Pierwsza w Polsce biografia jednego z najważniejszych węgierskich polityków XX wieku: nad Wisłą uwielbianego i niemal nieznanego.
Puste uwielbienie potrafi być kłopotliwe. W polskim internecie hrabia Teleki przywoływany jest rokrocznie w sierpniu: konkretnie jego decyzja z roku 1920, by wesprzeć walczącą z bolszewikami Polskę transportami broni i amunicji z fabryk Manfréda Weissa. Transporty kolejowe z Węgier dotarły do magazynów pod Warszawą 12 sierpnia, w przeddzień bitwy nad Wisłą – i w dramatycznej sytuacji z zaopatrzeniem, spowodowanej niechęcią Pragi i strajkiem angielskich dokerów, miały rzeczywiście ogromne, jeśli nie decydujące, znaczenie dla odniesionego cztery dni później zwycięstwa.
Nie jest to jedyny „wątek polski” w biografii dwukrotnego (w latach 1920–1921 oraz 1939–1941) szefa węgierskiego rządu. Z punktu widzenia „wielkiej” historii politycznej niemal równie ważne, jak wsparcie amunicją w roku 1920, było otwarcie granic dla polskich uchodźców i władz jesienią 1939 r.– i, co więcej, faktyczna, choć nieoficjalna, zgoda na funkcjonowanie na terenie Węgier polskich struktur dyplomatycznych, samopomocowych, edukacyjnych, siatek kurierskich i przerzutowych. Jeszcze podczas kampanii wrześniowej Teleki sprzeciwił się wykorzystaniu przez Wehrmacht linii kolejowych, które biegły wzdłuż południowych stoków łańcucha Beskidów. Ziemie te, wchodzące przed rokiem 1918 w skład Królestwa Węgier, po pokoju w Trianon znalazły się w granicach Słowacji; w roku 1938 Węgry, w rezultacie arbitrażu, odzyskały nad nimi kontrolę. Nie przesądziło to wprawdzie o losach kampanii (Niemcy planowali użycie tej linii do ewakuacji rannych, względnie otwarcia dodatkowego frontu w Małopolsce), ale zostało premierowi nieżyczliwie zapamiętane w Berlinie. Tropiciele ciekawostek mogliby dorzucić do tej listy wizyty Telekiego w II RP jako naczelnika węgierskich skautów lub całkiem prywatne – na zaproszenie krewnej żony, hr. Ilony Bethlen, do śmierci w 1943 r. mieszkającej na zamku w Niedzicy.
Dopiero jednak lektura klasycznej biografii Pála Telekiego pióra Balázsa Ablonczy’ego, wykładowcy historii na budapeszteńskim Uniwersytecie im. Loránda Eötvösa, pozwala umieścić dwie wyżej wspomniane decyzje premiera Telekiego, tak ważne dla dziejów Polski, w nieporównanie szerszym kontekście jego kariery politycznej – i dramatycznych losów Węgier w pierwszej połowie XX wieku. Nie były to decyzje marginalne, epizodyczne czy przypadkowe: obie wynikały z jego fundamentalnych założeń dotyczących orientacji Węgier w Europie, wyboru ich sojuszników, wreszcie – stylu uprawiania polityki. Obie wywołały pewien rezonans również w Budapeszcie: zwłaszcza decyzja o życzliwym przyjęciu polskich uchodźców jest pamięta także przez zdecydowanych krytyków postaci i rządów Telekiego, którzy traktują ją jako jeden z nielicznych „jasnych punktów” w dorobku premiera.
Ale ograniczenie swojej wiedzy o polityku, jak żaden może zaangażowanym w sprawę granic Węgier w długim międzywojniu, którego postawa przesądziła o pozycji politycznej, jaką Budapeszt zajął między Londynem, Rzymem a Berlinem u progu II wojny światowej, do „wątku polskiego” – czyni mu krzywdę i zniekształca proporcje przeszłości. Dlatego tak cenna jest ta biografia, umieszczająca Telekiego w kilku perspektywach, pozwalająca lepiej zrozumieć zarówno politykę wewnętrzną, jak i międzynarodową Węgier w XX wieku, ich relacje z państwami ościennymi – ale i ważne składowe mentalności węgierskich elit. Skorzysta z nich zarówno historyk dyplomacji, jak i idei; hungarofilów, których w Polsce nie brakuje, książka ta ucieszy, ale i da im do myślenia.
Balázs Ablonczy zdołał bowiem poprowadzić równolegle kilka narracji: czysto biograficzną, wyczerpująco opisując dzieciństwo, edukację, podróże, a nawet choroby Telekiego, włącznie z najpoważniejszą – depresją, która prawdopodobnie przyczyniła się do jego politycznej decyzji o odebraniu sobie życia. Polityczną – opisującą dokonania Telekiego jako intelektualisty, osoby publicznej, parlamentarzysty i premiera, przez ćwierć wieku nieprzerwanie obecnego w węgierskim życiu politycznym.
Dokonał jednak autor również syntezy poglądów syna siedmiogrodzkiej rodziny ziemiańskiej na najważniejsze kwestie w węgierskiej polityce (rola narodu, sposób definiowania granic, relacje między Węgrami a mniejszościami, znaczenie idei korony św. Stefana), ale i w polityce w ogóle: Teleki jako jeden z pierwszych, jeszcze podczas studiów, przeszczepiał na węgierski grunt modne wówczas idee eugeniczne, był jednym z najwybitniejszych teoretyków geografii i kartografii, zabierał wyrazisty głos w środowisku chrześcijańskich konserwatystów. Pisząc to, Ablonczy potrafił zarazem wyzwolić się od ciężaru kronikarskiego myślenia: biografia jego pióra, szczegółowa i plastyczna, nie jest zarazem przeładowana, nie relacjonuje życia węgierskiego przywódcy dzień po dniu, najbardziej drobiazgowo relacjonując momenty przesileń. Pełna szacunku wobec opisywanej postaci – nie jest zarazem ani jej apoteozą, ani apologią. To ważne, szczególnie wobec sporów, które nie przestają toczyć się na Węgrzech o bohatera tej książki.
Obraz premiera, jaki wyłania się z tej biografii, jest niejednoznaczny, lub – by ująć tę kwestię jeszcze delikatniej – pokazuje, jak silnie Teleki był zakorzeniony w swojej epoce i mentalności swojej warstwy. Mniejsza o „pańską” apodyktyczność, o przekonanie o szczególnej misji Węgrów, jaką miało być panowanie w całym basenie dunajskim. Mniejsza o nagłe zmiany nastroju (a czasem, w konsekwencji, i decyzji), o erupcje złego humoru, które można uznać za pochodne jego choroby. Nie sposób też stawiać mu zarzutów w związku z jego przywiązaniem do Węgier w granicach sprzed I wojny światowej i wytrwałą pracą nad unieważnieniem pokoju w Trianon. Owszem, nie zdawał sobie sprawy, w stronę jakich sojuszy może go ta praca popchnąć, nie przewidział, jakiej ceny zażąda Berlin za przychylność dla idei rewizji granic wersalskich i podczas kolejnych „arbitraży”. Dążenie do unieważnienia Trianon i odzyskania „Górnych Węgier” czy Siedmiogrodu było jednak wspólne w dwudziestoleciu węgierskiej klasie politycznej wszystkich odcieni.
Podobnie – niewiedzą o dalszym rozwoju wydarzeń, wyobraźnią niewystarczającą, by ogarnąć wszystkie możliwe konsekwencje polityki „rasowej” – można by tłumaczyć najbardziej kontrowersyjne decyzje Telekiego jako premiera: jego autorski udział w tworzeniu kolejnych pakietów „ustaw antyżydowskich”, które początkowo miały za zadanie przeforsować na poziomie państwa politykę ograniczania udziału osób pochodzenia żydowskiego w polityce, gospodarce i kulturze („numerus clausus”). Kolejne ustawy, przyjmowane już w przeddzień wojny, prowadziły de facto do uczynienia z Węgrów pochodzenia żydowskiego obywateli drugiej kategorii i do ogromnej liczby ludzkich dramatów.
Oczywiście: jak wielu „antysemitów starej daty” Teleki nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącej Zagłady i wolno zasadnie myśleć, że najdalszy był od myśli o fizycznej eksterminacji ludności żydowskiej. Oczywiście można jego przemyślenia i decyzje wpisywać, jak nieraz się czyni, w liczne konteksty (długoletniego kryzysu gospodarczego, konserwatywnej niechęci do przemian i mobilności społecznej en gros, zaangażowania Węgrów żydowskiego pochodzenia w „czerwony terror” Węgierskiej Republiki Rad w roku 1919), osłabiając tym samym nieco ich wymowę. Można; warto jednak przy tym pamiętać o przywiązaniu Telekiego, jeszcze przed I wojną, do refleksji w kategoriach „ludów i cywilizacji”, z czego wynikało bezpośrednio jego zaangażowanie w ruchy panturanistyczne, akcentowanie „dziejowej rywalizacji” między Węgrami a Niemcami i Turkami (i Żydami, dodajmy). Jeśli wspomnieć również na urzeczenie geografa ekonomicznego i socjologa, jakim bym Teleki, „nowoczesną” eugeniką, łatwość, z jaką podejmował się prób „stworzenia nowego węgierskiego społeczeństwa”, oraz jego głęboką, ziemiańską nieufność do „kupców” i „nowoczesności”, jego zapalczywy temperament oraz ograniczenie kręgu osobistych kontaktów do podobnych sobie wychowanków dworów i majątków – układa się to w nieco niepokojący węzeł.
Z tym wszystkim był politykiem bardzo wybitnym, któremu przekazano ster rządów w najtrudniejszych czasach. W chwili gdy obejmował go po raz pierwszy, w lipcu 1920 r., uważany był za nieco technicznego kandydata: tymczasem przyszło mu przeprowadzić kraj przez okres rekonstrukcji, po przegranej wojnie i w warunkach dokonującego się quasi-rozbioru; jednocześnie prowadził dyplomatyczną i propagandową walkę o przebieg nowych granic. Zwolniwszy fotel premiera, rzuca się w wir zajęć: Ablonczy, wyliczywszy kilkanaście jego zatrudnień, w tym kierowanie katedrą geografii i instytutem badawczym, prezesowanie kilku towarzystwom oraz węgierskiemu scoutingowi, doradzanie MSZ i kolejnym premierom, redagowanie licznych pism – stwierdza, że „najprawdopodobniej sam Teleki nie posiadał rachuby wszystkich swoich obowiązków i godności”.
Z tego wiru 60-letni, ciężko schorowany (również fizycznie) polityk zostaje wyrwany nominacją na fotel premiera w roku ostatecznego rozpadu ładu wersalskiego, w lutym 1939 r. Staje przed zadaniem niemożliwym: poprowadzenia Węgier między dwoma blokami, bez angażowania się w politykę ani w praktyki państw Osi, chroniąc zarazem kraj przed ich inwazją. Nie rezygnuje przy tym ze swojego podstawowego celu, czyli odzyskania „ziem utraconych”, nawet, jeśli w tym celu musi sięgać klamki Berlina. Co więcej, w następstwie kryzysów, emocji i idei dwudziestolecia, musi we własnym kraju odpierać ataki radykałów w rodzaju strzałokrzyżowców, którzy nie mają żadnych skrupułów przed sojuszem z Hitlerem i wdrożeniem nazistowskich praktyk w politykę wewnętrzną kraju – więcej, palą się do tego.
Teleki mistrzowsko lawiruje przez ponad dwa lata; choć wzdragał się, słysząc termin „zbrojna neutralność”, wydaje się on nieźle pasować do polityki Węgier, jednocześnie życzliwych polskim uchodźcom, odzyskujących skrawki Siedmiogrodu od Rumunii i wysyłających oddziały ochotnicze na wojnę z Sowietami (sojusznikiem Niemiec!) w Finlandii. Kres tej polityce kładzie w kwietniu 1941 r. żądanie Berlina, by Węgry udostępniły swoje terytorium do ataku na Królestwo Jugosławii i wsparły ją zbrojnie, bodaj na poziomie demonstracji. Regent Horthy i sympatyzujący z nazistami szef sztabu generalnego Henrik Werth byli „za”. „Moje położenie jest straszliwie trudne, gdyż mam w tej kwestii przeciwko sobie Regenta, armię, pół rządu i większość parlamentarną” – wyzna Teleki zaprzyjaźnionemu posłowi Węgier w Watykanie w liście napisanym rankiem 2 kwietnia 1941 r.
Niespełna dobę później napisał ostatni list w swoim życiu. „Staliśmy się wiarołomni – z tchórzostwa – łamiąc traktat o wiecznym pokoju […]. Naród to czuje, a my zszargaliśmy jego honor” – brzmią jego pierwsze zdania.
A skoro tak – autorowi tych słów pozostawało, w jego mniemaniu, tylko jedno wyjście. To jest ta druga, lepsza strona „pańskości”, która być może równoważy wyniosłość, zmienny humor i niechęć do arywistów.
Książka „Pál Teleki (1879–941)” ukazała się nakładem Instytutu Pamięci Narodowej
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP