Niemcy wyznaczyli za niego ogromną nagrodę, a za ukrywanie informacji o nim groziła kara śmierci. Wszystko na nic. Choć uratowanie dzieła kosztowało życie dwóch osób, „Bitwa pod Grunwaldem” przetrwała wojnę nawinięta na rulon i schowana betonowym schronie/sarkofagu w Lublinie.
75 lat temu, 17 października 1944 r., przy udziale konserwatorów, ale też operatora kroniki filmowej, została odkopana, przewieziona na wozie drabiniastym i przekazana rządowi PKWN. To jednak wcale nie był ani początek, ani koniec dramatycznych dziejów jednego z najsłynniejszych polskich obrazów.
„Nie zapomnę wstrząsającego wrażenia, jakie zrobił na mnie widok tego płótna rozpostartego w ogołoconej Zachęcie wiosną 1946 r. Leżało zniszczone, spękane, wyblakłe (...) Profesor Bohdan Marconi klęczał nad nim, rozpoczynając z poświęceniem i benedyktyńską cierpliwością restaurację obrazu” - wspominała Jadwiga Waydel-Dmochowska, autorka książki „Dawna Warszawa”. Tak rozpoczęła się pięcioletnia bitwa po wojnie najpierw o uratowanie, a potem o przywrócenie świetności jednego z najsłynniejszych polskich obrazów.
Narodziny, zachwyt, krytyka i wielkie pieniądze
Pierwsze szkice olejne Matejko zrobił już w 1872 r. Nie jest natomiast pewne, kiedy przystąpił do malowania. „O dniu rozpoczęcia +Grunwaldu+ nikt z nas nie wiedział” - wspominała Stanisława Serafińska, siostrzenica żony malarza. Przyjaciel Matejki, Marian Gorzkowski, coś jednak wiedział: dziwnym zbiegiem wypadków w dzień rozpoczęcia malowania tego obrazu, jak również w dzień ukończenia, dzwonił z Wawelu Zygmunt. To może sugerować, że początkiem tworzenia był czerwiec 1875 r. podczas procesji z okazji Bożego Ciała.
Dwa lata później Matejko postanowił osobiście obejrzeć miejsce bitwy. „Podróż, która przekraczała granice trzech zaborów, była iście monarsza” - napisała w szkicu „Grunwald i Grunwald” prof. Maria Poprzęcka - „Wiodła przez Warszawę, gdzie gazety doniosły, że zapał jest tak wielki, jak nigdy nie pamiętają; że po przyjeździe z powozu wyprzęgli konie i młodzież go chciała wieźć przez ulice. W drodze wszędzie spotykały Matejkę tłumy z kwiatami, przemowami, a na trasie podróży ludzie ustawiali się kilka godzin przez przejazdem mistrza pędzla”.
Za popularnością przyszedł też sukces finansowy. Dzieło zostało sprzedane, jeszcze przed wystawieniem go na widok publiczny. Już w lutym 1878 r. ogromne płótno kupił warszawski bankier z ulicy Długiej 9 - Dawid Rosenblum. W dwóch ratach zapłacił za nie 45 tys. złotych reńskich (czyli ponad pół tony srebra). W owych czasach za te pieniądze można było kupić stado koni lub 2500 krów. Rosenblum wcale nie był jednak koneserem czy kolekcjonerem sztuki. Inwestycja miała się zwrócić z nawiązką dzięki licznym wystawom.
„Bitwa pod Grunwaldem wystawiona została po raz pierwszy w krakowskim Magistracie.Tłumy przychodziły niemal codziennie. Niektórzy po dwie godziny i więcej nad obrazem siedzieli, studiując jego części. Były osoby, które dopiero po kilkudniowym badaniu obrazu mogły sobie dokładnie zdać sprawę z całości jego. Zarzucano, że straszny nawał jest osób, że ich skupienie ze sobą jest tak szczelne, iż niepodobna rozeznać szczegółów, ale pomimo tego sama historyczna chwila dziejowa robiła wrażenie” - pisał Gorzkowski.
„Stając przed tym ogromnym płótnem, czujemy od razu całą wielkość przygody, czujemy tym doskonalej, że w tak idealnie pojętej kompozycji nie znać komponowania. Nie dająca się niemal piórem opisać okwitość!, przepych, bogactwo ruchów, życia charakterów nadaje idealizmowi kompozytora całą realistyczną wyborność prawdy przedmiotowej uszlachetnionej przez sztukę” - recenzował tygodnik „Bluszcz”. „Grunwald jest i pozostanie arcydziełem” - pisali inni. Maria Konopnicka i Bohdan Zaleski o obrazie i jego autorze napisali nawet wiersze.
Nie oznacza to wcale, że obraz przyjęty został jednoznacznie entuzjastycznie. Wręcz przeciwnie. „Walczą i giną zbici w rudą kaszę” - pisał o obrazie Stanisław Witkiewicz. „W tym ścisku można by co najwyżej wyciągać portmonetki, a nie walczyć” - wtórował mu Bolesław Prus. „Nadmiarem szczegółów zabił jednolitość wyrazu” - twierdził z kolei krytyk Mieczysław Treter. Stanisław Wyspiański pozwolił sobie nawet na wykonanie parodii obrazu, która przedstawia kłębowisko splątanych linii, nad którymi wystaje krzyżacka flaga.
Wielki sukces prezentacji został zauważony przez władze Krakowa, które wręczyły Matejce berło jako symbol panowania w sztuce.
W drogę: chciane i niechciane podróże
Po krakowskich tryumfach obraz ruszył w prawdziwe tournée. Jeszcze w tym samym roku przewieziono go na wystawę w Wiedniu. W marcu kolejnego roku był już w Sali Balowej Pałacu Namiestnikowskiego w Warszawie. Wystawiano go też w Petersburgu, Lwowie, Bukareszcie i Berlinie. W tym ostatnim zachwycił podobno samego cesarza Wilhelma I, który chciał wyróżnić go pierwszą nagrodą na wystawie. Dopiero interwencja dworzan zapobiegła wyróżnieniu - wytłumaczyli oni władcy, że nie może nagradzać dzieła antyniemieckiego.
W 1880 r. „Bitwa pod Grunwaldem” trafiła do Paryża. W sumie jeszcze za życia Matejki obraz był wystawiany w 17 różnych galeriach. Wielkie płótno o wymiarach 426 na 987 cm, powierzchni 42 m kwadratowych i wadze ok. 400 kg zwijano i rozwijano 32 razy.
Po powrocie z wojaży Rosenblum zdeponował obraz w krakowskich Sukiennicach i rozpoczął poszukiwanie kupca. Chęć zakupu rozważało Muzeum Sztuk Pięknych w Warszawie, ale do transakcji nie doszło. Kolejny raz o obrazie zrobiło się głośno w 1900 r., gdy rozeszła się plotka, że w Paryżu znalazł się chętny na kupno dzieła.
„Rozważano powołanie specjalnego komitetu, któremu miał przyjść z pomocą galicyjski Sejm Krajowy (z siedzibą we Lwowie) i władze Krakowa, a którego zadaniem miało być zgromadzenie funduszy umożliwiających nabycie Grunwaldu do zbiorów tamtejszego Muzeum Narodowego i uratowanie przed wywiezieniem z Polski” - napisała Ewa Micke-Broniarek w swoim eseju „Bitwa pod Grunwaldem - historia i mit”.
W Krakowie na rozważaniach się skończyło, Warszawa była skuteczniejsza. W 1902 r. Grono Fundatorów Muzeum Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych odkupiło obraz od spadkobierców Rosenbluma i dzieło zawisło w Galerii. Podobno rodzina właściciela poszła na ugodę, bardzo obniżyła początkową cenę, a od ustalonej ceny odjęła dodatkowo 4,5 tys. rubli jako swój wkład w przedsięwzięcia Zachęty. Obraz po raz pierwszy znalazł swoje stałe miejsce.
Po wybuchu I wojny światowej, by zapobiec ewentualnemu przejęciu (i zapewne zniszczeniu) przez Prusaków, obraz został ewakuowany do Moskwy. Podróż odbył w towarzystwie tysięcy innych wozów, pod opieką ówczesnego dyrektor Zachęty, Franciszka Ejsmonda. Do Polski „Bitwa” wróciła jednak dopiero w 1922 r. na mocy postanowień traktatu ryskiego. Zawisła na swoim stałym miejscu w Zachęcie.
Wygrana „Bitwa” - ucieczka i głęboka konspiracja
Najdramatyczniejszy okres historii obrazu zaczyna się wraz z pierwszymi bombardowaniami Warszawy we wrześniu 1939 r. Błyskawiczna klęska Polski spowodowała, że zabrakło czasu na przeprowadzenie ewakuacji wielu cennych przedmiotów. Nie inaczej było z „Bitwą”. I znów na ratunek obrazowi ruszył Ejsmond - tyle, że Stanisław, syn Franciszka, świeżo wybrany wiceprezes Zachęty.
Płótno zostało pospiesznie zdjęte ze ściany. Akcja była dramatyczna, do pomocy wezwano przypadkowych przechodniów, a upadające płótno przygniotło wiceprezesa. Tym razem jednak jeszcze wyszedł bez szwanku. Następnie Bitwę wraz z innym obrazem Matejki - „Kazaniem Skargi” - nawinięto na na wałek. Ale przygotowanie obrazów do ewakuacji było sukcesem połowicznym. Równie trudne było znalezienie środka transportu.
Władze państwowe uciekając ze stolicy zabrały większość samochodów. Muzealnikom udało się jednak zorganizować odkrytą platformę konną z Zakładu Oczyszczania Miasta. Tak płótna opuściły Warszawę, by zatłoczonymi od uciekinierów drogami, unikając nalotów, 9 września wczesnym rankiem dotrzeć do Lublina.
Obrazy przekazano intendentowi Muzeum Lubelskiego, prof. Władysławowi Woydzie. Podczas nalotu na miasto jedna z bomb trafiła jednak w budynek muzeum. Obrazy wyszły z tego cało, ale zginęli dwaj główni organizatorzy ewakuacji, w tym Ejsmond.
„Bitwa” nie była bezpieczna także po zakończeniu działań wojennych. Propaganda niemiecka jeszcze przed wojną nazywała obraz paszkwilem i malarską prowokacją. Gestapo rozpoczęło poszukiwania dzieła już na samym początku okupacji. Niemcy wyznaczyli nawet nagrodę pieniężną za informacje o „Bitwie” i to niebagatelną - najpierw było to 2 miliony, a potem nawet 10 milionów marek. Za ukrywanie informacji groziła natomiast kara śmierci.
Niemcy przesłuchiwali m.in. Woydę, obiecywali mu paszport, obywatelstwo, pieniądze i grozili śmiercią. Mimo poszukiwań nie udało im się wpaść na ślad obrazu. Ostatecznie zakończyli poszukiwania po nadaniu przez polskie radio w Londynie fałszywej informacji o rzekomym przewiezieniu dzieła do Wielkiej Brytanii.
Sam obraz początkowo ukrywany był w muzeum, później zaś przewieziony na teren Taborów Miejskich przy ul. Elektrycznej. „Gdy wóz bez przeszkód zajechał na dziedziniec Taborów Miejskich w Lublinie z rzeczami, to na nim zobaczyłem różne meble domowego użytku, a z tyłu balię” - wspominał Franciszek Galera, ówczesny kierownik Taborów - „Przy zdejmowaniu dopiero zauważyłem długi rulon o średnicy ok. 30 cm., długości przez cały wóz drabiniasty o wadze jakieś 1600 kilogramów. Podczas zdejmowania dowiedziałem się, jakie to +Rzeczy+ powierzono mi ukryć i czuwać nad ich bezpieczeństwem”. Tym razem obrazy ukryto w szopie, w specjalnym wykopie głębokości 1,5 metra, oszalowanym deskami i obłożonym papą. Dół został nakryty deskami, a na wierzchu położono kamienny bruk.
Kryjówka okazała się bezpieczna, ale tylko przeciwko Niemcom. Choć konspiratorzy dołożyli wszelkich starań, by obrazy jak najlepiej zabezpieczyć, okazało się, że płótna uległy sporym zniszczeniom. Po rozwinięciu płócien okazało się, że „Bitwa” była w kilku miejscach przedarta. Na dole obraz był zbutwiały, a całe dzieło było zawilgocone i zapleśniałe.
Znów poszły w ruch pędzle - przywrócenie blasku
Wydobycie płócien stało się wielką sensacją, podobnie jak renowacja, choć początki nie były łatwe. Prowadzący prace prof. Marconi miał olbrzymie problemy. „Zwierzył mi się ze swoich kłopotów. Nie miał odpowiednich pędzli i farb. Żadne biura handlu zagranicznego nie potrafiły mu ich dostarczyć, zasłaniając się ścisłymi ograniczeniami importowymi. Tak się złożyło, że bywałam wówczas służbowo niemal co dzień w Ministerstwie Handlu Zagranicznego. Opowiedziałam o tej sprawie dyrektorowi departamentu importu Stanisławowi Gallowi. Rzecz została załatwiona nazajutrz od ręki. Pędzle i farby zamówiono w Stanach Zjednoczonych. Grunwald to magiczne słowo, otwierają się przed nim wielkie sezamy” - opowiadała Waydel-Dmochowska.
Żmudne prace trwały aż 5 lat, a postępy na bieżąco relacjonowały media. Po zakończeniu pracy „Bitwa” nie wróciła do Zachęty, lecz w lipcu 1949 r. zawisła w Muzeum Narodowym. Salę opuszczał jednak kilka razy podróżując na wystawy do Pragi, Moskwy i Wilna. W 1976 r. w czasie remontu Galerii trafił najpierw do Poznania, a potem do Malborka, a z wojaży wrócił dopiero na początku lat 80.
Widoczne pogorszenie stanu „Bitwy” zaobserwowano już na początku XIX wieku. Szansą na przeprowadzenie pełnej i gruntownej konserwacji dzieła stała się okrągła 600. rocznica samej bitwy. Planowano z tej okazji wypożyczyć obraz do Krakowa i Berlina. Zamiast tego po ekspertyzie trafił na podłogę sali, w której wisiał. Do zdjęcia tym razem nie potrzeba było osób przygodnych, ale i tak wzięło w nim udział 30 osób. Renowacja trwała dwa lata pochłonęła 1,2 mln złotych, a także 2,5 tys. ostrzy skalpeli i 150 litrów różnych rozpuszczalników.
Obraz ponownie zawisł na ścianie we wrześniu 2012 r. i według słów głównego konserwatora Muzeum Narodowego w Warszawie nigdzie się już stąd nie ruszy. „W trosce o zachowanie dzieła dla przyszłych pokoleń będzie eksponowana wyłącznie w Muzeum Narodowym w Warszawie” - zapowiedziała Dorota Ignatowicz-Woźniakowska.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP