Głęboka dobroć bohaterów, nieuchronnie szczęśliwe zakończenie, pełen emfazy język - o Kornelu Makuszyńskim mawiano, że pisze promieniami słońca. "W czasach PRL-u to wewnętrzne słońce mu zabrano" - mówi Mariusz Urbanek, autor biografii autora "Panny z mokrą głową".
PAP: Co to znaczy pisać "po makuszyńsku"?
Mariusz Urbanek: Jego sposób pisania był bardzo charakterystyczny. Makuszyński apoteozował życie, cieszył się nim i uważał, że przedstawiając w książkach głęboko dobrych, szlachetnych ludzi, poprawia świat. U niego wszyscy bohaterowie są "złotymi wariatami", serdeczne się przyjaźnią, a ich opisane z emfazą i ciepłem przygody nieuchronnie zmierzają do szczęśliwego zakończenia. Pisano o nim, że zamiast atramentu używa promieni słonecznych. Ale pod tą "makuszyńską" warstwą stylistyczną, kryją się świetne powieści z żywymi bohaterami, które w kilkadziesiąt lat po wydaniu nadal zachwycają, choć pewnie ich lektura jest dziś trudniejsza niż wtedy. Zmienił się i język i niestety został zerwany pewien kod kulturowy, który dawała przed wojną gimnazjalistom szkoła średnia.
Mariusz Urbanek: Makuszyński na dwanaście lat przed Astrid Lindgren i jej Pipi napisał "Pannę z mokrą głową", czyli dał dziewczynkom opowieść o tym, że mają takie samo jak chłopcy prawo do przygody, wariackich pomysłów, własnego zdania.
PAP: Czy podczas pisania o Makuszyńskim coś Pana zaskoczyło?
Mariusz Urbanek: Owszem - fakt, że "Szaleństwa panny Ewy" i "Panna z mokrą głową" w pewnym sensie wyprzedzały swoją epokę. Makuszyński okazał się w nich prekursorem przygodowej "powieści dziewczyńskiej". W czasach, gdy te powieści pisał, młodzieżowe książki przygodowe przeznaczone były dla chłopców i opowiadały o chłopięcych przygodach. To chłopaki się wspinali na drzewa, rozbijali kolana, zdobywali świat, a dziewczynki, jeżeli już się pojawiały, pełniły rolę biernej ozdoby i obiektu westchnień głównych bohaterów opowieści, miały słodko się uśmiechać i pięknie wyglądać. Makuszyński na dwanaście lat przed Astrid Lindgren i jej Pipi napisał "Pannę z mokrą głową", czyli dał dziewczynkom opowieść o tym, że mają takie samo jak chłopcy prawo do przygody, wariackich pomysłów, własnego zdania.
PAP: Jak to się ma do słynnego antyfemizmu Makuszyńskiego?
Mariusz Urbanek: To jest delikatna kwestia. Wydaje się, że dla Makuszyńskiego podlotki były fantastycznym zjawiskiem, ale gdy przechodziły w fazę kobiecości, gdy zaczynały mieć oczekiwania, ograniczały swobody męskie, z Makuszyńskiego wyłaził mizogin. Pisał np. "Kobieta duszy nie ma, bo boi się wody, psa, papierosów i ciemnego pokoju", "Jeśli uwierzysz, że kobieta jest aniołem, stracisz wiarę inną: w wiekuisty spokój nieba", "wszystko na świecie da się uzasadnić i pojąć, prócz wielożeństwa" czy też "po wielu latach używania rozumu, nawet kobieta odróżni kapelusz od dzieła filozoficznego"... Za te złote myśli w dzisiejszych czasach zostałby rozszarpany przez feministki, ale u pewnej liczby męskich odbiorców takie aforyzmy nadal dobrze się sprzedają. Gdy Makuszyński to pisał, sprzedawały się jeszcze lepiej, przyzwolenie społeczne było, więc to robił.
PAP: Dziwne, że tak pisał, skoro obie jego żony były nie tylko piękne, ale mądre i uzdolnione.
Mariusz Urbanek: Fakt, że zdobył takie wspaniałe kobiety pokazuje, że Makuszyński umiał uwodzić intelektem, bo do najprzystojniejszych nie należał. Bardzo szybko wyłysiał, podtatusiał, a mimo to cieszył się szalonym powodzeniem u kobiet. To dla mężczyzn pocieszające, że niekoniecznie trzeba mieć kaloryfer na brzuchu i włosy jak Samson, pod warunkiem, że jest się inteligentnym i dowcipnym.
PAP: Może liczyło się też to, że jako mąż zapewniał też wysoki standard życia?
Mariusz Urbanek: Pewnie i to się liczyło. Mimo że Makuszyński pozował na chudego literata, co to mdleje z wrażenia, gdy zobaczy 100 zł w jednym banknocie, był jednym z zamożniejszych ludzi zarabiających piórem w II RP. Pisał bardzo dużo, poza tekstami do gazet prawie co roku ukazywała się nowa książka, a starsze były wznawiane. Nie brakowało mu pieniędzy.
Mariusz Urbanek: Mimo że Makuszyński pozował na chudego literata, co to mdleje z wrażenia, gdy zobaczy 100 zł w jednym banknocie, był jednym z zamożniejszych ludzi zarabiających piórem w II RP. Pisał bardzo dużo, poza tekstami do gazet prawie co roku ukazywała się nowa książka, a starsze były wznawiane. Nie brakowało mu pieniędzy.
PAP: Janusz Rudnicki nazwał ostatnio Makuszyńskiego antysemitą, podbudowując to stwierdzenie cytatami m.in. z felietonu o Sopocie, w którym pisarz, stosując mało eleganckie metafory, przedstawia zauważone przez siebie zjawisko nadreprezentacji Żydów na tamtejszej plaży pod koniec lat 30.
Mariusz Urbanek: Cytowany tekst Makuszyńskiego niewątpliwie nie jest wobec Żydów życzliwy ani uprzejmy. Jednak nazywanie go antysemitą jest ahistoryczne. Po Zagładzie to słowo zyskało nowe konotacje. Uważam, że stosowanie go dzisiaj w odniesieniu do rzeczywistości II RP, kiedy Makuszyński pisał powieść "Fatalna szpilka" czy felietony, w których dokuczał Żydom, nie oddaje prawdy. W tamtych czasach swego rodzaju standard antysemickich tekstów wyznaczali sami Żydzi, tacy jak Tuwim czy Słonimski. Tuwim pisał wręcz żydożercze wiersze, w których zarzucał swoim współplemieńcom niechęć do asymilacji, antypolonizm, pisał o "szwargocie", którym posługują się "ludzie w chałatach, z pałającymi oczyma".
Makuszyński był typowym przedstawicielem inteligencji II RP o orientacji endeckiej. Niewątpliwie była ona podszyta pewną nadwrażliwością na punkcie Żydów. Widzimy to w dziennikach Marii Dąbrowskiej, listach Jarosława Iwaszkiewicza, powieściach Witkacego, a nawet dziennikach Stefana Kisielewskiego, który miał matkę pochodzenia żydowskiego. Napisanie, że Makuszyński był po prostu antysemitą krzywdzi go, niezależnie od tego, że napisał kilka tekstów, w których tę jego "nadwrażliwość" na kwestie żydowskie widać.
PAP: Jak Makuszyński stał się zwolennikiem Narodowej Demokracji?
Mariusz Urbanek: Raczej nie wyniósł tego z domu. Wcześnie stracił ojca, a matkę zajmowała walka o utrzymanie rodziny. Ale Makuszyński, jako nastoletni uczeń ze Lwowa dostał się w krąg prof. Wincentego Lutosławskiego, człowieka o ogromnej charyzmie, który wywarł na jego rozwój wielki wpływ. Dał też Makuszyńskiemu szansę przeżycia czegoś heroicznego - przyszły pisarz około 1903 roku brał udział w organizowanych przez Lutosławskiego wyprawach na Śląsk, gdzie prowadzono konspiracyjne spotkania z górnikami. Makuszyński opowiadał im o literaturze, uczył ich Polski. Takie formacyjne działania potrafią ukierunkować człowieka na zawsze.
Mariusz Urbanek: Makuszyński był typowym przedstawicielem inteligencji II RP o orientacji endeckiej. Niewątpliwie była ona podszyta pewną nadwrażliwością na punkcie Żydów. Widzimy to w dziennikach Marii Dąbrowskiej, listach Jarosława Iwaszkiewicza, powieściach Witkacego, a nawet dziennikach Stefana Kisielewskiego, który miał matkę pochodzenia żydowskiego. Napisanie, że Makuszyński był po prostu antysemitą krzywdzi go, niezależnie od tego, że napisał kilka tekstów, w których tę jego "nadwrażliwość" na kwestie żydowskie widać.
PAP: Na pewno był szczerym zwolennikiem Narodowej Demokracji, ale też endeckie znajomości zaowocowały w jego przypadku pierwszą posadą.
Mariusz Urbanek: Owszem, Makuszyński, zaraz po maturze zaczął studia i został członkiem redakcji "Słowa Polskiego", pisma endeckiego, wydawanego we Lwowie za pieniądze potentatów naftowych z zagłębia Borysławsko-Drohobyckiego. Sympatie endeckie pomogły mu więc w karierze. Ale Makuszyński niewiele miał wspólnego z ludźmi, który tworzyli endecki etos, np. redaktorami "Prosto z mostu", wyznawał takie poglądy, ale w żaden sposób nie rzutowało na jego kontakty czy przyjaźnie. Był blisko ze Skamandrytami, z którymi często docinali sobie wzajemnie, ale też cenili się, szanowali i przyjaźnili. Jeżeli chodzi o deklaracje polityczne w twórczości Makuszyńskiego, to najwyrazistsza jest chyba "Pieśń o Ojczyźnie" z 1925 roku, strasznie obśmiana przez krytyków, którzy precyzyjnie wyliczyli, że autor użył w niej słowa "Polska" aż 296 razy.
PAP: Nikt już prawie o "Pieśni o Ojczyźnie" nie pamięta. Co z twórczości Makuszyńskiego przetrwało próbę czasu?
Mariusz Urbanek: Filmy Marii Kaniewskiej, a później Kazimierza Tarnasa oparte na jego powieściach spowodowały, że "Szatan z VII klasy", "Szaleństwa panny Ewy", "Awantura o Basię" zyskały nowe życie. Są zresztą warte lektury także w oderwaniu od filmu. Na pewno przepadło coś, co było szalenie ważne w twórczości Makuszyńskiego, który towarzyszył polskiemu teatrowi, jako recenzent przez pół wieku. Napisał tych recenzji ponad tysiąc, są świetne pod względem literackim, ale oczywiście nikt już ich dziś nie pamięta. Myślę natomiast, że Koziołek Matołek będzie wieczny i niedługo pojawią się jego wersje w 3D, już nie komiksy czy kreskówki.
PAP: Można powiedzieć, że każda epoka ma swojego Koziołka Matołka. Czym różniły się przedwojenne i powojenne wydania tego komiksu?
Mariusz Urbanek: Książkę uwspółcześniono i dostosowano do PRL-owskich realiów. Po wojnie z rysunków Walentynowicza zniknęli gazeciarze, dorożki - na to miejsce weszły samochody. Polscy żołnierze zmienili umundurowanie, stracili przedwojenne rogatywki, a orzełki z godła - koronę. Pojawiły się znaki nowych czasów jak warszawski Pałac Kultury i Nauki. W przedwojennych rysunkach szkoły były raczej ubogie, po wojnie zażądano w komiksie rysunków szkół jasnych, nowoczesnych i dobrze wyposażonych. Były też zmiany w tekście. Kiedy Matołek wykopuje bryłę złota, w oryginalnej wersji wysyła ją do "biedniutkich" polskich dzieci. Po wojnie polskie dzieci nie mogły być "biedniutkie", złoto trafia więc do "kochanych polskich dzieci". Ale cenzorzy coś przeoczyli, pewnie z niewiedzy: koziołek na środku Sahary trafia na łysą głowę zasypanego człowieka i okazuje się, że to podróżnik Ferdynand Ossendowski, autor antykomunistycznej książki "Lenin". Tego nie zmienili w powojennej edycji, choć Ossendowski był na wszelkich możliwych listach pisarzy zakazanych.
PAP: Zaskakuje fakt, że wojna nie zmieniła uwielbienia dzieci dla Koziołka Matołka i krytyki tej książki ze strony dorosłych. Przed wojną i po wojnie padały bardzo podobne argumenty.
Mariusz Urbanek: Pedagodzy tamtych czasów uważali, że książka dla dzieci musi mieć morał, musi uczyć i kształtować postawy, czyli być nudna z definicji. Zarówno przed jak i po wojnie Koziołkowi zarzucano absurdalny humor, rzekomo zbyt trudny dla dzieci, odejście od czarno-białego obrazu świata. Autorzy tacy jak Brzechwa czy Makuszyński traktowali małego człowieka, jako partnera, z poczuciem humoru, inteligencją. Recenzentki natomiast - jak Janina Broniewska czy Wanda Borucka - wypisywały straszne rzeczy o "Matole", który ich zdaniem, nie powinien ogóle powstać. Pisały, że to szkodliwa książka, bo promuje nieposłuszeństwo, lekki stosunek do życia, niczego nie uczy. Gdyby wziąć dwie recenzje z "Koziołka Matołka", przed i powojenną to wyszłoby, że są one niezwykle podobne, zarzucano tej biednej kozie dokładnie to samo.
Mariusz Urbanek: Zarówno przed jak i po wojnie Koziołkowi zarzucano absurdalny humor, rzekomo zbyt trudny dla dzieci, odejście od czarno-białego obrazu świata. Autorzy tacy jak Brzechwa czy Makuszyński traktowali małego człowieka, jako partnera, z poczuciem humoru, inteligencją. Recenzentki natomiast - jak Janina Broniewska czy Wanda Borucka - wypisywały straszne rzeczy o "Matole", który ich zdaniem, nie powinien ogóle powstać.
PAP: Skąd podtytuł książki, który brzmi "O jednym takim, któremu ukradziono słońce"?
Mariusz Urbanek: To podwójne odwołanie. Po pierwsze do powieści Makuszyńskiego o "Dwu takich, co ukradli księżyc" i „Słońca w herbie”, po tej drugiej zaczęto mówić o nim "pisarz ze słońcem w herbie", i tak o Makuszyńskim pisze się po dziś dzień. On nie tylko sławił urodę życia i dobroć ludzi w literaturze, prywatnie też kochał życie, umiał delektować się nim. Po wojnie to wewnętrzne słońce mu zgaszono, odebrano. Makuszyński nie zajął stanowiska wobec nowego ustroju, nie krytykował, ale też nie padła z jego strony żadna deklaracja pochwalająca zmiany. Pewnie myślał, że skoro tworzy literaturę dla dzieci i młodzieży, to będzie sobie tak dalej pisał, bo takie książki będą potrzebne zawsze. A tu okazało się, że oczekiwania są zupełnie inne, dzieci należy indoktrynować, a nie zabawiać. Opowieści o pionierach, rywalizacji w pracach społecznych to nie był klimat Makuszyńskiego. Efekt był taki, że pisarz znalazł się na marginesie. Część jego książek została wprost zakazana jak "Uśmiech Lwowa", czy "Radosne i smutne" o wojnie bolszewickiej. Inne książki Makuszyńskiego, znajdujące się w bibliotekach, zostały skazane na "zaczytanie". Wznowień nie było, między 1948 a 1955 rokiem nie ukazało się nic Makuszyńskiego. W 1953 roku pisarz zmarł w niedostatku i opuszczeniu z poczuciem, że nowa władza zdołała zamilczeć go na śmierć.
Książka "Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce" Mariusza Urbanka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ jbp/