Ogromne koszty zakupów sprowadzanej ze wschodu porcelany sprawiły, że kolekcjonujący ją August II postanowił założyć jej wytwórnię w Miśni. Tam zaczęły powstawać komplety talerzy, zestawy śniadaniowe z imbrykami, dzbankami, cukiernicami czy obiadowe z półmiskami i sosjerkami. Niektóre z nich możemy oglądać na czynnej do 27 marca 2022 r. wystawie „Wazy, serwisy, misy”, prezentowanej w Zamku Królewskim na Wawelu. Opowiada o niej kuratorka Dorota Gabryś.
Skąd pochodzą prezentowane na wystawie wazy, serwisy, zastawy?
Dorota Gabryś: Wszystkie obiekty należą do Zamku Królewskiego na Wawelu. To jest część naszej kolekcji porcelany miśnieńskiej, szkieł barokowych oraz XVIII-wiecznych sreber.
Które z tych naczyń są dla historyka najcenniejsze?
Dorota Gabryś: Na pewno fragment serwisu porcelanowego Aleksandra Józefa Sułkowskiego. Został on wykonany w Miśni w latach 1735-1737, na zlecenie pierwszego ministra króla Augusta III Sasa. Jego niezwykłość polega na tym, że jako pierwszy powstał na prywatne zamówienie, a nie królewskie. Liczył około tysiąc elementów, a w jego skład wchodziły naczynia, komplety talerzy, zestawy śniadaniowe z imbrykami, dzbankami, cukiernicami czy obiadowe z półmiskami i sosjerkami. Niektóre jego elementy były wiernymi kopiami srebrnych nakryć stołowych używanych przez króla, tak jak prezentowana na wystawie waza.
Jest ona pięknie zdobiona. Na jej górnej części znajduje się lew herbowy. Czy z reguły właśnie tak dekorowano naczynia?
Dorota Gabryś: W ten sposób podkreślano fakt, do kogo one należały. Ale te naczynia miały jeszcze inne dekoracje. Ta waza po bokach jest ozdobiona figurami niewiast pokrytych girlandami kwiatów. Był to towar luksusowy i im bogaciej go udekorowano i im więcej miał złota, tym wyższa była jego ranga.
Kiedy zaczęło się w Europie to porcelanowe szaleństwo?
Dorota Gabryś: Rozpętało się ono dzięki Augustowi II, który był zapalonym kolekcjonerem. Gdy dowiedział się, że król pruski Fryderyk Wilhelm jest w posiadaniu 151 porcelanowych przedmiotów, oddał mu za nie 600 swoich dragonów. Kupował tyle rzeczy, że nie mógł sobie z nimi poradzić i musiał kazać przebudować dla nich w Dreźnie Pałac Japoński. Jego ściany zostały udekorowane porcelaną. Jednak ogromne koszty zakupów sprowadzanej ze wschodu porcelany sprawiły, że król postanowił założyć jej wytwórnię w Miśni. Tam zaczęły powstawać komplety talerzy, zestawy śniadaniowe z imbrykami, dzbankami, cukiernicami czy obiadowe z półmiskami i sosjerkami. Przez pierwsze 20 lat produkcja była wyłącznie zarezerwowana dla dworu królewskiego, później zaczęły pojawiać się ekskluzywne, prywatne zamówienia, takie jak serwis Sułkowskiego i serwis „łabędzi” hrabiego Heinricha von Brühla, z którego pokazujemy na wystawie dwa widelce. W połowie XVIII wieku pojawiły się w stolicach Europy sklepy z porcelaną miśnieńską. W ten sposób stała się ona łatwiejsza do zdobycia, choć oczywiście mogli sobie na nią pozwolić tylko bogaci ludzie. Pisał o tym Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III Mocnego”.
Fragmenty jego dzieła stanowią komentarz do wystawy. Jakie tajemnice barokowego stołu zdradzał pisarz?
Dorota Gabryś: On zajmował się przede wszystkim stołami szlacheckimi i magnackimi, które naśladowały stół władcy. Na przykład podczas uczt powielano królewski zwyczaj stawiania porcelanowych figurek. My pokazujemy siedem figurek „Małpiej kapeli”. Cały komplet liczył więcej elementów i wiadomo, że właśnie taki kupiła madame de Pompadour, co świadczy o tym, jak musiał być wówczas modny. Obok stoją figurki szlachcianek i szlachciców polskich oraz dwa znakomite przedstawienia koni z hajdukami, będące przykładem wielkiego kunsztu rzeźbiarskiego. Z tych figurek można było skomponować różne historie, które miały zajmować biesiadników. Gdy przedstawiono polowanie, na całej długości stołu kładziono lustro posypane piaskiem, albo drobinkami szkła, na którym ustawiano miniatury drzew. Między nimi pojawiały się biegnące ogary i konni jeźdźcy polujący na jelenie. W gablocie pokazujemy dwie takie figurki w strojach myśliwskich. Jest to myśliwy zabijający dzika i dziewczyna niosąca psa łownego.
Centrum ekspozycji stanowi stół z naczyniami na posiłki. Istniała jakaś kolejność ich wnoszenia?
Dorota Gabryś: Na oficjalnych ucztach obowiązywały cztery kursy, czyli cztery wymiany naczyń. Do tego dochodził serwis deserowy z wielką paterą, na której ustawiono kosz z cytrynami. Wówczas służyły one do przyprawiania dosłownie wszystkiego i podkreślały zbytek, jakim otaczali się gospodarze, gdyż były bardzo kosztowne. Dookoła wypełnionego nimi kosza stawiano solniczki, naczynia na oliwę, na ocet, na musztardę... W skład serwisu deserowego wchodziły też naczynia na konfitury i inne słodkości. Dołączano do nich zestawy porcelanowych figurek, kwiatków, wazoników. My nie mamy w kolekcji tych przedmiotów. Na świecie zachowało się takich deserowych serwisów tylko około 20.
Kiedy jesteśmy przy słodyczach, to proszę powiedzieć, jak je wtedy robiono?
Dorota Gabryś: Do tego służyły specjalne podręczniki, w których były instrukcje ich przygotowania. Zatrudniano też specjalnych kucharzy, odpowiedzialnych wyłącznie za wykonywanie deserów. Oni robili niesamowite, barokowe formy, takie jak pianki z białek dmuchane niczym szkło.
A czy w okresie karnawału stoły były zastawiane bogaciej?
Dorota Gabryś: Zdecydowanie tak, to był czas, na który bardzo czekano. Musimy pamiętać o tym, że 200 dni w roku panował w Polsce post. I był on surowo przestrzegany. Polacy nie pili wtedy mleka, nie jedli masła, nie wspominając o mięsie. Oczywiście magnaci starali się jakoś obchodzić te posty. Piekli na przykład bobra, którego uznawali za zwierzę wodne, traktując go jak postną rybę. Robiono także pasztety z zająca, ale pakowano je do form w kształcie ryby. Mimo tego podczas karnawału wetowano sobie czas poświęceń. Wydawane w tym czasie uczty przynosiły ze sobą feerię obżarstwa i pijaństwa, o których szeroko pisze Kitowicz.
Co pisze o pijaństwie?
Dorota Gabryś: Szczegółowo opisuje trzech słynnych wówczas pijaków, którzy tak szczodrze raczyli alkoholem gości, że nikt do nich nie chciał jeździć, gdyż nie dało się stamtąd wyjść na własnych nogach. W książce jest też ustęp dotyczący używania szklanych kielichów. Zastąpiły one popularne jeszcze w XVII wieku kufle, z których pito piwo. Przygotowaliśmy na wystawie gablotę z przepięknie dekorowanym staropolskim szkłem. Kitowicz opisuje, jak to na początku biesiady używano jednego półmetrowego kielicha, z którego pili wszyscy i nawet białogłowy się tego nie brzydziły. Podczas dalszej części uczty rozlewano wino do mniejszych kieliszków, które były równie piękne jak ten duży, znajdujący się w naszej kolekcji. Sprowadzano je zewsząd, z Węgier, Grecji, Włoch, Francji...
Domyślam się, że na stołach królewskich były lepsze wina i potrawy niż na stołach dworzan.
Dorota Gabryś: Na stołach dworzan nie było tak wykwintnych trunków jak u władcy, za to rozmach uczt magnackich był większy niż saskiego króla. Może też dlatego, że dwór saski bardziej hołdował obyczajom francuskim, zaczerpniętym z Wersalu Ludwika XIV, natomiast polska magnateria miała tradycje wschodnie. Wciąż wśród niej panował orientalny przepych.
Na wystawie prezentujecie nie tylko duże zastawy stołowe, ale także mniejsze naczynia. Do czego one służyły?
Dorota Gabryś: To były naczynia do prywatnego użytku. Musimy pamiętać, że większość dnia spędzano we własnych pomieszczeniach. W takich małych wazach, które tu pokazujemy, przynoszono bulion do buduarów arystokratek czy do gabinetów ich mężów. W naszym posiadaniu jest szalenie efektowny komplet, w skład którego wchodzi waza z przykrywką, żeby zupa nie wystygła, i łyżka z przeznaczoną dla niej podstawką.
A który z tych przedmiotów pani osobiście lubi najbardziej?
Dorota Gabryś: Chyba imbryk w kształcie małpy, trzymającej w łapce filiżankę. Służył on zapewne do podawania herbaty, co stało się w tym okresie modne. Cudowny jest też imbryczek z nakładanym na niego orłem. To są wszystko rzeczy pochodzące z początkowego okresu rozwoju manufaktury w Miśni, projektowane przez nadwornego złotnika Johanna Jacoba Irmingera. Mają złotnicze formy, dekorowane w Augsburgu. Połączenie bieli ze złotem dodaje im elegancji, która robi na mnie największe wrażenie.
Rozmawiała: Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: Muzeum Historii Polski