Dawniej w obchodzeniu świąt Bożego Narodzenia pojawiały się wątki, które współcześnie zatraciliśmy, np. wątek zaduszkowy – mówi PAP dr Damian Kasprzyk z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego.
PAP: Zwyczaje związane z obchodzeniem Bożego Narodzenia są przekazywane z pokolenia na pokolenie. A jednak - czy tego chcemy czy nie - sposób świętowania się zmienia. Jaka jest główna różnica w podejściu do świąt między nami i naszymi przodkami?
Damian Kasprzyk: Te 100-200 lat temu - powiedzmy umownie - dawniej w obchodzeniu świąt Bożego Narodzenia pojawiały się wątki, które współcześnie zatraciliśmy. Przede wszystkim to wątek zaduszkowy, obecnie kojarzący nam się jedynie z okresem Wszystkich Świętych i Zaduszek. Tymczasem te dni to dopiero początek całego cyklu jesienno-zimowych świąt, podczas których - zgodnie z wiarą naszych przodków - obecni są zmarli.
Co dziś wiemy o zwyczaju zachowania pustego miejsca przy stole? Mówimy, że może przyjdzie jakiś zabłąkany gość. Tymczasem jest to ktoś, kto uosabia postaci z zaświatów. My myślimy już racjonalnie, natomiast dla naszych przodków to miejsce nie było puste - istniało przekonanie, że ktoś na nim siedzi i spożywa wspólnie ze wszystkimi posiłek, z czym wiązał się też zwyczaj niesprzątania ze stołu potraw od razu; miały one pozostawać aż do północy, aby goście z zaświatów mogli się nimi częstować. Wieczerza była właściwie dla nich i trzeba było uważać, aby ich nie obrazić, żeby przez cały rok nam towarzyszyli i byśmy dzięki nim mieli dorodne plony, zdrowie i szczęście.
PAP: W zależności od regionu kraju istnieje też kanon wigilijnych potraw, które zgodnie z tradycją muszą się znaleźć na stole. Czy coś je łączy?
Damian Kasprzyk: Wieczerza wigilijna jest postna, jednak nie jest to post ascetyczny "o chlebie i wodzie". Zgodnie z tradycją jest ona wystawna, np. pojawiają się słodkości. Z całą pewnością zarówno pod strzechą chłopską czy pod dachówką dworu szlacheckiego i pałacu magnackiego starano się przede wszystkim, by menu wieczerzy było inne niż na co dzień. Sądzę, że kwestia smaku odgrywała tu drugorzędną rolę. Potrawy były dziwne, bo święto to czas, gdy mają się zdarzać rzeczy dziwne, inne. Stąd niesamowite połączenia - zarówno w kuchni chłopskiej i szlacheckiej. Łączy się kaszę czy ziarna zbóż z miodem i makiem, gdzieniegdzie do barszczu dorzuca się śledzia, są kluski z makiem - to połączenia fantazyjne, niestosowane na co dzień.
Współcześnie, oczywiście, stawiamy też na smak potraw, ale naszym przodkom nie o smak chodziło w wigilijny wieczór, tylko o tę wyjątkowość. Bo też i zachowanie ludzi było niecodzienne, np. gospodarze rozmawiali ze swoimi zwierzętami.
PAP: Obowiązkowy karp na wigilijnym stole to podobno tradycja rodem z PRL-u?
Damian Kasprzyk: Karp rzeczywiście rozpowszechnił się po II wojnie światowej, podobno za sprawą hodowlanych działań jednego z ministrów gospodarki, ale ta ryba była znana i wcześniej, m.in. hodowali go cystersi. Wkraczając na teren uniwersaliów kulturowych - nie chodzi o to, jaka to jest ryba, bo przeróżne ich gatunki - i słodkowodne i morskie - pojawiały się na świątecznych stołach i jeśli już chodzi o typowo wigilijną rybę, to bardziej jest nią chyba śledź. Ryby pochodzą z głębin, z obszaru dla człowieka tajemniczego, w pewnym sensie groźnego i nieznanego, więc ta potrawa wpisuje się trochę w ten "zaświatowy" wigilijny trop.
Oczywiście, ryba może być przypisywana nie tylko do archaicznych wierzeń, bo wielokrotnie pojawia się w symbolice chrześcijańskiej i współcześnie przede wszystkim w taki sposób nam się kojarzy.
PAP: A od kiedy towarzyszy nam ubieranie choinki, bez którego nie wyobrażamy sobie świąt?
Damian Kasprzyk: Na wsi polskiej ten zwyczaj pojawił się właściwie dopiero po II wojnie światowej, natomiast w miastach był znany w XIX wieku. Choinka to prosta kontynuacja pewnych zwyczajów znanych zapewne od setek lat - zimozielona gałąź czy drzewko symbolizuje życie. Przyroda w tym okresie umiera, tylko drzewa iglaste pozostają zielone, dlatego nasi przodkowie od dawien dawna wieszali je u powały czy ustawiali w kątach. Chodzi o bardzo archaiczną wiarę, że zielona gałąź, w której zahibernowane jest życie, symbolizuje to, że zwyciężymy nad śmiercią.
Sto lat temu na choince wieszano jabłka, a sens tego był taki, by sprowokować dostatek. To też nawiązanie do niecodzienności i niezwykłości, o której już wspominałem, bo jabłko na choince przecież nie rośnie; dla naszych przodków była to jedna z wielu niezwykłych rzeczy, które miały się tej nocy przydarzyć.
PAP: Kiedyś choinkę ubierano w dniu Wigilii, teraz oglądamy ją praktycznie już od początku grudnia i to nie tylko w sklepach, gdzie ma to cel komercyjny, ale także w domach. Co o tym sądzi antropolog kultury?
Damian Kasprzyk: Jeśli ktoś wcześniej ubiera choinkę, tak jak to dzieje się w wielkich galeriach handlowych, to można przypuszczać, że bardzo nie może doczekać się świąt. Ale działając w ten sposób jeszcze bardziej oddalamy od siebie idee pierwotne i sensy, które stały u początku - czy bowiem widok choinki, który towarzyszy nam niemal kwartał, nie powoduje w naszej świadomości pewnego dysonansu? To kojarzy się z komercjalizacją święta, ale nie mnie, jako antropologowi, to oceniać. Tak manipulujemy symbolami, jak nam to nakazuje dzisiejsza potrzeba kulturowa. A nie ma kultur lepszych i gorszych.(PAP)
Autorka: Agnieszka Grzelak-Michałowska
agm/ dki/