"Kanał", którego scenariusz był zapisem kronikalnym, pokazał, jak daleko ludzie zdecydowani są zajść dla idei, w którą głęboko wierzą - mówi w wywiadzie dla PAP Andrzej Wajda, reżyser pierwszego fabularnego filmu o powstaniu warszawskim.
20 kwietnia 1957 r. do polskich kin trafił film "Kanał" 31-letniego reżysera Andrzeja Wajdy. Był to pierwszy fabularny obraz powstania warszawskiego, które wybuchło 13 lat wcześniej. Akcja filmu rozgrywa się 25 września 1944 r., w 56. dniu powstania i przedstawia losy członków rozbitego oddziału, zmuszonych do ewakuacji kanałami, pod zniszczonym miastem.
PAP: Jak to się stało, że scenariusz "Kanału" Jerzego Stefana Stawińskiego trafił w pańskie ręce?
Andrzej Wajda: Początkowo film według scenariusza Stawińskiego kręcić miał Andrzej Munk. Ale był to reżyser, który zaczynał jako dokumentalista. Miał specyficzne spojrzenie - zastanawiał się czy to będzie prawda na ekranie, czy nie. Poprosił swoją ekipę, by wybrali miejsce, kanalarze otworzyli im właz, Munk zszedł to kanału, wynurzył się i powiedział: "Nie da się zrobić filmu. Tam jest kompletnie ciemno".
Andrzej Wajda: Spodziewano się, że pierwszy film o powstaniu będzie na barykadach, w nierównej, ale twardej walce. Ale nie tak wyglądało powstanie, nie za takim powstaniem szedł Stawiński, a ja szedłem za nim. Wierzyłem, że to, co napisał było prawdą, że ci dowódcy, którzy widzieli, że są skazani na klęskę, rozumieli w czym biorą udział. Realizowałem ten film z całym przekonaniem, że nie biorę udziału w żadnej manipulacji. To zapewniał scenariusz wzięty z życia.
Nie myślałem o tym, że jest ciemno w kanale, tylko o tym, co mogę tym filmem powiedzieć. Szczególnie w sytuacji, gdy powstanie warszawskie było nieodległą jeszcze historią; wciąż żyło wielu jego uczestników. Wiedziałem, że dla filmu kanały muszą zostać wybudowane jako dekoracja. Szczęśliwym trafem dyrekcja wytwórni łódzkiej odmówiła nam budowy kanałów w studio, co byłoby znacznie bardziej wygodne. Obawiali się - słusznie - że jeśli nalejemy do tych kanałów wody, uszkodzi się podłoga studia, a to było jedyne studio filmowe w Polsce!
Nam - dzięki temu, że budowaliśmy się obok studia - dało to nieporównywalnie większe możliwości, mieliśmy więcej miejsca. Jeden efekt był nie do osiągnięcia w studio: gdy otwierało się właz kanału, widać było niebo i do środka wpadało niewyobrażalne światło dodające naszej dekoracji prawdy.
Dążyłem za losem tych ludzi. Siłą scenariusza Stawińskiego było to, że był to właściwie jego pamiętnik. On, jako porucznik AK, wraz ze swoją kompanią, przeszedł kanałami i opisał nie tylko tych młodych entuzjastów, ale i dowódców czujących odpowiedzialność wobec kompanii, gubiącej się w kanałach.
Scenariusz został napisany według rzeczywistych wydarzeń. Wszystkie te postaci, które sportretował, otaczały Stawińskiego, widział je, poznał. To był zapis kronikalny. Takiego obrazu wojny, pochodu przez kanały, nikt jeszcze nie pokazał - nie miał pretekstu w rzeczywistości do opowiedzenia o tym, jak dalece ludzie zdecydowani są zajść dla idei, w którą wierzą tak głęboko.
PAP: Jaka była reakcja publiczności na pierwszy fabularny film o powstaniu warszawskim?
Andrzej Wajda: Spodziewano się, że pierwszy film o powstaniu będzie na barykadach, w nierównej, ale twardej walce. Ale nie tak wyglądało powstanie, nie za takim powstaniem szedł Stawiński, a ja szedłem za nim. Wierzyłem, że to, co napisał było prawdą, że ci dowódcy, którzy widzieli, że są skazani na klęskę, rozumieli w czym biorą udział. Realizowałem ten film z całym przekonaniem, że nie biorę udziału w żadnej manipulacji. To zapewniał scenariusz wzięty z życia.
Film miał dwie recepcje: pierwsza, nieco chłodna, gdy film wszedł na ekrany. Zupełnie inna, gdy okazało się, że został doceniony w Cannes, że dostał nagrodę. Nagroda nie miała nawet takiego znaczenia - polska widownia chciała, żeby świat zobaczył, co naprawdę się stało i jaką ofiarę ponieśli ci, którzy brali udział w postaniu, na co byli zdecydowani. "Kanał" to pokazywał, a po Festiwalu w Cannes było jasne, że jest to film "na świat". Festiwal w Cannes otworzył mu drzwi, a widownia na świecie zobaczyła coś, co bardziej przypominało dantejskie piekło, niż współczesną wojnę i spojrzała na to z egzystencjalnego punktu widzenia.
PAP: Wyobrażam sobie, że dyskusja podczas posiedzenia Komisji Oceny Filmów i Scenariuszy była burzliwa?
Andrzej Wajda: Było bardzo ciężko. Piękną i ważną rolę odegrał tu Tadeusz Konwicki. Ja byłem członkiem zespołu Jerzego Kawalerowicza, on był kierownikiem literackim tego zespołu, zasiadał w komisjach zatwierdzających scenariusze. Bardzo walczył o to, by ten film został zrealizowany nowo nastały szef Kinematografii Leonard Borkowicz. Postanowił pokazać go na świecie i zdecydował pokazać go na światowym festiwalu. Pojechał do Cannes, razem z nami i aktorami - Tadeuszem Janczarem i Teresą Iżewską. Widział jaka jest reakcja widowni zagranicznej i zrozumiał, że to jest droga, by ten film powrócił do polskiej widowni.
Andrzej Wajda: Film miał dwie recepcje: pierwsza, nieco chłodna, gdy film wszedł na ekrany. Zupełnie inna, gdy okazało się, że został doceniony w Cannes, że dostał nagrodę. Nagroda nie miała nawet takiego znaczenia - polska widownia chciała, żeby świat zobaczył, co naprawdę się stało i jaką ofiarę ponieśli ci, którzy brali udział w postaniu, na co byli zdecydowani.
PAP: Czy spotkał się pan z jakimiś ingerencjami cenzorskimi?
Andrzej Wajda: Nie miały one wielkiego wpływu na film. Problem był taki - albo w ogóle nie, albo tak, jak został zrobiony. Nie było nawet czego z niego wycinać. Myślę, że w momencie, w którym zapadła decyzja na "tak", szef kinematografii musiał bronić tego filmu, który zatwierdził i dał do produkcji. Sukces w Cannes to oczywiście był także i jego sukces.
PAP: Myślałem o finałowej scenie, gdy wycieńczeni bohaterowie dochodzą do wyjścia z kanału, do kraty za którą roztacza się widok na Wisłę i drugi brzeg miasta. Cechuje tę scenę pewna niedosłowność.
Andrzej Wajda: To było dokładnie tyle, ile można było pokazać. Widownia wiedziała dokładnie, że za Wisłą to Praga, na której stoją i czekają radzieckie wojska. Dzisiaj musiałbym to pewnie wyłożyć - pokazać jakieś czołgi, może sierp i młot. Wtedy nie było to potrzebne, ta gra wyobraźni i tego, co ludzie wiedzieli wystarczała. Wszyscy wiedzieli, że Stalin czekał po drugiej stronie tak długo, aż padnie powstanie i zniszczona zostanie Armia Krajowa.
Jeszcze wtedy, gdy robiłem "Kanał", choć był to 1956 r., w Warszawie nadal było pełno ruin. Zwłaszcza na Starym Mieście, które schodziło do Wisły - tam właśnie kręcona była ostatnia scena. Tak wówczas wyglądała Warszawa. Jeszcze się odbudowywała.
PAP: Gdyby przyszło panu dziś kręcić taki film jak "Kanał", czy jego wymowa byłaby inna?
Andrzej Wajda: Mój pogląd na powstanie warszawskie się nie zmienił. Pod koniec życia Jana Nowaka-Jeziorańskiego – Kuriera z Warszawy - zrobiłem wraz z Andrzejem Kotkowskim film, w którym opowiada on, jak spotkał się z dowództwem Armii Krajowej w lipcu 1944 r. Usiłował wytłumaczyć, jak skomplikowana jest sytuacja międzynarodowa i jak nikłe są szanse na otrzymanie pomocy z zewnątrz. Natomiast ważną rolę - Nowak-Jeziorański akcentował to silnie - odgrywała propaganda sowiecka, namawiająca AK do wystąpienia i walki z Niemcami. Z drugiej strony, dowództwo AK wiedziało o tym, że polska armia, walcząca u boku aliantów, jest czwartą co do wielkości. W takiej sytuacji wydawało się niemożliwe, by nie przyszła powstaniu z pomocą.
Byłem wśród ludzi, którzy otaczali Lecha Wałęsę w sierpniu 1980 roku i wiem, jak wiele osób usiłowało zepchnąć go na pozycje konfliktowe - namawiali, „by chwycić komunę za gardło”. Tyle, że Lech swoim chłopskim rozumem wiedział, że po pierwsze "nie mamy armat". Usiłowałem oddać to w moim filmie „Wałęsa”, jak konsekwentnie realizował on swój punkt widzenia. I w rezultacie, dzięki tej konsekwencji, odnieśliśmy bezkrwawe zwycięstwo i nie ponieśliśmy tych strasznych strat - tysięcy młodych ludzi, setek tysięcy mieszkańców Warszawy i zniszczenia miasta. 4 czerwca 1989 roku to wyjątkowa data w naszej historii.
PAP: Mija właśnie 70 lat od wybuchu powstania, a jednak to wciąż jest temat wzbudzający ogromne kontrowersje i emocje. Skąd się one biorą?
Andrzej Wajda: Dzisiaj używa się powstania dla celów politycznych. Stało się punktem odwołania dla różnych orientacji politycznych. Dla mnie to jasne. Historia, a szczególnie powstanie warszawskie, stała się ostatnio przedmiotem politycznych spekulacji. Mam jednak wrażenie, że nie tym żyje młodzież i większość społeczeństwa. Spekulacje pozostają tylko spekulacjami. Można sobie wyobrażać różne rzeczy - rozważać, co by było, gdyby. Dziś, gdybym dostał scenariusz Stawińskiego, zrobiłbym taki sam film.
Rozmawiał Piotr Jagielski (PAP)
pj/ dym/ jra/