Jeśli masz kłopoty ze snem lepiej nie sięgaj po tę książkę. Obrazy zapisane przez autorkę zostaną na długo w twojej głowie.
Jedne są piękne i poetyckie jak ten: „Wieczory bywały tu widowiskowe. Po zmroku zapalały się ogniska. Mieszkaliśmy w lesie, znosiliśmy gałęzie i paliliśmy ogniska niemal do świtu. Zasiadali przy nich wszyscy – młodzież i starsi. Na olbrzymiej przestrzeni połyskują punkty ognisk, tysiące Litwinów śpiewają. W tej chwili zapominają o swoich nieszczęściach. Cały las, zdaje się, drży od potężnych pieśni. (…) Zapewne nigdy żaden chór, żadna muzyka i żadne pieśni nie zabrzmią piękniej dla kogoś, kto w lasach nad brzegiem Angary słyszał pieśń litewskich zesłańców. Zaczynało się od jednego ogniska, pieśń natychmiast podchwytywali inni, potem następni, coraz dalej i ogromny las wypełniał się rzewnymi, smutnymi, melodyjnymi pieśniami litewskimi.”
To rzadki w tej książce opis rzeczy pięknej. Teraz będzie potworność i groza. „Brygada Abromaitisa i Tamulevičiusa wozi zwłoki na pagórek. Kursują między barakami a pagórkiem bez ustanku, ułożywszy na saniach stertę zwłok. Większość jest naga, inni zawinięci w prześcieradła. Nikt nie nadąża grzebać ich na pagórku. Leżą zwaleni na stos, zamarznięci jak polana. Pozbawione pokarmu lisy polarne zaczynają powoli nadgryzać ciała.”
Dalia Grinkevičiūtė miała zaledwie 14 lat, gdy sowieckie NKWD w czerwcu 1941 roku zabrało ją z domu razem z matką i bratem. Ojca także aresztowano, ale wywieziono innym transportem, w inne syberyjskie miejsce, gdzie zmarł. W ten sposób wywieziono daleko na wschód tysiące Litwinów. Podobnie Łotyszy i Estończyków. Jaki był cel tej akcji? Odebrać narodom bałtyckim ich elitę, przywódców, deportować jak najdalej, wyłączyć z masy zwartego narodu. A na koniec skazać wywiezionych na powolną śmierć. Wśród chłodu, nieludzkiej pracy, warunków życia poniżej jakiejkolwiek normy ludzkiej. Dalia spisywała swoje wspomnienia syberyjskie dwukrotnie. Najpierw po 8 latach pobytu w łagrach i na zesłaniu, gdy cudem wyrwała się z tego piekła i wraz z chorą matką znalazła się w rodzinnym Kownie. To, co zapisała schowała do słoika i zakopała w swoim ogrodzie. Choć potem wielokrotnie szukała notatek nigdy ich nie odnalazła. Aresztowana ponownie w 1950 roku i znów zesłana na Sybir, dopiero wiele lat później jeszcze raz spisała swoje obserwacje. Kilka lat po jej śmierci w 1987 roku jednak te pierwotne notatki na szczęście zostały odnalezione i teraz możemy czytać dwie wersje zapisków. Te wcześniejsze są bardziej impresyjne. Niewiele tu opisu koszmarnego systemu. Dominują krótkie, lakoniczne zdania, skupione na przetrwaniu garstki ludzi. Jak w tym fragmencie: „wszędzie leżą trupy, gołe nogi, klatki piersiowe, gdzieniegdzie włosy przebijają przez śnieg”. Rzadki heroizm miesza się z o wiele częstszą chęcią przetrwania za wszelką cenę. Także upokorzenia, oddania swego ciała innym, donosicielstwa. Jak zauważa jedna z bohaterek tej porażającej opowieści „trudno, Dalia, flirtować za kołem polarnym”.
Młoda Grinkevičiūtė chce być jak dwa razy od niej starsza Nausėdiene. Dumna, pilnie strzegąca swego humanizmu, w ciszy i z pokorą znoszącą swój los. Kiedy sowiecki łagierny sąd chce Dalię skazać za kradzież drewna na opał ona do wszystkiego się przyznaje. Sąd ją uniewinnia, bo jak przytomnie spostrzega autorka „oni nigdy nie wierzą w prawdę”.
Portrety ludzi czynione są cienkim piórkiem. Bez oceniania, jeden gest, jedno zachowanie, wystarczy. Uratowany z zamieci polarnej Riekus lamentuje i pyta – „o Chryste, Chryste, czy Twój krzyż był cięższy?”
Opisu pochówku zmarłej na Litwie matki nie będę tutaj przytaczał. To trzeba przeczytać. Historia, której nie wymyśliłby najbardziej twórczy pisarz powieści sensacyjnych, a tymczasem ona wydarzyła się naprawdę.
Dalia Grinkevičiūtė ostatecznie wróciła na Litwę w 1957 roku. W Kownie dokończyła studia medyczne i została lekarką na prowincji. Świadomie. Łudziła się, że tu może władza sowiecka o niej zapomni. Jest wzorowym lekarzem, bezgranicznie oddanym swojej pracy. Szpital i ambulatorium zbierają najlepsze oceny w rejonie, w obwodzie. Ale Dalia, dorosła już Dalia, nie pozwala sobą manipulować, nie zgadza się na krycie partyjnych układów i nagradzanie komunistycznych miernot. W efekcie w 1974 roku zostaje zwolniona z pracy. Leczy ludzi prywatnie, bo sami do niej przychodzą. I tego jednak komunistom za wiele. Oczerniają lekarkę w prasie, wszak to Lenin powiedział, że „prasa to oręż partii”. Niezłomna Litwinka stwierdza: „jeśli człowieka nie można kupić, jeśli nie poddaje się zastraszeniom, wówczas topiąc go w błocie i wszelkiej maści mętach, pozwala się z niego szydzić”. A to najbardziej boli.
Dobrze się stało, że Kolegium Europy Wschodniej opublikowało tę książkę w doskonałym tłumaczeniu Kamila Peceli. Śmiało można ją postawić na półce bibliotecznej obok takich niezłomnych świadectw a jednocześnie wybitnych dzieł literackich jak „Opowiadania kołymskie” Warłama Szałamowa, „Inny świat” Gustawa Herlinga–Grudzińskiego, „W otchłani” Olega Wołkowa czy wierszy łagiernych Wasyla Stusa.
„Litwini nad Morzem Łaptiewów”, Kolegium Europy Wschodniej, Wrocław 2019.
Adam Hlebowicz
Źródło: Muzeum Historii Polski