
Kobiety inicjują zmiany w Iranie. To nie tylko aktywistki, ale i zwykłe dziewczyny, fashionistki, codziennie przesuwające granice obyczajowe modą, które nie pytają już mężów ani ojców o to, jak mają wyglądać - mówi PAP Aleksandra Chrobak, autorka książki „Fashionistki zrzucają czadory”.
PAP: Piszesz, że twój "Iran" jest zupełnie różny od stereotypów przedstawianych przez zachodnie media. To kraj kontrastów, gdzie konsumpcjonizm przeplata się ze staroperskimi obyczajami, a związki męsko-damskie kwitną, niezależnie od zakazów duchownych w turbanach... Czy nie jest to myślenie życzeniowe?
Aleksandra Chrobak: Jest nam bardzo trudno oderwać się od myślenia o Iranie obrazami czarnych czadorów i srogiego ajatollaha w turbanie. Tak głęboko ten wizerunek zakorzenił się w naszej zbiorowej świadomości. To wyobrażenie o Iranie jest jednak ufundowane na przestarzałych stereotypach. Właśnie dlatego napisałam książkę "Fashionistki zrzucają czadory". Już sam tytuł symbolicznie do tego nawiązuje. Irańczycy to otwarte, nowoczesne społeczeństwo, głodne wolności i Zachodu, nieustannie konspirujące przeciwko opresyjnemu, teokratycznemu reżimowi, który powoli zaczyna topnieć. Konsumpcjonizm i pogoń za markami, nawet jeśli to podróbki, jest tego wyrazem. U nas także jakiś czas temu spodnie jeansowe były symbolem kontrkultury i namiastką Zachodu.
W dużej mierze to kobiety inicjują zmiany w Iranie. To nie tylko aktywistki, ale i zwykłe dziewczyny, fashionistki, codziennie przesuwające granice obyczajowe modą albo blondynki z zamiłowaniem do operacji plastycznych, które nie pytają już mężów ani ojców o to, jak mają wyglądać.
Irańczycy starają się żyć "normalnie", podążając za globalnymi trendami, ideami popkultury, pomimo rządu ajatollahów. Są w Iranie młodzi ludzie, którym stylu życia pozazdrościłby niejeden Emiratczyk w Ferrari. Bogatemu mułła nie zabroni. Jednak rewolucja obyczajowa nie dotyczy tylko złotej teherańskiej młodzieży, która wrzuca na Instagram zdjęcia z suto zakrapianych szampanem imprez na basenie. W miastach też coraz mniej czuje się na karku oddech ajatollaha, dotyczy to także coraz bardziej powszechnych wolnych związków.
PAP: Jaka jest pozycja kobiet w społeczeństwie irańskim – mogą swobodnie poruszać się w przestrzeni publicznej, mają prawa wyborcze i dostęp do edukacji, mogą zajmować stanowiska publiczne?
Aleksandra Chrobak: Kobiety mają prawa wyborcze i dostęp do edukacji. Mało tego, w Iranie jest więcej studentek niż studentów. Coraz więcej kobiet jest aktywnych na rynku pracy, ale wciąż jest to dużo mniejszy odsetek niż mężczyzn, szczególnie, jeśli chodzi o wysokie pozycje w budżetówce. Coraz więcej kobiet zwraca się w stronę biznesu, do czego wykorzystują media społecznościowe. Nie ma też żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o prowadzanie samochodu oraz podróżowanie. Natomiast wciąż wiele jest do zrobienia w aspekcie prawa rodzinnego i równouprawnienia. Obecność kobiet w polityce też pozostawia wiele do życzenia, chociaż obecny prezydent Rouhani stara się to zmienić i mówi wprost o potrzebie równouprawnienia. Zdołał zaoferować paniom jednak tylko kilka wiceministerialnych stanowisk. Kobiet przybywa za to w samorządach. W Parlamencie zaś jest ich tylko 17 na 290 członków. Głębsze zmiany są blokowane przez konserwatywną Radę Strażników (rewolucji), która, na czele z urzędującym ajatollahem, sprawuje najwyższą władzę w państwie.
Naturalnie, istotnym problemem pozostaje obowiązkowy hidżab, przeciw któremu społeczeństwo coraz głośniej się buntuje. To z nim walczą młode kobiety ubrane w jeansy rurki i krótkie kimona zamiast czarnych płacht. Nawet panie w czadorach sprzeciwiają się obowiązkowym chustom. Myślę, że za kilka lat ten nakaz zostanie zniesiony. Już dziś na ulicach miast nikt go nie respektuje. Dziewczyny w rozpuszczonych włosach narzucają na głowę skrawek chustki, która i tak zaraz spada im na ramiona.
PAP: Społeczeństwo irańskie chce być postrzegane jako otwarte i prozachodnie, jednak rządzi nim reżim ajatollahów, który dyskryminuje np. osoby LGBT i ostatnio wpadł na pomysł refundowania całkowitej zmiany płci...
Aleksandra Chrobak: To więcej niż dyskryminacja środowiska LGBT. Związki jednopłciowe są w Iranie karalne. To jeden z niewielu krajów na świecie, gdzie homoseksualizm jest oficjalnie zakazany. Niegdyś dygnitarze Islamskiej Republiki zapewniali, że gejów w Iranie po prostu nie ma. Teraz władze przestały ignorować ten "problem" i zaproponowały bardzo przewrotny sposób na jego rozwiązanie. Gejów nie zamyka się już w więzieniach, ale proponuje operację zmianę płci, a nawet koryguje akt urodzenia. Jeśli mężczyznę pociąga kolega, oznacza to, że w naturze wystąpił błąd. To kobieta zamknięta w męskim ciele. Taką osobę "naprawia się" poprzez zabieg, który współfinansowany jest z budżetu państwa. Intencje stojące za tą inicjatywą są z gruntu homofobiczne i okrutne. By otwarcie żyć w jednopłciowych związkach, wiele osób decyduje się na emigrację na przykład do Turcji, gdzie irańskie środowiska LGBT są bardzo aktywne, a stamtąd ewentualnie do krajów Europy Zachodniej, by tam prosić o azyl. To nie znaczy, że nie ma w Iranie gejów czy lesbijek. Wprawdzie nie muszą już się ukrywać w obawie przed obyczajową policją, ale i nie zanosi się na to, że irańskie tęczowe pary masowo zaczną wychodzić z szaf. Homoseksualizm to wciąż jedno z największych irańskich tabu, a osoby LGBT wciąż zmagają się z ostracyzmem społecznym.
PAP: Jaką rolę odgrywa religia w życiu Irańczyków?
Aleksandra Chrobak: Są dane statystyczne, które mówią, że w piątki do meczetu regularnie uczęszcza zaledwie 1,4 proc. społeczeństwa. Islam szyicki, wyznawany m.in w Iranie, ma też inne formy kultu. Jednak przytaczane liczby dają do myślenia. Młodzi ludzie chętniej oglądają perską wersję MTV nadawaną z Dubaju niż nabożeństwa transmitowane z sanktuariów świętych męczenników. Można w zachodnich mediach przeczytać nawet o fali ateizmu, wzbierającej w Iranie. Wartości szyickie są wciąż ważne, szczególnie na prowincji, ale dla Irańczyków wydaje się ważniejsze ich perskie dziedzictwo kulturowe, liczące ponad 2 500 lat, niż islam, który jest relatywnie krótkim fragmentem jego historii. Nie jest też prawdą, że mułłowie cieszą się społecznym poważaniem. Obecnie jest wręcz odwrotnie i postrzega się ich raczej w kontekście hipokryzji i korupcji.
PAP: Czyli Irańczycy raczej nie popierają polityki rządu...
Aleksandra Chrobak: Nie spotkałam wielu Irańczyków, którzy identyfikowaliby się z rządem. Wręcz przeciwnie. Głosy niezadowolenia stają się coraz bardziej donośne. Dotyczy to nie tylko młodych i zbuntowanych, ale także ludzi, którzy stali się beneficjentami porewolucyjnego systemu. Nie ma tu podziału na klasy społeczne czy płeć. Ludzie mają dosyć i chcą zmian, odejścia mułłów, ale póki co brakuje pomysłu, jak to osiągnąć. Nie ma ukształtowanej opozycji, struktur. Przed Irańczykami jest długa droga, wymagająca przebudowania politycznego systemu. Od czasu do czasu wybuchają w Iranie masowe protesty, zazwyczaj w reakcji na inflację i gwałtowne podwyżki cen, coraz częściej pojawiają się wtedy hasła wzywające do zmiany rządów. Wielu liczy na powrót syna szacha, który żyje na emigracji w USA. Oczekują go jak mesjasza, którego idea, nota bene, wywodzi się ze starożytnej Persji.
Irańczyków, szczególe młodych, bardzo boli czarny PR propagowany przez zachodnie media. To młodzi są motorem napędowym zmian. Dziś w tym kraju większość społeczeństwa jest przed 30. To żywioł, którego nie da się powstrzymać. Niestety zwrot polityki amerykańskiej w stosunku do Iranu jest dużym zagrożeniem dla jego stopniowej, bezkrwawej demokratyzacji. Cała nadzieja w Europie. Jej wsparcie dla Irańczyków to szansa na stworzenie kraju nowoczesnego i prozachodniego Iranu, o którym marzą.
PAP: Irańczycy chcąc zatrzeć swój zły wizerunek na Zachodzie są bardzo gościnni wobec obcokrajowców, jednak bywa to czasami kłopotliwe i dla turystów i dla samych Irańczyków...
Aleksandra Chrobak: To fenomen noszący nazwę ta`arof. Może oznaczać etykietę, wyszukany komplement, zwrot czysto grzecznościowy czy ofertę, której intencja jest przeciwna do wyrażanej. To prawdziwy labirynt, łatwo się w nim pogubić. Ma on ponoć korzenie w perskiej poezji i dworskiej dyplomacji. Dla mnie to jak kaligrafia komunikacji międzyludzkiej.
Czasami przynosi to komiczne sytuacje, szczególnie, gdy do tej kulturowej gry wkracza turysta, nieświadomy jej zasad. Tak na przykład bazarowy kupiec nie może podać ceny towaru z miejsca. Wymaga tego od niego żelazne prawo ta`arofu. Zapytany "ile to kosztuje?", powie, że towar jest nic nie wart w porównaniu z nami, a nawet zaoferuje go jako prezent. Nie dajmy się jednak złapać na haczyk ta`arofu i nie wychodźmy ze sklepu z torbą szafranu pod pachą i szerokim uśmiechem. On musi odmawiać przyjęcia pieniędzy, a my mamy obstawać przy zapłacie. Dopiero za trzecim razem pojawi się cena, a niekiedy i rachunek, który ma już przygotowany pod ladą. Byłoby niegrzecznym rzucić kwotę ot tak, prosto z mostu.
Mimo zawiłości perskiego bon tonu, gościnność Irańczyków nie ma sobie równych. To świetny towar eksportowy tego kraju. Turyści, którzy wracają z podróży, są jego najlepszymi ambasadorami. Irańczyk wręcz nie może nie zaproponować nam gościny, mimo, że np. nie ma do tego warunków czy pieniędzy. Trzeba być ostrożnym. Pochopnie przyjmując zaproszenie na wycieczkę czy kolację, nieświadomie możemy wpędzić gospodarza w kłopoty. Być może zmusimy go do wzięcia wolnego z pracy, zamknięcia biznesu na cały dzień, na który ten nierzadko chętnie powiesi kłódkę, by sprawić przybyszowi przyjemność i podzielić się z nim tym, co ma. Dlatego nigdy nie obawiałam się podróżowania po Iranie, nawet solo. Zawsze znajdzie się tam ktoś, kto mi pomoże.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska
Aleksandra Chrobak (rocznik 1984) to absolwentka religioznawstwa i polonistyki oraz była studentka iranistyki z Krakowa, która przez pół dekady mieszkała w Abu Zabi. W 2016 r. ukazała się jej pierwsza książka "Beduinki na instagramie", która szybko stała się bestsellerem. (PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ wj/