W historii Ludwiki Marii i Marysieńki jest pełno detali, które warto naświetlić, aby lepiej zrozumieć te postacie – ale też sytuację Polski na jednym z najbardziej niebezpiecznych zakrętów naszej historii – mówi PAP historyk, pisarz i publicysta Kamil Janicki. Jego książka pt. „Damy srebrnego wieku” trafi do księgarń 13 lipca.
Bohaterkami swojej najnowszej książki Kamil Janicki uczynił dwie Francuzki, a jednocześnie polskie królowe – Ludwikę Marię Gonzagę (1611-67), czyli żonę Władysława IV i Jana Kazimierza oraz Marię Kazimierę d’Arquien (1641-1716) zwaną czule Marysieńką, czyli żonę Jana III Sobieskiego.
"Ludwika Maria to jedna z najwybitniejszych i najważniejszych postaci w polskiej historii, która właściwie zniknęła z naszej świadomości" – ocenił w rozmowie z PAP Kamil Janicki. "Niewiele osób w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, że taka królowa istniała" - powiedział. "A ci, którzy kojarzą jej imię, zwykle myślą o niej przez pryzmat propagandowych mitów i zmyśleń" – dodał.
Jak wyjaśnił Janicki, "warto szukać prawdziwego tła, które pomaga zrozumieć te niezwykłe sylwetki". "Wypada też mówić o Ludwice Marii i Marii Kazimierze jednocześnie, ponieważ ich losy splatały się z sobą. Marysieńka była uczennicą polityczną, podopieczną, wręcz adoptowaną córką Ludwiki Marii" – powiedział.
Podkreślił, że wielki mit narósł także wokół drugiej bohaterki jego książki, czyli Marysieńki. "Większość odbiorców niewiele wie o Marysieńce jako o człowieku, a także o tym, co uczyniło z niej właśnie tą słynną Marysieńką Sobieskiego" – zaznaczył. Jak wyjaśnił, "warto szukać prawdziwego tła, które pomaga zrozumieć te niezwykłe sylwetki". "Wypada też mówić o Ludwice Marii i Marii Kazimierze jednocześnie, ponieważ ich losy splatały się z sobą. Marysieńka była uczennicą polityczną, podopieczną, wręcz adoptowaną córką Ludwiki Marii" – powiedział.
Ludwika Maria Gonzaga – jak zaznaczył w książce Janicki – "urodziła się, by rządzić". Według jednego z pierwszych horoskopów postawionego po narodzinach dziewczynki, miała ona przywdziać koronę i podporządkować sobie Greków. Pochodziła z jednej z najlepiej skoligaconych, najbardziej utytułowanych i najpotężniejszych rodzin we Francji. Jak wyliczył Janicki, spośród wszystkich przodków Gonzagówny do szóstego pokolenia niemal jedna trzecia była stanu królewskiego lub nawet cesarskiego, a podobna liczba tytułowała się książętami. Ród, który można bez wahania nazwać nawet dynastią, od XIV w. rządził położoną na północy Italii Mantuą, zaś od XVI w. także niemal graniczącym z Francją Montferratem. Nad Sekwanę został sprowadzony przez dziadka Ludwiki Marii – Ludwika Gonzagę. "Dzięki świetnym małżeństwom przodków Maria pochodziła od despotów Serbii, banów Bośni, a nawet – choć za pośrednictwem odległych antenatów – od Paleologów rządzących niegdyś imperium bizantyńskim" – podkreślił autor.
To właśnie Ludwikę Marię Gonzagę wybrano na żonę dla Władysława IV, który wówczas był wdowcem. Była młodsza od władcy o szesnaście lat. Chwalono ją jednak za inteligencję, grację i wyjątkowy szyk, a ponadto wiozła Władysławowi ogromny posag. W przeciwieństwie do innych arystokratek wydawanych za mąż przez ojców, dziadków czy kuzynów, Ludwika Maria jako samodzielna księżna, rządząca jedną z francuskich prowincji, sama podjęła decyzję o ślubie i to jeszcze wiedząc o nienajlepszej kondycji zdrowotnej polskiego króla.
Podjętej decyzji nie pożałowała nawet wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzała swojego męża, który – jak przypomina, cytowana w książce historyczka Bożena Fabiani – był "właściwie kaleką, monstrualnie gruby, o nalanej twarzy, brzydki". Jednak Maria Ludwika nie przyjechała do Polski po miłość, ale po… koronę. "Wierzyła, że król będzie dla niej partnerem w inteligentnej, salonowej dyspucie; że ona sama stanie się jego doradczynią, nawet przyjaciółką. I że będzie mogła robić to, co zawsze było dla niej celem – panować. W najgorszym razie spodziewała się przynajmniej szacunku i pozorowanej uprzejmości" – ocenił Kamil Janicki. Jak jednak pokazało życie, jej nadzieje były zdecydowanie na wyrost.
Władysława - chociaż miał lotny umysł i liczne talenty - trudno było uważać za szarmanckiego. "U schyłku życia stale zdradzał irytację, uchodził za choleryka, był opryskliwy. I to nawet w chwilach, kiedy etykieta wydawała się sprawą najwyższej wagi" – czytamy w książce. Kiedy po raz pierwszy zobaczył swoją małżonkę, zwrócił się do francuskiego dyplomaty hrabiego Nicolasa de Flécellesa de Brégy słowami: "I to ma być ta wspaniała piękność, o której mi pan opowiadał?". Król mówił na tyle głośno, że słyszeli go nie tylko dworzanie, dyplomaci, członkowie orszaku czy przedstawiciele elit, ale i sama Maria Ludwika. Przez cały okres małżeństwa relacje między małżonkami nie były najlepsze, a królowa czuła, że raczej nie jest kochana.
Śmierć Władysława IV przyniosła niepewność, zarówno jeśli chodziło o przyszłość Ludwiki Marii, jak i o wynik elekcji – to, że brat zmarłego, czyli Jan Kazimierz, zostanie polskim władcą wcale nie było wówczas takie oczywiste. Wdowa pomogła jednak swojemu szwagrowi, miało to jednak swoją cenę – małżeństwo. "Polskie elity były obsesyjnie przywiązane do tradycji i precedensów. A przecież w dziejach kraju nigdy dotąd nie zdarzyło się, by ta sama kobieta była żoną dwóch królów. Tym bardziej nie było – ani wcześniej, ani później, przypadku, aby dwaj bracia zasiadający na stronie poślubili, jeden po drugim, tę samą partnerkę" – podkreślił historyk.
Królowa urodziła Janowi Kazimierzowi dwoje dzieci – Marię Annę Teresę i Jana Zygmunta – jednak zmarły w niemowlęctwie. Jak ocenił Janicki, "o sile woli królowej nic nie świadczy lepiej niż fakt, że przetrwała obie straty, zdołała zachować determinację i nawet bez nadziei na przyszłość dalej walczyła o pozycję swoją i męża". Chociaż nie miała syna, utwierdziła swój wpływ na sprawy państwa. Ludwika Maria okazała się również bohaterką czasów potopu szwedzkiego. Namawiała drugiego męża, by wytrwał w oporze przeciw Szwedom nawet w najtrudniejszych chwilach konfliktu. To ona wizytowała polskie szańce pod Warszawą, a gdy starcia zbrojne dobiegły końca, podjęła konieczną – ale też skazaną na porażkę – walkę o reformę kraju.
"Ludwika Maria była potężną, niezwykle ambitną, a często wręcz bezwzględną polityczką. Od czasów Bony Sforzy była jedyną polską królową, która naprawdę działała samodzielnie, miała swoją wizję polityczną oraz obraz tego, jak zreformować Polskę, aby wprowadzić ją na powrót w szereg prawdziwych mocarstw" – powiedział PAP Kamil Janicki. "Była przy okazji kobietą przekonaną o własnej wyższości i o tym, że lepiej od kogokolwiek rozumie wszelkie sprawy" – zaznaczył. Dodał również, że "była to postać wybitna, ponieważ swoimi staraniami uratowała Polskę przed jeszcze większymi skutkami potopu szwedzkiego".
"Jednocześnie to postać tragiczna. Jej wizje reform, spełzły na niczym. Nie udało się uskutecznić żadnego z radykalnych projektów, które powstały po potopie, w dniach szoku po najgorszym najeździe w dziejach nowożytnej Polski" – podkreślił Janicki.
Można powiedzieć, że to właśnie Ludwice Marii zawdzięczamy romans wszechczasów, czyli historię Jana Sobieskiego i Marysieńki. Maria Kazimiera d’Arquien była córką chrzestną królowej, jej wychowanicą, ulubioną dwórką, powierniczką, a przede wszystkim uczennicą. Jako siedemnastoletnia panna na wydaniu wyszła za mąż za Jana Zamoyskiego, choć to małżeństwo nie można zaliczyć do udanych. Gdy Zamoyski niespodziewanie umarł, mając zaledwie 37 lat, nie minęły dwa tygodnie, a Marysieńka i pan Sobieski potajemnie stanęli na ślubnym kobiercu. Stało się to nie tylko za zgodą, ale wręcz pod naciskiem królowej, która przyłapała ich nocą "na gorącym uczynku". Zresztą para była jej potrzebna do umacniania swoich wpływów politycznych.
Marysieńka była dobrą uczennicą Ludwiki Marii. Została bowiem ogarnięta – jak to określono – "namiętnym pędem do panowania nad krajem". Sobieski, po Michale Korybucie Wiśniowieckim, został wybrany królem Polski. Oczywistym było, że niebagatelny wpływ na tę decyzję miały jego sukcesy w walce z Turkami. Wiedziano również, że Sobieski nigdy nie zostałby królem bez swojej żony.
"W historii Ludwiki Marii i Marysieńki jest pełno detali, które warto naświetlić, aby lepiej zrozumieć te postacie, ale też sytuację Polski na jednym z najniebezpieczniejszych zakrętów naszej historii. Ich życie przypadło na absolutnie przełomową epokę, kiedy Polska leżała w gruzach po najgorszym najeździe w dziejach nowożytnych. Ale to przecież też czasy niezwykłego barokowego blichtru, bogactwa, magnackiej ostentacji" – podsumował Kamil Janicki.
W rozmowie z PAP Kamil Janicki odniósł się również do stosunkowo powszechnej znajomości Marysieńki. "Ze wszystkich polskich władczyń Marysieńka jest zdecydowanym +TOP 3+ - obok Jadwigi Andegaweńskiej i Bony Sforzy. Jest taką postacią, o którą kogokolwiek zapytać na ulicy, to będzie cokolwiek o niej wiedział" – powiedział historyk. Zastrzegł jednak, że to wiedza oparta głównie na romantycznej historii Marysieńki i Sobieskiego, którzy pisali do siebie płomienne listy. "Większość nie wie jednak, że Marysieńka była niezwykle sprytna i bezwzględna, miała również własną wizję zdobycia pozycji. Jest postacią naprawdę niejednoznaczną, a nie wyłącznie taką, jaką ją często widzimy przez różowe okulary" – zaznaczył autor.
Zwrócił także uwagę na to, że Marysieńka manipulowała Janem Sobieskim, wykorzystywała przeróżne okazje po to, żeby zbliżyć go do siebie, a potem – żeby sama mogła zdobyć pozycję. "Pamiętajmy, że Marysieńka miała bardzo skomplikowane relacje z Sobieskim jeszcze przed ślubem z nim, kiedy sama była mężatką" – dodał.
"W historii Ludwiki Marii i Marysieńki jest pełno detali, które warto naświetlić, aby lepiej zrozumieć te postacie, ale też sytuację Polski na jednym z najniebezpieczniejszych zakrętów naszej historii. Ich życie przypadło na absolutnie przełomową epokę, kiedy Polska leżała w gruzach po najgorszym najeździe w dziejach nowożytnych. Ale to przecież też czasy niezwykłego barokowego blichtru, bogactwa, magnackiej ostentacji" – podsumował Kamil Janicki.
Książka "Damy srebrnego wieku" ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego.(PAP)
Autorka: Anna Kruszyńska
akr/ pat/