Jesteśmy trzecim co do popularności festiwalem filmu dokumentalnego w Europie; to, że odbywa się on w tym samym czasie w czterech miastach, to rzecz unikalna na skalę kontynentu - podkreśla w rozmowie z PAP dyrektor Millennium Docs Against Gravity Artur Liebhart.
PAP: Trwa 13. edycja Millennium Docs Against Gravity. W tegorocznym programie zwracają uwagę m.in. filmy o miłości, których jest wiele, np.: "Nie opuszczaj mnie" z Korei Południowej (reż. Jin Mo-young), "Szwedzka teoria miłości" (Szwecja, reż. Erik Gandini), "Europa, która kocha" (Szwajcaria/Niemcy, reż. Jan Gassman), "Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham" (Polska, reż. Paweł Łoziński).
Artur Liebhart: Temat miłości jest jednym z najczęściej podejmowanych przez filmowców, niezależnie, czy to twórcy filmów dokumentalnych czy fabularnych. Miłość jest tym, co nas łączy - albo nie łączy - z bliźnim.
My selekcjonujemy filmy, kierując się kryterium: czy film jest dobry, czy wywołuje emocje, czy daje nam wartość poznawczą. Przede wszystkim ciekawe jest to, w jaki sposób dana historia jest w filmie pokazywana, opowiadana. To jest dla nas najważniejsze.
Każdego roku staramy się, by program festiwalu opowiadał o świecie, w którym żyjemy. Mamy więc zarówno - na przykład - filmy o uchodźcach, gdzie temat przedstawiany jest z bardzo różnych punktów widzenia, jak i historie o zwykłym życiu, zwykłych problemach – młodych ludzi, starszych, o tym, jak można się kochać, być ze sobą przez 70 lat - jak w przypadku filmu "Nie opuszczaj mnie".
PAP: Bohaterowie "Nie opuszczaj mnie", 98-latek i 89-latka, są małżeństwem od ponad 70 lat. Mieszkają w górskiej wiosce w Korei Południowej. Urodziło im się dwanaścioro dzieci, pogrzebali szóstkę z nich, jednak relacja małżonków wciąż jest pełna młodzieńczej radości i czułości.
A.L.: "Szwedzka teoria miłości" to z kolei film, który obala mit utopii społecznej w Szwecji.
PAP: Opisując "Szwedzką teorię miłości", zwracacie uwagę: "Okazuje się, że niezależność – podstawowa wartość u naszych zamorskich sąsiadów – ma swoją ciemną stronę. Dziś aż jeden na czterech Szwedów umiera samotnie, a zdarza się, że ciała samotnie zmarłych znajdowane są dwa lata po ich śmierci".
A.L.: W programie naszego festiwalu znalazła się też debata "Polska teoria miłości. Czy umiemy być blisko?", organizowana po projekcji "Szwedzkiej teorii miłości".
Mamy na festiwalu także film o 20-latkach z czterech miast w Europie – z Sewilli, Salonik, Tallina i Dublina - czyli dokument "Europa, która kocha". Pokazujemy zwykłe, codzienne problemy tych młodych ludzi, jak się kochają, jak adaptują się do trudnych sytuacji.
PAP: Hasło waszego festiwalu to: "Oderwij się".
A.L.: Chcemy oderwać się od płaskiego, stereotypowego patrzenia na świat i na nas samych w tym świecie. A także - na sam film dokumentalny. Są tu więc trzy poziomy oderwania się. I do tego oderwania się widzów zapraszamy.
Proponujemy, by oderwać się od stereotypowego patrzenia na świat poprzez newsy mające wywołać w nas strach, szatkujące naszą wyobraźnię i naszą świadomość dotyczącą świata, w którym żyjemy, dotyczącą innych ludzi.
Pełnometrażowe filmy dokumentalne, które prezentujemy, ukazują bogactwo i piękno na tym świecie, jak i jego niebezpieczeństwa - ale w sposób taki, który pozwala nam ten świat zrozumieć lepiej i tym samym lepiej zrozumieć nas samych.
PAP: Akcentujecie określenie: "filmy non-fiction".
A.L.: Proponujemy nazwę kino non-fiction z kilku powodów. Po pierwsze, chcemy jak najbardziej oddzielić się od tzw. dokumentów telewizyjnych, które widzowie oglądają najczęściej, a które są z głosem z offu, mówiącym nam, co widzimy na ekranie; które są zrobione jak zgrabne, sprawne reportaże, ale nie mają niczego wspólnego ze sztuką filmową. Bardzo często, oglądając takie produkcje telewizyjne, widz zastanawia się: "po co mam na coś takiego chodzić do kina, to nie jest coś na co ja muszę iść do kina, żeby tego doświadczyć".
Uważamy, że ten rodzaj sztuki filmowej, który prezentujemy my, bardziej przypomina w podejściu do rzeczywistości literaturę non-fiction, w której dana historia, dany bohater jest tylko punktem wyjścia, natomiast pisarz – a w naszym wypadku filmowiec – tworzy własną historię. Niekoniecznie musi być ona zgodna z tym, co się stało, co się dzieje - to jest po prostu jego, twórcy, wizja świata, którą on chce nam przekazać.
PAP: Wyróżniłby pan w tegorocznym programie grupę tematów podejmowanych przez twórców dokumentów najchętniej? To, o czym twórcy filmów najczęściej opowiadają?
A.L.: Pokazujemy 128 filmów. Bardzo trudno powiedzieć, o czym jest ten festiwal. Ten festiwal jest o świecie, w którym żyjemy. W programie są zarówno sagi rodzinne, jak i polityczne thrillery czy eseje artystyczne. Znajdujemy w nich spojrzenie na świat, który przyspieszył, który dąży do zmian i widzimy ludzi, którzy do tych zmian próbują się adaptować.
PAP: To filmy z różnych części świata, jednak pojawia się w nich wiele historii uniwersalnych, pokazywane są sytuacje, z którymi utożsamić się może każdy z nas.
A.L.: Zapraszamy widza do tego, by bliźni stał się mu bliższy. Bliższy dzięki temu, że widz nie będzie oglądał świata poprzez "okulary mediów elektronicznych". Bo wtedy tak naprawdę bliźni od nas oddala.
Filmy, które pokazujemy na festiwalu pomagają nam człowieka lepiej zrozumieć - obojętnie, czy go będziemy lubić czy nie. Lepiej zrozumieć jego intencje, zachowania, jego autentyczną sytuację - a nie sytuację, którą nam się pakuje do głowy w 15-sekundowych kliszach w mediach.
Kino non-fiction to również cała paleta form sztuki filmowej, które są adaptowane przez twórców do danych tematów. Jest to więc rozrywka estetyczna, jak i intelektualna i prowspólnotowa – pro poczuciu, że nie jesteśmy sami na świecie.
Mamy swoje problemy, ale dobrze jest wiedzieć także drugiego człowieka w całości. Przynajmniej zrozumieć człowieka, który jest naszym bliźnim - który mieszka 5 tys. czy 10 tys. kilometrów od nas - zanim ktoś nam będzie w sposób poszatkowany, newsowy wkładał coś do głowy, że "tak mamy to widzieć", "tak mamy to rozumieć".
Newsy w mediach elektronicznych bardzo często fałszują obraz ludzi, obraz człowieka, tworzą pewne klisze, które mają w nas siedzieć, mają nam pomóc w bardzo szybkim wyborze: to jest dobre – to jest złe, to jest czarne – to jest białe. A świat tak naprawdę składa się z odcieni szarości. I tę właśnie paletę chcemy widzom zaproponować.
Bardzo nam też zależy, żeby pokazywane filmy były atrakcyjne wizualnie. I aby wciągały emocjonalnie - bo po to jest kino i po to się robi filmy.
PAP: Jak wygląda kompletowanie programu festiwalu?
A.L.: Rozpoczynamy je mniej więcej od sierpnia. Jeździmy na festiwale klasy A - jak Wenecja, Berlin, Rotterdam, Cannes. Otrzymujemy również propozycje od producentów filmów i reżyserów, aby pokazać ich dokumenty. Mamy, wypracowaną przez lata, sieć kontaktów z twórcami.
Nasza wyjątkowość jako festiwalu polega na tym, że my jesteśmy - zapraszamy publiczność na seanse - w tym samym czasie w czterech miastach w Polsce: Warszawie (Kinoteka oraz kina Luna i Iluzjon - PAP), Bydgoszczy (Kino Orzeł), Wrocławiu (Dolnośląskie Centrum Filmowe) i Gdyni (Gdyńskie Centrum Filmowe).
Przyznajemy 10 nagród w Warszawie, ale przyznajemy również nagrodę we Wrocławiu i Gdyni. Lokalne jury przyznaje we Wrocławiu Grand Prix Dolnego Śląska, a lokalne jury w Gdyni przyzna Grand Prix Miasta Gdyni.
To, że nasz festiwal odbywa się w tym samym czasie w czterech miastach, to rzecz unikalna na skalę kontynentu.
Staramy się upowszechniać kulturę filmową na najwyższym poziomie, nie będąc "przyklejonymi" do jednego miejsca. W zeszłym roku były trzy miasta – Warszawa, Wrocław i Bydgoszcz, a w tym roku doszło czwarte: Gdynia z Gdyńskim Centrum Filmowym.
W ubiegłym roku odwiedziło nas ponad 40 tys. widzów w trzech miastach. Jesteśmy trzecim co do popularności festiwalem filmu dokumentalnego w Europie.
Jeśli chodzi o tegoroczną edycję, przypomnę też, że w drugi weekend festiwalu, 20-22 maja, z programem złożonym z sześciu filmów gościmy w 20 innych miastach. Informacje można znaleźć m.in. na stronie internetowej i na naszym profilu facebookowym.
Rozmawiała: Joanna Poros (PAP)
jp/ agz/