Arturo Ripstein to twórca bezkompromisowy, który rozlicza się z formami opresji zakorzenionymi w kulturze meksykańskiej - podkreśliła Międzynarodowa Federacja Krytyków Filmowych FIPRESCI, która nagrodziła reżysera podczas 9. Festiwalu Transatlantyk. W poniedziałek łódzka publiczność zobaczy jego film z 2000 r. "Zguba mężczyzn".
"Moi dziadkowie ze strony ojca pochodzili z Częstochowy, ale jest także inna historia rodzinna, związana z Polską. Moja babcia ze strony mamy pochodziła z Rosji. Poślubiła w Meksyku Rosjanina, mojego dziadka, który - jak prawdopodobnie uznała - nie był wystarczająco miły, bo nie zdołał utrzymać jej uczucia. Rozwiodła się z nim i poślubiła innego mężczyznę. Także nazywałem go dziadkiem. Ten dziadek, który był drugim mężem mojej babci, pochodził z Łodzi. Można więc powiedzieć, że mam tutaj swoje korzenie. Cieszę się, że mogę tu być" – powiedział Ripstein, który jest gościem honorowym tegorocznego łódzkiego festiwalu Transatlantyk.
Arturo Ripstein urodził się 13 grudnia 1943 r. Jego ojciec Alfredo Ripstein był producentem. Dorastając na planie filmowym, Arturo bardzo szybko odkrył w sobie pasję do kina. Jak wspomina, już jako piętnastolatek marzył o pracy reżysera. Na planie filmu "Nazarin" poznał reżysera Luisa Bunuela. Kilka lat później został jego asystentem przy "Aniele zagłady". Jak podkreślał, hiszpański mistrz kina wywarł na niego największy wpływ. Ich wyjątkowa relacja mentor-uczeń trwała aż do śmierci Bunuela.
Na wielkim ekranie Ripstein zadebiutował w 1965 r. filmem "Czas umierania", stworzonym na podstawie scenariusza wybitnego pisarza i późniejszego laureata Nagrody Nobla Gabriela Garcii Marqueza. Przez lata zapracował na miano specjalisty od ekranizacji literatury iberoamerykańskiej. Współpracował m.in. z pisarzami Carlosem Fuentesem, Manuelem Puigem, Jose Donoso, Juanem Rulfo i poetą José Emilio Pacheco. Jak wspominał w Łodzi, jego fascynacja literaturą sięga wczesnej młodości. "Moja rodzina miała wspaniałą bibliotekę. W czasach, w którym dorastałem, były właściwie dwie możliwości. Jedną z nich było słuchanie muzyki, a drugą – czytanie książek. Dla mnie zawsze literatura była bardzo istotna. Inspirowałem się nią. Wprawdzie nie wszystkie moje filmy są oparte na literaturze, ale wiele z nich tak" – zwrócił uwagę.
"Czas umierania" został spotkał się z pozytywnym przyjęciem publiczności, otwierając Ripsteinowi drogę do dalszego rozwoju twórczego. Jeszcze w tej samej dekadzie, pod koniec lat 60., stworzył m.in.: "La Hora de los ninos" i "Los Recuerdos del porvenir". Swoją pozycję w branży ugruntował produkcjami "Twierdza cnoty" (1973 r.), "El Santo officio" nominowaną w 1974 r. do Złotej Palmy na festiwalu w Cannes, a także "Czarna wdowa" (1977 r.), "Miejsce bez granic" (1978 r.) i "La ilegal" (1979 r.). W latach 80. wyreżyserował m.in. "Rastro de muerte" (1981 r.), "El Otro" (1986 r.) oraz "Niewinne kłamstwa" (1989 r.).
Choć Ripstein zyskał status mistrza meksykańskiego kina, jego twórczość nie przebiła się do świadomości szerokiej amerykańskiej i środkowo-europejskiej publiczności. W odróżnieniu od chociażby Alfonso Cuarona, nie realizował swoich filmów w Stanach Zjednoczonych. Wyjątkiem od tej reguły jest "Foxtrot", meksykańsko-amerykańska koprodukcja z 1976 r., w której w rolach głównych wystąpili Peter O’Toole, Charlotte Rampling i Max von Sydow. "Kręcenie filmów w Hollywood nigdy nie było moim marzeniem. To była po prostu praca, ale nigdy część powołania. Nie spodziewałem się, że tam pojadę" – wspominał Meksykanin.
Duże sukcesy odnosił w latach 90. Otrzymał wówczas Złotą Muszlę na festiwalu w San Sebastian za "Początek i koniec" (1993 r.). Rok później nominowano go do Złotej Palmy w Cannes za film "Królowa nocy". W 1999 r. w konkursie głównym festiwalu canneńskiego wziął udział jeden z kolejnych filmów meksykańskiego twórcy – "Nie ma kto pisać do pułkownika" (znów według prozy Marqueza). Na swoim koncie Ripstein ma także m.in. nagrodę na festiwalu w Sundance za najlepszy film latynoamerykański za "Karmazynową Głębię" (1997 r.).
Ostatnio wyreżyserował meksykańsko-hiszpańską koprodukcję "La calle de la amargura". Obecnie 75-letni twórca wciąż twierdzi, że reżyseria to najlepsze zajęcie na świecie, choć niepozbawione goryczy i frustracji. "Ta praca ma trzy bardzo różne oblicza. Pierwszym z nich jest przedprodukcja, kiedy musisz przekonać producentów, żeby powierzyli ci pieniądze. Później jest produkcja, a następnie – postprodukcja, w trakcie której łączysz wszystko w jedną całość. Najlepszą częścią jest produkcja, reżyserowanie. Wtedy czujesz, że nie mogłeś trafić lepiej, jesteś w raju" – opowiadał Ripstein w Łodzi.
W miniony piątek podczas gali otwarcia 9. Festiwalu Transatlantyk w Łodzi Meksykanin odebrał nagrodę Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Jak podkreśliła Federacja, Ripstein to "twórca bezkompromisowy, który często z okrutną szczerością rozlicza się z formami opresji zakorzenionymi w kulturze meksykańskiej – patriarchalnymi normami, prowincjonalizmem, brakiem tolerancji". "Jego prace, choć szorstkie i w wielu przypadkach gęste od smutku, w wyjątkowy sposób łączą brutalność i piękno, nieczułość ze współczuciem" – dodano w uzasadnieniu przyznania nagrody.
W poniedziałek wieczorem na Festiwalu Transatlantyk pokazana zostanie "Zguba mężczyzn", którą meksykański twórca nakręcił w 2000 r. To historia o zabójstwie mężczyzny, który zostaje zamordowany przez swoich kolegów. Jako nieboszczyk staje się niemym świadkiem dyskusji swoich katów, a następnie kłótni między dwiema kobietami o to, która będzie mogła go pochować. Obraz został nagrodzony Złotą Muszlą na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Sebastian. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ wj/