30 października 1787 r. czytelnicy gazety „New-York Packet” znaleźli w niej jak zwykle wiele bardziej lub mniej przydatnych informacji. Pewien kierownik szkoły ogłaszał się, że udziela lekcji czytania, pisania, arytmetyki i rachunków handlowych. Jakiś Szkot ofiarował nagrodę za zwrot skradzionej mu kasztanki „lekkiej budowy, nadobnie stąpającej i kłusującej”. Kupiec z Peck Slip reklamował sprzedaż m.in. suszonych dorszy, znaczną ilość melasy, papieru listowego i męskiego obuwia.
Jednak numer z 30 października przyniósł też coś niezwykłego: dodatek nazwany Konstytucją Stanów Zjednoczonych. Każdy, kto tego dnia kupił „New-York Packet”, mógł więc zapoznać się z bezprecedensowym dokumentem, wprowadzającym trójpodział władzy, a tym samym dającym podwaliny pod ówczesny i obecne systemy demokratyczne.
Tak, nieco przewrotnie, Jill Lepore, autorka książki „My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych”, rozpoczyna swoją opowieść.
Słowo „opowieść” nie jest tu użyte jako obniżenie rangi olbrzymiej pracy historycznej i historiozoficznej, którą autorka – profesor historii Ameryki na Uniwersytecie Harvarda i członkini redakcji tygodnika „New Yorker” – wykonała, ale świadczy o przystępności jej wywodów i przeczącym akademickim dysputom potoczystym języku. Część pierwsza książki zaczyna się w roku 1492, czyli od Krzysztofa Kolumba i odkrycia Ameryki, a zamyka refleksją o powstaniu konstytucji. W drugiej części poznajemy dzieje Stanów Zjednoczonych do 1865 r., a więc do momentu zakończenia wojny secesyjnej. Cezurą części trzeciej jest rok 1945, którego ostatnie rozdziały kończą się w 2016 r. – roku objęcia prezydentury przez Donalda Trumpa.
Każdy, kto będzie chciał potraktować „My, naród…” podręcznikowo i zwróci uwagę na historyczne fakty, z całą pewnością nie będzie zawiedziony. Mamy tu bowiem do czynienia z bardzo rzetelną faktografią, co, zważywszy na zawodowe zainteresowania autorki, nie powinno dziwić. Ale jest tu też coś, co być może odróżnia tę książkę od innych naukowych opracowań. To z jednej strony niezwykle bogato i barwnie odmalowane rozmaite konteksty społeczno-kulturowe, z drugiej zaś wiele fragmentów obfitujących w cytaty ważnych postaci w historii Stanów Zjednoczonych, których nazwiska pewnie nawet znawcom niewiele powiedzą, ale przez to są jeszcze ciekawsze.
Dzisiaj, z punktu widzenia globalnej polityki, interesujące wydają się np. fragmenty dotyczące narodzin społeczności chińskiej w Stanach, której początki datuje się na lata pięćdziesiąte XIX wieku. „Ich prawa, zgodnie z konstytucjami stanowymi były mocno ograniczone. Konstytucja Oregonu z 1857 r. zabraniała Chińczykom posiadania nieruchomości, podczas gdy Kalifornia zakazywała imigrantom z Chin zeznawania w sądzie […], opisując Chińczyków jako rasę ludzką, którą natura uczyniła niższą i która nie jest zdolna do postępu ani rozwoju intelektualnego ponad pewien poziom, czego dowodzi ich historia”.
Nad takimi sprawami, ale też tymi bardziej znaczącymi, jak amerykańskie wojny, niewolnictwo, zamach na World Trade Center, rasizm i poszczególne prezydentury, unosi się cały czas próba poszukiwań odpowiedzi na pytania, czy konstytucja, jaka została ogłoszona w 1787 r., spełniła oczekiwania społeczeństwa. Autorka konkluduje, że „…amerykański eksperyment jednak się nie zakończył. Kraj zrodzony z rewolucji zawsze będzie zmagać się z chaosem. Kraj założony na uniwersalnych prawach będzie zmagać się z siłami partykularyzmów. Kraj, który obalił hierarchię urodzenia tylko po to, by stworzyć hierarchię majątku, nigdy nie zazna spokoju. Kraj imigrantów nie może zamykać swych granic. Kraj zrodzony ze sprzeczności – wolność w kraju niewolniczym, suwerenność w kraju podbitym – będzie już zawsze walczył o znaczenie swojej historii […]”.
Warto przeczytać tę pasjonującą lekturę, by zgodzić się z diagnozami jej autorki lub podjąć z nimi polemikę.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP