Niełatwo jest opisać proces odrodzenia państwa: wszak to suma czynników trudnych niekiedy do ustalenia, w których niemałą rolę ma także szczęście. Problem powstaje jednak wtedy, gdy uznajemy go raczej za efekt ambicji politycznych grupy elit, a nie ukoronowanie wytrwałych dążeń kilku pokoleń. Dlatego książka Jochena Böhlera, poświęcona odzyskaniu niepodległości przez nasz kraj, nie będzie dla polskiego czytelnika lekturą łatwą.
Böhler jest nad Wisłą świetnie znany za sprawą kilku publikacji dotyczących II wojny światowej, mierzących się m.in. z problemem niemieckich zbrodni na obywatelach II Rzeczpospolitej. Tym razem na warsztat wziął pierwsze lata odrodzonej Polski, ukazując je – jak zdążył do tego przyzwyczaić – w sposób nieortodoksyjny i nowatorski. Znakomite wrażenie robi zręcznie prowadzona narracja i błyskotliwość stosowanego języka (co równocześnie stanowi niewątpliwą zasługę tłumacza), a także imponująca znajomość publikacji i dokumentów. Pytanie tylko, czy w poszukiwaniu nowej efektownej formuły ujęcia historii odrodzenia polskiej państwowości nie poszedł zbyt daleko.
Zdumiewające uproszczenie znajdziemy już w samym tytule. Użyty tam termin „środkowoeuropejska wojna domowa” wydaje się intrygującym założeniem i punktem wyjścia do rozważań na temat kształtowania się struktur państwowych. Szybko jednak miejsce fascynacji zajmuje zakłopotanie. Argumentacja zbudowana jest bowiem według logiki geopolitycznej rodem z głębokiego XIX wieku. Jej sedno stanowiło pojęcie imperium, a przecież odrodzona Polska powstała właśnie w miejscu, gdzie stykały się ze sobą władztwa Hohenzollernów, Habsburgów i Romanowów. W efekcie, trudno pozbyć się natrętnej myśli, że pomysł Böhlera – rzeczywiście odważny i niekonwencjonalny – z samego założenia jest zdumiewająco anachroniczny. Podmiotowość polityczną gotów jest on przyznać instytucjom starych imperiów, dość brutalnie „orientalizując” obywateli tych ziem. Podkreślmy od razu, ta krzywdząca generalizacja odnosi się nie tylko do ludności polskiej.
„Wojna domowa” przypomina opis wrażeń z oglądania teatru historii Europy Środkowo-Wschodniej przez szybę ustawioną wzdłuż wschodniej granicy Niemiec. I z tej perspektywy istotnie przemiany po Wielkiej Wojnie mogą przypominać brutalny konflikt wewnętrzny przepełniony niezrozumiałymi ambicjami, kompleksami podszytymi polityczną niedojrzałością. Autor cytuje nawet Churchilla, który tarcia w tym regionie nazwał „wojnami pigmejów” – szkoda może że czyni to bez komentarza. Określenie będące bon motem wytrawnego gracza politycznego stało się bowiem myślą przewodnią całej pracy. Wojny plemienne – bo zdaje się je postrzegać niemiecki historyk – wybuchły na ziemiach, przez które przetoczył się właśnie największy konflikt w dziejach; gdzie królowały chaos i przemoc. I z tego – zdaniem Böhlera – zrodziła się Polska. Pozwala mu to wyjaśnić wiele elementów wydarzeń z lat 1918-1921, na czele z ogromną brutalnością, której symbolem na zachodzie stały się pogromy antyżydowskie w Galicji Wschodniej czy na Wołyniu. Ale to co pozwala wyjaśnić przemoc, słabo tłumaczy inne fenomeny.
Jednym z najważniejszych jest problem polskiej tożsamości narodowej AD 1918. Jak wyglądała ona na „głębokiej prowincji”? Można powiedzieć, że idiosynkratycznie: była „tutejsza” i nierzadko sytuowała się poza współczesnym rozumieniem narodowości czy etnosu, sprowadzając się czasem do sfery języka oraz konfesji. Nie jest tak, że autor tego nie dostrzega. Ale jednocześnie używa siatki pojęciowej, która nie w pełni przystaje do opisywanej przez niego rzeczywistości. To zaś zmusza go do zdumiewających uproszczeń. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że spory narodowe i etniczne sprowadza on jedynie do poziomu tarć etnicznych. I odnosi się w swych ocenach do całych społeczności zamieszkujących w tej części Europy, twierdząc, że ekspansywna polityka elit (w tym wypadku: przede wszystkim polskich władz) skrzywdziła je i wymusiła na nich przyjęcie narzuconych ram w sferze świadomości. Są miejsca – jak Galicja Wschodnia – w których jego obserwacje będą miały choćby częściowe pokrycie w rzeczywistości. Ale czy trafne jest przypisywanie Wielkopolanom angażującym się w powstanie antyniemieckie motywacji głównie ekonomicznych? Z tym nie mogę się zgodzić.
Wybór przynależności państwowej z pewnością zmuszał do redefinicji własnej tożsamości. Sęk w tym, że tożsamość polska nie wyłoniła się deus ex machina po I wojnie światowej. Owszem, uległa przemianom pod wpływem szeregu czynników politycznych, społecznych i kulturowych. Ale byłoby nieuczciwe wyrokować, że było to (wymuszone, wykalkulowane czy też narzucone) przyjęcie jednego z kilku wariantów tożsamości, które się ze sobą wzajemnie wykluczały i zwalczały, czy wręcz były skutkiem plemiennej walki o dominację nad terytorium. Böhler nie chce dostrzec przenikających się, a niekiedy uzupełniających się i właściwych dla tych ziem tradycji. Najgorsze jest chyba to, że nie chce uznać tego stanu rzeczy za dalekie dziedzictwo wielonarodowej Rzeczpospolitej przedrozbiorowej, ale jako swego rodzaju niedojrzałość, brak zdefiniowanej tożsamości. Dlatego też zaproponowana przezeń wizja wielkiego kotła, w którym gotują się wzajemne animozje mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, okazuje się ślepą uliczką. Pojęcie to jest bowiem głównie efektownym hasłem. W szczegółach zaś okazuje się być tak pojemne, że granice owego kotła można spokojnie rozszerzyć na cały kontynent. A może wręcz na całą kulę ziemską?
Bezsprzecznie ważne jest, że niemiecki badacz zwraca uwagę na często bagatelizowany fakt, że pierwsze lata niepodległej Polski to nie tylko społeczna euforia listopadowa i podniosła atmosfera. Efektem straszliwej wojny były też liczne napady i pogromy dokonywane na tle narodowościowym, etnicznym i religijnym, a także rabunkowym. Nowej rzeczywistości towarzyszyły bieda, głód i epidemie. O tej karcie tużpowojennej rzeczywistości zdajemy się zapominać, ale Böhler rzetelnie nam o tym przypomina. Zasługą nowo utworzonych państw było opanowanie owego fermentu, choć miejscami autor gotów jest obwiniać tworzące się organizmy państwowe o eskalację i wykorzystanie niepokojów społecznych do własnych celów. Warto zresztą postawić w tym miejscu pytanie: jaką receptę na konflikty w regionie proponuje autor? Nie mówi tego wprost, choć lata 1918-1921 stają się dla niego granicą między światem spokojnym i uporządkowanym, a światem pełnym nacjonalizmów, niepokojów i waśni. Tak jakby do chaosu doprowadził upadek starej Europy i trzech cesarstw, które zgodnie pilnowały, by nie dopuścić do wrzenia.
„Narody, narody, po diabła narody?” – śpiewał Jacek Kaczmarski, gorzko komentując dzieje XX wieku. Wielka szkoda, że praca, którą skierowano do zachodniego czytelnika – i która trafiła na półki polskich księgarni w stulecie niepodległości – tak konsekwentnie powiela stereotypy. To co w tej książce ciekawe i inspirujące zostaje, niestety, przyćmione przez duch imperialnego Churchilla i jego spojrzenia na dzikich mieszkańców Europy Środkowej. Czyż nie ciężko jest znaleźć wspólny język, gdy się inaczej rozumie kluczowe pojęcia?
„Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski”, wydawnictwo Znak.
Piotr Abryszeński
Źródło: MHP