Danusia Siedzikówna miała przepiękne dzieciństwo i miała mieć piękną młodość - mówi PAP Luiza Łuniewska autorka książki "Szukając Inki. Życie i śmierć Danki Siedzikówny". Pod tym samym tytułem Fundacja Wolne Dźwięki wydała audiobook w interpretacji polskiej aktorki teatralnej i telewizyjnej Mai Hirsch.
PAP: Skąd u Pani zainteresowanie postacią "Inki" - sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady AK?
Luiza Łuniewska: To się zaczęło od zainteresowania młodych ludzi. Zobaczyłam, że najmłodsze pokolenie, fascynuje się tą postacią. W internecie znalazłam informację, że najczęściej proponowanym kandydatem na patrona szkoły ze strony młodzieży jest właśnie „Inka”, o której ja wtedy wiedziałam naprawdę niewiele. Zaczęłam się tym tematem interesować, w międzyczasie okazało się, że nie ma na ten temat żadnej książki, były tylko broszury IPN-owskie. Tak się narodził pomysł.
PAP: Do kogo z rodziny i przyjaciół „Inki” udało się Pani dotrzeć?
Luiza Łuniewska: Najciekawsze fragmenty książki to efekt rozmów. Grzebałam także w archiwach, dotarłam do teczki „Inki”, która znajduje się w IPN-ie, ale to co najciekawsze i najlepsze pochodzi z rozmów, ze spotkań z ludźmi, którzy jeszcze ją pamiętają. Niestety, jej dwie siostry już nie żyją, ale jeszcze sporo osób pamięta Dankę, taką żywą, prawdziwą.
W rodzinnych okolicach „Inki” żyje jeszcze jej przyjaciółka, żyje wuj Danki – pan Bruno Tymiński. Olbrzymim źródłem informacji byli też ludzie, którzy nie pamiętali Danki, bo są na to za młodzi, ale wiele czasu poświęcili, żeby pamięć o tej postaci przywrócić. Bardzo pomogła mi siostrzenica „Inki”, pani Danuta Ciesielska.
Przygotowując się do książki, stworzyłam sobie jakieś wyobrażenie o „Ince”, potem jak poznałam panią Danusię i jej córkę Anię, to moje wyobrażenie o tyle się potwierdziło, że odnalazłam w nich niektóre cechy, które przypisywałam „Ince”, np. sposób bycia, poczucie humoru. Osoby, które znały „Inkę” mówiły, że ona była z jednej strony taka uśmiechnięta, otwarta, natomiast z drugiej strony troszkę introwertyczna.
PAP: Jakim dzieckiem była Danusia? Co wiemy o jej dzieciństwie, z jakiej rodziny pochodziła?
Luzia Łuniewska: To była typowa polska, przedwojenna, inteligencka rodzina. Patriotyczna i religijna.
Ludzie opowiadali, że Eugenia i Wacław (rodzice „Inki”) to było bardzo kochające się małżeństwo. Mieli trzy córki – Wiesię, Irenę i Dankę, z których właśnie ta ostatnia, sprawiała najwięcej kłopotów, bo nie była taką typową panienką, tylko troszkę "chłopczycą". Lubiła chłopięce zabawy, ciągle rozrabiała.
Pewnego dnia Danusia, żeby zaimponować koleżankom, wyprowadziła ojcu ze stajni konia i pojechała na oklep do szkoły. Wszystko by było fajnie, gdyby nie to, że konia niestarannie przywiązała i zwierzę poszło w szkodę u żydowskiego gospodarza. Ten wziął konia na uzdę i poprowadził do leśniczego, na całą wieś użalając się nad swoją szkodą. Tata Siedzik musiał zapłacić za wszystko, strasznie się zdenerwował i przestał odzywać do kogokolwiek czy raczej do którejkolwiek z domowniczek, co było do niego niepodobne.
To był bardzo kobiecy dom, bo oprócz mamy i trzech córek, mieszkała jeszcze babcia Aniela, matka Wacława, i jego niepełnosprawna siostra, Jadzia. Przepiękne dzieciństwo i miała być piękna młodość…
PAP: Jaką rolę odegrały w jej życiu babcie. Wiemy, że tuż przed śmiercią do jednej z nich wysłała gryps o treści: „powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”.
Luiza Łuniewska: Właściwie były dwie babcie, co utrudnia ustalenie komu „Inka” przesłała swój gryps.
Babcia Aniela Siedzikowa to była babcia taka kochająca, przytulająca i gotująca. Była też babcia Helena Tymińska, która była jednocześnie matką chrzestną Danki. To była bardziej światła babcia, bywała w wielkim świecie, ukończyła Jekateryński Instytut Szlachetnych Dziewic, najlepszą żeńską szkołę w carskiej Rosji. To była babcia, z którą jako ostatnią, Danka miała kontakt.
Helena Tymińska zdawała sobie sprawę z tego, że jak „Inka” wróci do oddziału, to źle skończy. Ona prawdopodobnie była temu przeciwna i doszło między nią a „Inką” do spięcia. Danka troszkę po kryjomu opuściła jej dom, więc słowa w grypsie, mogłyby być skierowane włąśnie do niej. Danusia nie chciała się rozstawać w gniewie.
PAP: Czy wiemy coś o zainteresowaniach, pasjach „Inki”?
Luiza Łuniewska: Miała raczej muzyczne zainteresowania. Na pewno bardzo pięknie śpiewała, grała na gitarze, miała słuch absolutny, śpiewała w chórze. Do robót ręcznych, ani innych prac domowych, nie miała inklinacji.
PAP: Dobrze sobie radziła w szkole?
Luiza Łuniewska: Trudno powiedzieć, bo skończyła cztery klasy. Na pewno była zdolna, co się ujawni później. Po zdemobilizowaniu 5. Wileńskiej Brygady AK, udało jej się wrócić na kilka miesięcy do szkoły i w ciągu tych kilku miesięcy nadrobiła dwa lata gimnazjum. Skończyła cztery klasy i zawsze miała z tego powodu kompleksy, ponieważ oddział 5. Brygady był bardzo młody, ale jednocześnie to byli maturzyści z najlepszych wileńskich gimnazjów, studenci, więc zapewne czuła się trochę jak taka gąska.
PAP: „Inka” w bardzo młodym wieku straciła oboje rodziców. Jej ojciec został w lutym 1940 r. deportowany przez NKWD w głąb Związku Sowieckiego. Matka należała do AK i w listopadzie 1942 r. została aresztowana przez Gestapo. We wrześniu 1943 r., po ciężkim śledztwie, Niemcy zamordowali ją w lesie pod Białymstokiem. Jak te wydarzenia wpłynęły na młodą dziewczynę?
Luiza Łuniewska: To była utrata jej całego dotychczasowego świata. Najpierw za okupacji sowieckiej deportowano jej ojca - miała być deportowana cała rodzina, ale dziewczynki zachorowały na jakąś chorobę wieku dziecięcego i Sowieci, którzy po nie przyszli, obawiali się epidemii i one zostały, ale musiały opuścić leśniczówkę. Od tej pory tak naprawdę nie miały własnego domu.
Potem, gdy do Narewki weszli Niemcy i rozstrzelali wszystkich Żydów z okolicy, a kobiety i dzieci wywieźli, zostało mnóstwo pustych domów, więc one gdzieś tam osiadły. Ten dom w Narewce był tymczasowy, zajmowały tam dwie izby. Czyli najpierw Danka straciła ojca, potem dom, później kiedy front przeszedł i przyszła okupacja niemiecka, to aresztowano jej matkę.
Matka „Inki” działała w wywiadzie Armii Krajowej i została aresztowana wskutek donosu sąsiadów. To jest pierwszy taki moment, kiedy widzimy jak bardzo ta dziewczyna się zmieniła. Wtedy stanęła na czele rodziny, bo najlepiej dawała sobie radę z tą sytuacją.
Pojawia się opowieść, która na mnie zrobiła olbrzymie wrażenie. Udało mi się dotrzeć do pani, która pamiętała, że Danka chodząc do więzienia w Białymstoku z paczkami dla matki zatrzymywała się u nich w chacie. Do Białegostoku z Narewki jest 80 km, czyli ona szła na piechotę 80 km w jedną stronę i potem tyle samo wracała.
Matka „Inki” była poddana bardzo brutalnemu śledztwu i do tego zachorowała na tyfus, więc wyglądała straszliwie, nie miała włosów, zębów, to był wrak człowieka. Starsza siostra „Inki” – Wiesia, nie mogła chodzić do więzienia, bo jak tylko widziała matkę to wybuchała płaczem, więc chodziła Danka.
To był pierwszy fakt biograficzny, który - według mnie - świadczył o tym, że to była niezwyczajna nastolatka. Również i to, że podejmuje pracę zarobkową, aby utrzymać rodzinę.
PAP: Gdzie pracowała „Inka”?
Luiza Łuniewska: Jesienią 1944 roku dzięki protekcji znajomych ojca szesnastoletnia już Danuta Siedzikówna zatrudniła się jako kancelistka w nadleśnictwie w Narewce. To wpłynęło na jej dalsze losy, ponieważ w czerwcu 1945 roku w nadleśnictwie pojawiło się NKWD, które dokonało aresztowań za sprzyjanie podziemiu. Aresztowano wszystkich, od nadleśniczego do Danki, która była skromną biuralistką. Pędzono ich w kierunku Białowieży, to był punkt deportacyjny na Syberię. Prawdopodobnie „Inka” podzieliłaby los ojca, gdyby nie to, że odbił ją oddział Stanisława Wołoncieja „Konusa” - to był dawny dowódca jej matki, dowodził Grupą Białowieską AK. Do domu wrócić nie mogła, bo wiadomo było, że ją zgarną z powrotem, więc została w oddziale.
PAP: Czy Danka miała jakąś sympatię w 5. Wileńskiej Brygadzie AK?
Luiza Łuniewska: W aktach sprawy, podczas przesłuchania, pojawia się zdanie Danki, wyrwane z kontekstu, że jej narzeczonym był „Mercedes”. To był jeden z chłopaków, kierowca oddziału, stąd pseudonim. Ale nikt ze świadków tego nie potwierdza; owszem oni się lubili, ale nie łączyła ich jakaś głębsza zażyłość. Nie wiadomo, czy Danka w ten sposób kogoś kryła, czy to UB wpadło na taki pomysł.
Ludzie, którzy ją pamiętali wymieniali dwa inne pseudonimy. Jeden to „Kino”, ale on pozostał na Podlasiu, zginął walcząc w 6. Brygadzie Wileńskiej. Drugim jest „Żelazny”, czyli Zdzisław Badocha, dowódca szwadronu „Inki”.
Pan Józef Bandzo „Jastrząb”, były żołnierz „Burego”, który w okresie pomorskim służył pod „Łupaszką” mówił, że jeżeli Danka w kimkolwiek się kochała, to był to jej dowódca, „Żelazny”.
Ta sugestia dała mi sporo do myślenia, natomiast nie było na to dowodów. Po tym jak ukazała się książka, do wydawnictwa zgłosił się jeden z historyków, który przeszukiwał białostockie archiwa na okoliczność zupełnie innej sprawy i tam odnalazło się zdjęcie Danki i „Żelaznego” w takim uścisku, że to nie pozostawiało wątpliwości.
PAP: Co doprowadziło do zatrzymania „Inki”?
Luiza Łuniewska: To jest dosyć skomplikowana historia. „Żelazny” został w pewnym momencie ranny w akcji i podczas rekonwalescencji zupełnie przypadkiem został dopadnięty i zastrzelony, ale oddział nie wiedział co się z nim dzieje. Danka została wysłana z misją zakupu leków, ale przede wszystkim musiała się dowiedzieć, co dzieje się z „Żelaznym”. To było jej podstawowe zadanie i od tego zaczęła. Trzeba przy tym pamiętać, że ona nie za bardzo nadawała się do misji łącznikowych, bo miała paraliż nerwów twarzy; jedna połowa twarzy w ogóle się nie poruszała.
Nie było to widoczne kiedy pozowała do zdjęcia. Natomiast ujawniało się kiedy mówiła, kiedy w grę wchodziła mimika. Właściwie nie powinna być wysyłana na tego typu misje i rzadko to robiono, ale w tym momencie oddział był już bez wyjścia. „Inka” owinięta chustką pojechała w tę misję i wszystko by było OK, gdyby nie to, że jeden z lokali kontaktowych w Gdańsku, wcześniej wsypała inna dziewczyna z oddziału „Łupaszki” Regina Mordas-Żylińska, która poszła na współpracę z UB.
Tam ją aresztowano, nie było w tym żadnej jej winy. Tutaj zawiodły dwie rzeczy - była zdrada Reginy i brak czujności struktur.
PAP: Jak przebiegało śledztwo?
Luiza Łuniewska: O śledztwie tak naprawdę wiemy tyle, ile ostało się w aktach. Są mity i legendy, które narastają wokół Danki, np. o żonach poległych milicjantów, które miały skatować dziewczynę w celi, jednak to bardzo mało prawdopodobne.
Śledztwo było bardzo brutalne. Możemy opierać się na tym, co przeżywały inne młode dziewczyny poddawane śledztwu w tym samym więzieniu. Tam było bicie, była przemoc, również seksualna, gdyż młodą dziewczyną najłatwiej złamać właśnie w ten sposób.
Udało mi się dotrzeć do majora służby więziennej, historyka obecnie pracującego w muzeum w Gdańsku, który z racji swojego doświadczenia w służbie więziennej zwrócił mi uwagę na malutką rubrykę zatytułowaną „tatuowanie”. Danka nie miała tatuaży, ale w tej rubryce widniał zapis „szyta za lewym uchem” – oznaczało to, że w czasie śledztwa, trzeba było ściągnąć do niej lekarza. Musiała być bardzo pobita, wręcz zalewała się krwią, skoro UB zdecydowało się na to, żeby sprowadzić do niej lekarza. To była rzadkość. To jest dowód, że to śledztwo było bardzo brutalne.
PAP: Co wiemy o ostatnich chwilach Danki? Przed śmiercią miała kontakt z księdzem...
Luiza Łuniewska: Był to ksiądz Marian Prusak, który przez długie lata nosił tę historię w sercu i na tyle mocno mu ona ciążyła, że nie zdecydował się opowiedzieć o niej nawet najbliższym. Był jedną z pierwszych osób, które zgłosiły się do IPN, by o tym opowiedzieć.
Do IPN zgłosił się także sam zastępca naczelnika więzienia, który w owym czasie uczestniczył w egzekucji Danki, czyli jej ostatnie chwile są w zasadzie udokumentowane. To jest coś, co nie budzi żadnych wątpliwości.
Natomiast co dokładnie czuła Danka, jakie były jej motywacje, dlaczego nie prosiła o ułaskawienie? Może po prostu wiedziała, że nie ma szans. Może miała już wszystkiego dosyć? Mogła mieć wszystkiego dosyć...
PAP: 3 sierpnia 1946 roku Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał ją na śmierć, a 28 sierpnia została rozstrzelana…
Luiza Łuniewska: Spędziła w celi śmierci 25 dni, absolutnie samotnie. W jej głowie, w jej sercu, mogło się wiele dziać. Wiedział to prawdopodobnie ksiądz Prusak, ale jego wiązała tajemnica spowiedzi i mógł powiedzieć tylko to, co było powiedziane poza spowiedzią.
Opisy zastępcy naczelnika i księdza Prusaka były identyczne. Zweryfikowane w rozmowach z trzema różnymi historykami. Scena śmierci jest wręcz filmowa - oddział egzekucyjny, który nie jest w stanie jej zastrzelić…
PAP: O to też chciałam zapytać. Jak to możliwe, żeby oddział z odległości kilku kroków chybił?
Luiza Łuniewska: Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że po prostu, jak zobaczyli młodziutką dziewczynę, to zadrżała im ręka. Spodziewali się wroga ludu, morderczyni milicjantów i co tam jeszcze im powiedziano, a zobaczyli dziewczynkę w sukienczynie, tej samej od czasów aresztowania, pewnie wyglądała jak siedem nieszczęść.
Jest również druga teoria, której nie można wykluczyć, choć jest mało prawdopodobne - oni mogli mieć do połowy rozładowaną broń, gdyż kierownictwo więzienia bało się. Był taki przypadek, że oddział partyzancki podszył się pod oddział egzekucyjny i będąc już w środku wystrzelał nie tych, co trzeba i w związku z tym dawano im do połowy rozładowaną broń, ale to jest bardzo mało prawdopodobne, bo to była tak bliska odległość, że trzeba niemalże strzelać w sufit, żeby nie trafić.
PAP: Czy rozstrzeliwany z "Inką" Feliks Selmanowicz „Zagończyk”, dowódca plutonu 5. Wileńskiej Brygady AK, zginął od razu?
Luiza Łuniewska: Nie. „Zagończyk” został tylko draśnięty, osunął się po pierwszym strzale. Czyli do niego tak naprawdę też nie trafili. Obydwoje zginęli - "Inka" zabita, a "Zagończyk" dobity przez dowódcę plutonu egzekucyjnego.
PAP: W tym samym momencie krzyknęli…
Luiza Łuniewska: ...„Niech żyje Polska”. Nie mając ze sobą kontaktu, wcześniej się nie umawiając. Kiedy „Zagończyk” już leżał, niedraśnięta Danka krzyknęła – „Niech żyje Łupaszko”.
PAP: W czasie pisania książki dotarła Pani do bardzo ciekawej historii. Siostrzenica „Inki” zaprzyjaźniła się z córką Reginy Mordas-Żylińskiej?
Luiza Łuniewska: To nie dotyczy bezpośrednio Danki, ale pokazuje, jak skomplikowane były te nasze polskie losy, jak trudne to są historie. Siostrzenica „Inki” Danuta Ciesielska zaprzyjaźniła się z panią Ewą, córką Reginy Mordas-Żylińskiej. Bardzo długo o tym nie wiedziały, dopiero po latach siostrzenica „Inki” wyznała przyjaciółce, że ma ciotkę skazaną na śmierć, potem Ewa powiedziała, że jej matka też chodziła do „Łupaszki”. Dopiero siostra rodzona „Inki” uświadomiła córce - Danucie Ciesielskiej z kim się przyjaźni, ale jednocześnie powiedziała, żeby nie mówić tego tej dziewczynie.
Pani Danuta, jak z nią rozmawiałam, powiedziała mi piękne zdanie, które zapadło mi w pamięć – „każdy ma w życiu swoją próbę”. „Inka” miała swoją, a może dla nich dwóch taką próbą jest ta przyjaźń – czy będą potrafiły ją zachować. Ze względu na to zdanie, zdecydowałam się opisać tę historię w książce. Z jednej strony ona jest bardzo prywatna, ale z drugiej strony ta pointa, którą dała jest czymś, co młody człowiek może zapamiętać, na marginesie historii „Inki”.
Cała historia z Reginą Mordas-Żylińską jest dosyć trudna, bo to, że ona "pękła" podczas przesłuchania przez UB to nic dziwnego – młodziutka dziewczyna. Ja akurat nie jestem jedną z tych osób, które by wybielały tę postać, bo z wielką gorliwością współpracowała z UB i trudno to usprawiedliwiać. Ci ludzie, z którymi rozmawiałam, którzy tyle przeżyli, z dużą pokorą i dużą rezerwą ferują jakiekolwiek wyroki. To my, bardzo chętnie oceniamy i tak nam się wydaje, że to łatwo ocenić...
PAP: Kim dla pani jest „Inka”?
Luiza Łuniewska: Ja się bardzo „zaprzyjaźniłam” z moją bohaterką. Opisuję historię, która mnie troszkę dotyczy i uświadomiła mi skąd się bierze przymiotnik „wyklęty”. Ostatni beztroski wieczór Danka spędziła w miejscowości Ocypel, gdzie ja przez lata jeździłam na wakacje. Tam stałym punktem było urządzanie wieczorków historycznych, chodzenie od domu do domu i słuchanie opowieści ludzi, którzy tam mieszkali. Mimo że było to ulubione miejsce szwadronu „Inki”, gdzie bywali z „Żelaznym” wielokrotnie, przychodzili na wesela, Danka spędziła tam na ognisku ostatnie chwile, nikt nigdy się o tym nie zająknął, ani razu.
Polubiłam bardzo „Inkę” i uważam, że Danka w żaden sposób nie jest postacią kontrowersyjną. To jest taka postać, która powinna łączyć a nie dzielić.
Katarzyna Krzykowska
* * *
Fundacja Wolne Dźwięki wydała audiobook “Szukając Inki. Życie i śmierć Danki Siedzikówny” Luizy Łuniewskiej w interpretacji polskiej aktorki teatralnej i telewizyjnej Mai Hirsch.
ksi/ mjs/ ls/