80 rocznica „operacji polskiej” NKWD 1937/1938 owocuje, nareszcie, konferencjami, publikacjami, artykułami, pojawił się w obiegu specjalnie przygotowany na tę okazję znaczek pocztowy. Szczególnie cenne są wciąż bardzo nieliczne dokumenty narracyjne opisujące poprzez wspomnienia świadków tamten straszny czas Wielkiego Terroru, tak tragicznie odciśnięty na losie Polaków mieszkających w Związku Sowieckim. Trudno o te świadectwa, bo okoliczności tamtego czasu sprzyjały temu, żeby po tych wydarzeniach nic nie pozostało.
Zamordowano ponad 100 tysięcy Polaków, głównie mężczyzn, ci, którzy pozostali objęci zostali terrorem strachu. Nie wolno było mówić, nie wolno wspominać, nie wolno pamiętać. Żeby przeżyć trzeba było zapomnieć. Zaraz potem przyszła II wojna światowa, nowe biedy, nowe lęki, nowe ofiary. Lata powojenne w ZSRS nie były lepsze od wcześniejszych, NKWD nadal masowo aresztował, zsyłał i więził miliony osób. Czas po śmierci Stalina przyniósł tyle, że przynajmniej część rodzin dowiedziała się, co stało się z ich bliskimi zamordowanymi w feralnych latach 1937/1938. Dopiero upadek imperium sowieckiego i działania Stowarzyszenia „Memoriał” w Rosji przyniosły przełom w sprawie „operacji polskiej”, jednak nie na tyle, żeby ten temat stał się powszechnie znany w Polsce. Teraz odrabiamy te zaległości, jednak o świadectwa tamtego okrutnego czasu, po tylu latach, jest niezwykle ciężko. Tym cenniejszy jest każdy zapis opisujący z polskiej perspektywy lata 30.
Dobrze zatem się stało, że Fundacji Rodacy ´37 i Wydawnictwu LTW udało się wydobyć i opublikować wspomnienia Stanisława Żywutskiego (Żywuckiego), Polaka z podolskiej wsi Szepetówka, deportowanego z rodziną do Kazachstanu w 1936 roku. To zapisy dość specyficzne. Choć autor w wieku dorosłym stał się inteligentem, skończył studia, pełnił różne funkcje kierownicze w Kazachstanie, był nawet przez 10 lat dyrektorem Obwodowego Teatru Dramatycznego, to wspomnienia z dzieciństwa i lat młodości są jakby pisane ręką dziecka. Dość nieporadne, pozbawione szerszego kontekstu, ubogie w słowa. Z biegiem lektury jednak ten prosty opis zwykłego życia ludzi pozbawionych niemal wszystkiego, warunki w jakich przyszło im żyć, przemawiają w szczególny sposób. Co jedzono w kazachskim stepie, jak budowano prowizoryczne domy, jak wyglądała codzienna praca, jak żyło się i umierało w tych warunkach – o tym są te wspomnienia. Stanisław Żywucki w chwili deportacji miał trzy lata. I poznajemy jego historię i dzieje jego bliskich właśnie z tej perspektywy. Jego zabaw, dorastania, szkoły, wyjazdu z domu na naukę. Jak powstała w szczerym polu wieś nazwana Krasno - Kijewką. Jest tu wiele szczegółowych opisów domostw, wyposażenia kuchni, dziecięcych zabaw i figlów. Wstrząsające są fragmenty, jakby biedy było tym ludziom jeszcze mało, zabierania 16-18 letnich dziewcząt i chłopców do obozów pracy przymusowej. Były to lata tuż powojenne. „Wielu z nich nie powróciło do wsi. Pozostali tam, wcześnie zmarli z nadmiernej pracy. Szczególnie dziewczynki, górnicy z Karagandy”. Kiedy dzieci wywożono ze wsi na furmankach „za nimi całą chmarą biegli ludzie”. Jak stwierdza autor: „Nikt głośno nie płakał, bo łzy mieli już wypłakane”.
Albo inny wstrząsający fragment, o nieznanej z imienia dziewczynce, która trafiła do wsi autora. „Przyszła do naszego domu, przykrywając ręką swoją nagość. Prosiła w nieznanym nam języku o jedzenie. Wydawało się nam, że zbudowana jest z samych kości połączonych skórą. (…) Mama znalazła dla niej jakąś sukienkę, skróciła o dziesięć centymetrów i założyła dziewczynce. Dała jej też stary sweter, nakarmiła, na drogę przekazała jej kilka kartofli. Więcej nie mogła dać, ponieważ sami mieliśmy tylko kartofle.” Po kilku latach Stanisław Żywucki spotkał tę dziewczynkę w swojej szkole. Okazała się nadwołżańską Niemką, przedstawicielem narodu, który był również mocno represjonowany jak Polacy.
Niekiedy ma się wrażenie, że te wspomnienia dotyczą jakiegoś egzotycznego kraju, prymitywnych ludów, nieznających cywilizacji, posługujących się najbardziej podstawowymi narzędziami. Tymczasem zesłani Polacy pochodzili z najbardziej żyznego regionu w całej Europie, gdzie ziemia słynęła z bogatych plonów, gdzie miejscowi ludzie potrafili wydobywać z roli niezwykłe złote bogactwo w postaci zboża. Tymczasem, za karę, za to, że byli Polakami, przedstawicielami innego narodu, zesłano ich w głuszę, w dziki kraj, gdzie tylko najbardziej wytrwali i przedsiębiorczy potrafili przeżyć.
Wspomnienia Żywuckiego budzą też taką refleksję: na ile ci ludzie pozostali Polakami? Na ile walec sowieckiej ideologii zmienił ich, mimo wszystko, w tryby tamtego systemu. Autor pisze o rodakach zesłanych na początku lat 40. którzy przybyli do ich wioski. Zesłano ich nie z terenów dawnej Rzeczpospolitej, ale tej obecnej, z granic II RP. I on sam widzi, czuje różnicę pisząc o tych ludziach – Polaków zesłano, Polacy zamieszkali w naszej wiosce, Polacy wyjechali. Dla niego, dla jego bliskich wojna zaczęła się w 1941 roku, w jego świadomości jest tylko wielka wojna ojczyźniana, nie ma paktu Ribbentrop – Mołotow, nie ma sowieckiej agresji z 17 września 1939 roku, nie ma Katynia i innych miejsc mordów sowieckich na Polakach. Sam autor tak to widzi: „rzuceni na pastwę losu w dzikie stepy Kazachstanu, wytrzymaliśmy walkę o swoje istnienie i przeszliśmy przez niejeden chłód, głód, przez duchowe poniżenie i znieważenie naszej narodowości. Nie utraciliśmy naszej ludzkiej twarzy, hartowaliśmy serce i duszę. Pozostaliśmy po prostu ludźmi”.
Na pewno tym, co pomogło przetrwać tym ludziom było poczucie wspólnoty, odpowiedzialność jeden za drugiego, naturalna ludzka solidarność. No i oczywiście wiara w Boga. Bez duchownych, bez kościołów i kaplic potrafili Polacy spotykać się potajemnie w swych domach i wspólnie odmawiać różaniec, źródło wiary, ale i nadziei i miłości.
Kilka uwag do wydania książki. Dziwi niekiedy niekonsekwencja wydawców. Nazwisko Żywucki pojawia się w różnych transkrypcjach, widać to nawet w załączonych sowieckich dokumentach, wydaje mi się, że dobrze było w tym wypadku przyjąć jedną, polską wersję brzmienia nazwiska. Także w opisie redakcyjnym pojawia się taka zagadka: redaktorem serii jest Nikołaj Iwanow, a obok informacja, że wstęp napisał Mikołaj Iwanow. To dwie osoby, czy jedna? Każdy znający temat „operacji polskiej” wie, ze jedna, ale takich niekonsekwencji być nie powinno. Znakomity pomysł za to dwujęzyczne wydanie książki. Obok polskiej wersji jest też rosyjska. Jedną z tragedii Polaków na Wschodzie było i jest pozbawienie ich języka ojczystego. Dlatego, żeby ten przekaz mógł trafił do wielu, dobrym posunięciem jest jego takie właśnie wydanie.
Stanisław Żywutski, "Deportacja 36. Wspomnienia Polaka uprowadzonego z Podola przez bolszewików", Łomianki 2017, Wydawnictwo LTW.
Adam Hlebowicz
Źródło: MHP