ziemię, a następne - w nogi demonstrantów.
"Oskarżenie jest bezpodstawne; nie postąpiłem wbrew konstytucji; nie wydałem rozkazu użycia broni; nie popełniłem przestępstwa" - mówił Jaruzelski. Zarazem dodawał, że poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdził, że wiele działań wojska i milicji to "obrona konieczna lub stan wyższej konieczności", bo wystąpił wtedy "silny nurt niszczycielski, kryminalny". Dodawał, że proces zakończy się z "powodów biologicznych".
Do winy nie przyznał się też Kociołek, który jest oskarżony o to, że w TVP 16 grudnia nakłaniał strajkujących w Gdyni do powrotu do pracy, choć wiedział, że następnego dnia rano stocznia będzie "zablokowana" przez wojsko (wtedy na stacji kolejki miejskiej pod gdyńską stocznią zginęły osoby, które usłuchały apelu Kociołka).
Kociołek twierdzi, że "nie było związku przyczynowo-skutkowego" między jego apelem a masakrą na przystanku kolejki. Mówił, że nic nie wiedział o "blokadzie" stoczni. "Musiałbym mieć ograniczoną poczytalność, gdybym wiedząc o blokadzie, nie wspomniał o tym w swym wystąpieniu" - tłumaczył przed sądem.
Komisja PZPR, która w 1971 roku badała odpowiedzialność za wydarzenia grudniowe 1970 r., uznała za niezasadne tylko dwa przypadki użycia broni przez milicję i wojsko: 16 grudnia - wobec robotników wychodzących ze stoczni w Gdańsku i 17 grudnia - wobec stoczniowców idących do pracy w Gdyni.
W odczytanym w sądzie raporcie komisji podkreślono, iż na przebiegu wydarzeń zaważyła ocena Gomułki, że mają one "charakter kontrrewolucyjny". Stwierdzono w nim też, że wydarzeń nie inspirował "żaden ośrodek". Wyłączną odpowiedzialnością za nie raport obciążał członka Biura Politycznego PZPR Zenona Kliszkę, który na Wybrzeżu dowodził "sztabem antykryzysowym" (zmarł w 1989 r.). W raporcie podkreślono, że Kociołek przeciwstawiał się dalszemu używaniu broni w Gdyni 17 grudnia - co krytykował Korczyński, który skarżył się na Kociołka premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi.
Generał miał wtedy mało do powiedzenia, bo rządził sekretarz partii, ale mógł też się sprzeciwić - zeznał w procesie Lech Wałęsa. Powiedział, że podał Jaruzelskiemu rękę na przywitanie - "jak kapral generałowi". Zeznał, że podczas demonstracji "udało mu się wejść" do komendy MO, by negocjować zwolnienie aresztowanych stoczniowców. "Komendant obiecał to i prosił mnie, bym zapanował nad tłumem" - dodał Wałęsa, według którego udało mu się "uciszyć tłum". Zeznał, że gdy wbrew obietnicom, MO zaatakowała jednak manifestantów, pod jego adresem padły okrzyki "zdrajca", a komendę obrzucono "tysiącem kamieni". On sam opuścił komendę przez okno, szczęśliwie unikając uderzenia kamieniami. Dodał, że koledzy sądzili, że został on zabity przez MO.
Wydarzenia Grudnia nie były prowokacją wobec Gomułki - zeznał b. wiceszef MSW gen. Bogusław Stachura. Powiedział, że nie umie ustosunkować się do informacji, by Gomułce celowo podsunięto fałszywą informację o zabiciu milicjantów. Historycy PRL uważają, że Grudzień'70 mógł być prowokacją przeciwników Gomułki wewnątrz PZPR. "Jeśli na 11 dni przed Świętami w Polsce robi się gigantyczną podwyżkę, to nie trzeba być profesorem ekonomii, by przewidzieć reakcję ludzi" - mówił prof. Jerzy Eisler, autor książki o Grudniu.
W grudniu 1970 r. nikt nie badał okoliczności śmierci zabitych - zeznał prokurator, który zbierał wtedy dla Prokuratury Generalnej PRL informacje o wszczętych śledztwach. Jerzy Porada mówił, że wszczęte śledztwa dotyczyły wyłącznie "podpaleń, rabunków, napadów". Gen. Lucjan Czubiński, który w 1970 r. był naczelnym prokuratorem wojskowym, powiedział zaś, że był zakaz wszczynania śledztw w sprawie użycia broni przez wojsko i milicję, bo Rada Państwa PRL uznała, że działały one "w stanie wyższej konieczności i obrony koniecznej".
Hipolit Krych, który 1970 r. był kierownikiem cmentarza w Szczecinie, zeznał, że ofiary chowano nocą na cmentarzu otoczonym uzbrojonymi milicjantami. Według niego, groby były w różnych miejscach cmentarza - tak by "rodziny się nie spotykały". Ciała przywożone w trumnach były nagie, nie miały nazwisk, a jedynie karteczki z numerami"- mówił. "Milicja odmówiła ubierania zwłok, co poleciła grabarzom" - dodał. Według świadka, dwie rodziny nie życzyły sobie obecności księdza, "bo były wyznania mojżeszowego".
Oficer polityczny wojska mówił, że meldował przełożonym, iż kadra oficerska może odmówić posłuszeństwa, bo jest przeciwna użyciu wojska. "Meldowałem dowódcy okręgu, że większość oficerów jest załamana, bo nie chce używania wojska przeciw społeczeństwu i strzelania do Polaków" - zeznawał emerytowany pułkownik Eugeniusz Stefaniak. "Zameldowałem też, że kadra oficerska może za dwa, trzy dni odmówić posłuszeństwa. Myślę, że moje meldunki posłużyły do obalenia Gomułki" - dodał świadek.
Materiały filmowe TVP z Grudnia '70 władze telewizji przekazywały SB - zeznał operator TVP z tamtych lat.
Łukasz Starzewski (PAP)