Doktorant będzie miesięcznie dostawał początkowo ok. 2 tys. zł, a potem 3 tys. zł netto. W czasie otrzymywania stypendium nie będzie mógł być zatrudniony w uczelni. O zmianach, jakie po reformach uczelni czekają młodych naukowców, mówi PAP wiceminister nauki Piotr Mueller.
PAP: Rząd przyjął 20 marca projekt ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Jaki może być dalszy harmonogram prac nad ustawą?
Piotr Mueller, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego: Projektem zajmie się teraz parlament. Chcielibyśmy, by najpóźniej na przełomie maja-czerwca ustawa została przedstawiona prezydentowi do podpisu.
W kwietniu i maju będziemy przedstawiać do konsultacji społecznych najważniejsze rozporządzenia związane z ustawą - m.in. dotyczące zasad ewaluacji badań i podziału dyscyplin. Te ważne rozporządzenia chcemy opublikować, kiedy tylko ustawa ukaże się w Dzienniku Ustaw, czyli, jak liczymy, w czerwcu.
PAP: Ministerstwo zapewniało, że chciałoby, aby w Sejmie odbyło się także wysłuchanie publiczne.
P.M.: W kwietniu i maju odbywa się tylko po jednym posiedzeniu Sejmu. Z troski, aby projekt wszedł jak najszybciej w życie, zastanawiamy się, czy nie zrezygnować z wysłuchania publicznego. Proces powstawania ustawy miał charakter o wiele szerszy niż samo wysłuchanie publiczne. Element dialogu społecznego został wypełniony.
PAP: Ministerstwo wiele razy zapewniało, że projekt powstawał z myślą o młodych naukowcach. Co się zmieni na ich korzyść?
P.M.: To będzie np. powstanie szkół doktorskich w 2019 r. i wprowadzenie powszechnego stypendium doktorskiego dla doktorantów. W pierwszych dwóch latach wysokość stypendium uczestnika szkoły doktorskiej wynieść ma co najmniej 37 proc. stawki minimalnego wynagrodzenia profesora, a w 3. i 4. roku szkoły doktorskiej stypendium wyniesie 57 proc. stawki profesora. Zakładamy, że to będą kwoty rzędu odpowiednio około 2 tys. zł i 3 tys. zł na rękę.
Poza tym osoby uczestniczące w szkołach doktorskich będą objęte możliwością przejścia na urlop rodzicielski. Do tej pory takiej możliwości nie było.
PAP: Czym się będzie się różniła szkoła doktorska od studiów doktoranckich?
P.M.: Szkoła doktorska będzie interdyscyplinarna - tworzona przez uczelnię w co najmniej dwóch dyscyplinach. Jeśli ktoś będzie chciał robić doktorat z socjologii, będzie uczęszczał do szkoły doktorskiej z zakresu socjologii i jeszcze jakiejś dodatkowej dyscypliny np. psychologii. Chodzi o to, by różne dyscypliny przenikały się w ramach kształcenia i by doktoranci poznawali inne metodologie badawcze.
PAP: Jak będzie wyglądało życie doktoranta w szkole doktorskiej? Też będzie chodził na zajęcia i prowadził zajęcia dla studentów?
P.M.: Na poziomie ustawy nie regulujemy, jak mają wyglądać zajęcia. To już kwestia rozstrzygnięć uczelnianych. A zajęcia dydaktyczne ze studentami doktorant będzie mógł prowadzić tylko w ramach praktyk. Uczelnia nie będzie więc mogła zatrudnić swojego doktoranta do prowadzenia zajęć. Nie chcemy, by doktoranci zajmowali się dydaktyką w zastępstwie kadry uczelni. Oni mają prowadzić badania, przygotowywać rozprawę doktorską.
Mogą jednak na pewnym etapie zrezygnować z otrzymywania stypendium doktoranckiego, jeżeli w trakcie kształcenia w szkole doktorskiej zdecydują się na zatrudnienie. To elastyczny model. Nie chcemy zamykać drogi do stabilizacji w postaci zatrudnienia na umowę o pracę, ale w przypadku otrzymywania stypendium takie zatrudnienie nie będzie możliwe.
PAP: Co jeszcze się zmienia, jeśli chodzi o młodych naukowców?
P.M.: Definicja młodego naukowca. Nie będzie ona uzależniona jak dotąd od wieku metrykalnego, a od liczby lat od uzyskania stopnia doktora. Nie chodzi więc o wiek, a o czas rozpoczęcia kariery.
PAP: Proszę opowiedzieć o zmianach w ścieżkach awansu, które pomóc mają młodym naukowcom.
P.M.: Czasem na uczelniach sugerowało się badaczom, by nie składali jeszcze wniosku o habilitację, bo to za wcześnie na awans i będzie to na uczelni źle przyjęte. Nie chcemy, by tak było. Dlatego to nie habilitacja będzie decydowała o awansie, a dorobek naukowy. Stopień doktora będzie otwierał większość dróg w karierze akademickiej.
Poza tym wprowadzamy mechanizm automatycznego uzyskiwania habilitacji przez osoby, które są laureatami prestiżowych grantów ERC lub innych grantów o renomie międzynarodowej. Wyobrażamy sobie, że w grę wchodzi też zdobycie najważniejszych grantów z NCN.
PAP: Ale do czego tak właściwie będzie potrzebny stopień doktora habilitowanego?
P.M.: Doktor habilitowany będzie mógł być promotorem lub recenzentem w postępowaniach doktorskich czy habilitacyjnych. I będzie mógł potem uzyskać tytuł profesora. Ale to właściwie tyle dodatkowych uprawnień.
Odchodzimy na przykład od minimum kadrowego. Dotąd uczelnia, aby zachować prawa do nadawania stopni naukowych, musiała zatrudniać określoną liczbę dr. hab. i profesorów. Przez to zdarzało się, że uczelnie zatrudniały emerytowanych profesorów nawet, jeśli od wielu lat nie prowadzili oni działalności naukowej ani dydaktycznej. Kończymy z tą zasadą. A przez to dajemy nową przestrzeń młodym pracownikom. Jeśli prowadzą lepsze badania naukowe i dydaktykę, będą mogli zająć miejsce osób, które do tej pory blokowały im miejsca awansu.
PAP: Czyli resort nauki spodziewa się przetasowań kadry na uczelniach.
P.M.: Przetasowania na pewno będą. Ale profesor czy doktor habilitowany, który ma aktualny dorobek naukowy czy dydaktyczny, nie ma się czego obawiać. Uczelnia będzie chciała zatrudniać takie osoby, bo one mogą być promotorami doktoratów. Natomiast skończy się czas, kiedy osoby ze stopniem dr. hab. czy profesora mimo braku aktywności naukowej będą miały de facto gwarancję zatrudnienia ze względu na konieczność wypełnienia minimum kadrowego
PAP: Resort nauki wcześniej rozważał wprowadzenie stanu spoczynku dla profesorów. Co się stało z tym pomysłem?
P.M.: Na razie od niego odeszliśmy, bo nie ma na to pieniędzy. Ważniejsze jest zagwarantowanie podwyżek kadrze uczelni.
Ale jest jeszcze jedna kwestia. W projekcie zlikwidowaliśmy system mianowania nauczycieli akademickich. Do tej pory, kiedy ktoś przeszedł pewien etap awansu zawodowego (...) mógł być zatrudniany na podstawie mianowania np. do 67., a w przypadku profesorów do 70. roku życia. Do tego czasu jego umowa była właściwie nierozwiązywalna - poza przypadkami określonymi w ustawie. Ale z chwilą osiągnięcia danego wieku i uzyskania uprawnień emerytalnych, rozwiązywała się automatycznie i pracownik przechodził na emeryturę. Zastanawiamy się nad powrotem - a właściwie utrzymaniem - tego systemu. Rozważamy narzędzia, które pozwalałyby uczelni na prowadzenie elastycznej polityki kadrowej i zapewnienie elastyczności wymiany kadr. Pojawia się bowiem pytanie, czy kiedy zabraknie systemu mianowań, uczelnia będzie miała instrumenty, aby przekonać 80-letniego profesora, by przeszedł na emeryturę.
Rozmawiała Ludwika Tomala (PAP)
lt/ ekr/