„Nasza rodzina należała do Rurykowiczów, a to w Rosji znaczyło bardzo dużo. Czuliśmy się jednak Polakami, a to w Rosji bardzo przeszkadzało” – tak swoją historię rozpoczyna Mieczysław Jałowiecki.
Składa się ona z zawartych w jednym tomie trzech książek: „Na skraju Imperium”, „Wolne Miasto” i „Requiem dla ziemiaństwa”. Opisują one różne okresy życia autora do czasów II wojny światowej. To niezwykła opowieść człowieka, który urodził się w 1876 r. w Syłgudyszkach na Wileńszczyźnie, więc miał szansę być świadkiem zmierzchu Imperium Rosyjskiego i rewolucji bolszewickiej. Z jej powodu opuścił rodzinne strony, przenosząc się do Warszawy i Gdańska, a następnie osiadając na gospodarstwie w okolicach Kalisza.
Mieczysław Jałowiecki należał do przedstawicieli ostatniego pokolenia, którego duchową ojczyzną było dawne Wielkie Księstwo Litewskie. Dzieciństwo spędził pod opieką babki w rodzinnym majątku, gdzie kultywowano szlacheckie tradycje. O atmosferze tam panującej niech świadczy opis wizyt w dworze dziadka Józefa: „Dziad Józef w długim surducie i rękawiczce na lewej ręce zasiadał na kanapie i rozmowa toczyła się przeważnie o sprawach politycznych. Mówiono w trzeciej osobie, a zapytania skierowane pod moim adresem nie wychodziły nigdy poza konwencjonalnie zakreślone granice. Czasami pokazywano mi w trakcie tych wizyt różne stare sztychy i ryciny, na których figurowały dziwacznie ubrane postacie szkockich wojowników”.
Gdy autor wspomnień dorósł, przeprowadził się do Petersburga, gdzie mieszkali jego rodzice. Wiedli luksusowe życie, gdyż jego ojciec był dyrektorem Aleksandrowskich Zakładów Budowy Parowozów i Wagonów i właścicielem Rosyjsko-Belgijskiego Towarzystwa Metalurgicznego. Chłopak poszedł do najlepszych szkół, ale sposób wychowania zakładał, iż podczas wakacji musiał pracować jak zwykły robotnik w fabryce ojca. Zawsze chciał być rolnikiem, więc rozpoczął studia na Politechnice Ryskiej na wydziale inżynierii rolnej. Na wybór uczelni wpłynął też fakt, że nie rusyfikowano tam młodzieży polskiej, a to było ważne dla Jałowieckich, którzy byli wielkimi patriotami i nie opuścili swoich ziem nawet wtedy, kiedy wybuchła I wojna światowa.
Przyszło im więc być świadkami rozpadu Rosji, rozruchów, strajków, które niebawem ogarnęły cały kraj, choć początkowo ich sytuacja nie uległa wielkiej zmianie. Mieczysław został stałym członkiem komisji szacunkowej Wileńskiego Banku Ziemskiego, co pozwoliło mu uniezależnić się finansowo od ojca, a także od majątku żony Julii. Jego kariera rozwijała się błyskawicznie, niebawem trafił też do zarządu Towarzystwa Kolei Dojazdowych jako kandydat na jednego z dyrektorów, a następnie pełnił wiele ważnych funkcji: będąc m.in. radcą Ministerstwa Rolnictwa w Petersburgu, konsulem ds. rolnictwa Rosji w Niemczech.
Angażował się także w działania wojenne, choć nie na polu bitwy. Jako powiatowy marszałek szlachty guberni wileńskiej zorganizował szpital dla rannych Rosjan. W książce ciekawie opisuje wizytację podległej mu placówki przez żonę cara Aleksandrę, której towarzyszyły księżniczki Olga i Maria. Cesarzowa zażyczyła sobie obejrzeć salę operacyjną, która nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia, ponieważ skonfundowało ją zachowanie jednej z hrabin, dyżurujących przy chorych. „Carowa podała pani Kaszowskiej rękę, ta jednak wykonała tylko dworski ukłon, a rękę podaną do pocałunku uścisnęła dyskretnie. Carowa zesztywniała…” – pisze Jałowiecki, który niezbyt pochlebnie wyraża się o rodzinie carskiej, tym bardziej że doskonale znał wpływ Rasputina na jej członków.
Autor „Na skraju Imperium” stał się niebawem bardzo ważną personą. W 1914 r. objął dyrekcję Nord-Russ Co Ltd, spółki założonej przez rosyjski Komitet Wojenno-Przemysłowy oraz Towarzystwo Braci Nobel, instytucję posiadającą większy budżet niż cała Szwecja. Firma ta miała za zadanie, pod przykrywką zwyczajnego handlu, przerzucać przez neutralną Szwecję sprzęt i materiały wojenne z Wielkiej Brytanii do Rosji. Już choćby z tego powodu warto sięgnąć po wspomnienia Jałowieckiego, które szczegółowo pozwalają poznać historię przemian, jakie dokonały się wówczas w imperialnej Rosji. Nie szczędzi on bowiem czytelnikom szczegółów, związanych z rewolucją bolszewicką, opisując okrucieństwa, jakich sam był świadkiem. Choćby wtedy, gdy fala mordów dotarła do Carskiego Sioła. Wówczas to, wchodząc do domu znajomego kapitana Jewrejnowa, zobaczył go leżącego razem z żoną na podłodze w kałuży krwi.
Mieczysław Jałowiecki opuścił Rosję w pierwszej połowie 1918 r., tracąc wszystkie dobra należące do jego rodziny. W niepodległej już Polsce na polecenie swojego krewnego Józefa Piłsudskiego został pierwszym przedstawicielem RP w Wolnym Mieście Gdańsku. To wówczas skorzystał z okazji i za przyzwoleniem polskiego rządu kupił wąski półwysep zwany Westerplatte. Zrobił to, gdyż miał świadomość, że kto ma ten cypel, ten panuje nad wejściem do portu gdańskiego.
W pewnym momencie autor wspomnień poczuł się rozczarowany polityką polskiego rządu i postanowił zająć się tym, co najbardziej kochał, czyli rolnictwem. Wraz z drugą żoną osiadł w majątku Kamień, leżącym w ziemi kaliskiej, i prowadził szczęśliwe, ziemiańskie życie, które opisuje barwnie i z dużym, literackim zacięciem w ostatniej części obszernego tomu. W swojej opowieści dochodzi do 1939 r., kiedy to urodzaj „był nad wyraz obfity. Zbiory były pomyślne, stodoły pełne, na polach zaroiło się od stert, a na łąkach od stogów”.
Przebywający po wojnie na emigracji w Wielkiej Brytanii Mieczysław Jałowiecki spotkał się ze swoim wnukiem, który zdecydował się wydać wspomnienia dziadka. Dzięki temu możemy poznać niebywale interesującą historię jego życia, ale też aurę otaczającą świat, którego już dawno nie ma.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP