„Czasem wydaje mi się, że w historii tortur polskich w tych latach nie rzeka Kołyma, nie Morze Białe, nie Komi, Starobielsk, katorga sybirska i nie obozy koncentracyjne w Dachau, Oranienburgu czy Oświęcimiu, ale Rothesay wymieniane będzie jako miejsce najbardziej ponurej zagłady kilkuset polskich inteligentów”.
To jedno z mott, które Małgorzata Szejnert wybrała dla otwarcia swojej książki. Są to słowa autorstwa Stefana Mękarskiego, jednego z internowanych oficerów na wyspie Bute – Wyspie Węży, jak ją przezywano.
Przeglądając stare listy, autorka natrafiła na informację, że jej wuj Ignacy Raczkowski „Rak”, został pochowany w 1943 roku na cmentarzu w Rothesay, na wyspie Bute. Autorkę zastanowił fakt, że rodzina milczała na temat "Raka". Szejnert, próbując rozwiązać rodzinną zagadkę, wyruszyła jego śladami. W trakcie tego rodzinnego „śledztwa” natrafia na informacje o obozie odosobnienia dla polskich oficerów prowadzonego przez polskie władze wojskowe na szkockiej wyspie Bute.
Pierwotnie Ośrodek Zborny Rezerwy Oficerów powstał w listopadzie 1939 roku w Cerizay, we Francji. Obóz „szybko zaczęto nazywać Berezą, bo nazwa miejscowości, w której sanacja więziła przed wojną swych przeciwników politycznych, przypomina trochę brzmieniem francuską nazwę obozu. Zwłaszcza gdy ją nagiąć po swojemu do formy +Seriza+” – wyjaśnia Szejnert. Po klęsce Francji w 1940 roku, ośrodek został przeniesiony na szkocką wyspę Bute. Na „Wyspie Węży” obóz izolacyjny mieścił się w Rothesay. Podobóz powstał w małej miejscowości Tighnabruaich, widocznej z północnego brzegu Bute, pod drugiej stronie cieśniny. Gen. Władysław Sikorski przetrzymywał w ten sposób swoich politycznych przeciwników – oficerów związanych z Piłsudskim, piłsudczykami i obozem sanacji, których Sikorski oskarżył o nieprawomyślność oraz uznał za sprawców klęski wrześniowej.
„Podobno skierowano ich tutaj dwudziestu [generałów – PAP]. Ale może było ich siedemnastu, w tym trzech generałów dywizji, i pilnował ich osiemnasty, w randze generała brygady. Niewygodnie, gdyż niższy stopniem pilnuje wyższych rangą. A jeszcze ma pełne ręce roboty, musi mieć na oku pułkowników, podpułkowników, majorów, kapitanów, poruczników i podporuczników. Ich stan był zmienny – od trzystu do sześciuset. Jedni przypływali, inni odpływali, do niektórych zdołały dotrzeć żony, a nawet dzieci. Według różnych relacji przewinęło się ich przez wyspę około półtora tysiąca, ale i ta liczba nie jest pewna” – pisze Szejnert.
Na Bute został internowany wuj autorki – kapitan Ignacy Raczkowski. Wśród izolowanych generałów znaleźli się m.in. generał dywizji Stefan Dąb-Biernacki (dowódca rozbitej Armii „Prusy”), generał brygady Stanisław Rouppert (naczelny lekarz wojskowy, do którego Piłsudski zwracał się „Stachurku”), generał brygady Kazimierz Schally (szef Gabinetu Wojskowego prezydenta Ignacego Mościckiego), generał brygady Aleksander Narbut-Łuczyński (dowódca etapów Armii „Kraków”), generał brygady Ludomił Rayski (dowódca lotnictwa w Ministerstwie Spraw Wojskowych oraz jego zastępca – generał brygady Janusz de Beaurain. Na Wyspie Węży znaleźli się również pułkownik Tadeusz Münnich (adiutant Śmigłego-Rydza), pułkownik Tadeusz Alf-Tarczyński (adiutant Piłsudskiego podczas jego pobytu w Sulejówku), podpułkownik Roman Umiastowski (szef propagandy w sztabie Śmigłego-Rydza), podpułkownik Marian Zyndram-Kościałkowski (były premier, ostatni minister opieki społecznej), kapitan Michał Grażyński (wojewoda śląski, przewodniczący Związku Harcerstwa Polskiego), kapitan Jerzy Niezbrzycki (oficer wywiadu, sowietolog, piszący pod pseudonimem Ryszard Wraga) oraz podporucznik rezerwy Stefan Mękarski (pracownik naukowy, bibliotekarz, publicysta).
Internowani nie spędzali czasu w zupełnym odizolowaniu. Uczestniczyli w życiu Bute. „Wyspa Bute od razu polubiła Polaków” – ocenia autorka. Jess Sandeman, która pamięta internowanych Polaków z młodości, w książce „Wojna Bute” tak ich opisała: „Na pewno byli otoczeni mgłą tajemnicy. Wydawało się, że większość z nich pochodzi z arystokracji, wielu miało wysokie stopnie wojskowe. W nienagannych mundurach i z doskonałymi manierami odnosili sukcesy wśród pań. Wielu było świetnymi szachistami i brydżystami, znakomitymi śpiewakami i pianistami. Nie wyglądało na to, że im brakuje pieniędzy; otrzymywali rzekomo pobory od rządu brytyjskiego. Była taka wersja, że są ministrami poprzedniego rządu polskiego, ale krążyły też pogłoski, że są szykowani na przywódców nowego rządu, gdy w ich kraju zapanuje pokój, i że wysłano ich na Bute, bo tu jest bezpieczniej”.
Układ Sikorski-Majski z lipca 1941 roku nie przyniósł powrotu do służby dla przebywających na Bute. Rozkazem naczelnego wodza i ministra spraw wojskowych z grudnia 1941 roku w stan nieczynny zostało przeniesionych wielu oficerów przebywających na Bute. „To odsunięcie od wojska ma trwać dla wszystkich dwa lata, co dla starszych znaczy – na zawsze. Według zarządzeń wykonawczych naczelnego wodza +nieczynni+ mogą zamieszkać w wybranym przez siebie miejscu w Wielkiej Brytanii, wyjąwszy tereny zastrzeżone przez władze brytyjskie (lista w Komendanturze). Kto opuści Bute, musi się rozstać z mundurem. Kto chce nadal nosić mundur, musi pozostać na wyspie” – pisze autorka.
19 stycznia 1944 roku „dobytek byłej stacji zbornej zapakowany w pięć skrzyń z uchwytami, pudła i worki jest gotów do załadunku. (…) Rothesay przestaje być ostatecznie urzędowym miejscem odosobnienia. Jeśli ktoś tu jeszcze zostaje, to na własne życzenie i na własną rękę” – pisze Szejnert.
Trudno jest odpowiedzieć na pytanie, ilu oficerów ze stacji zbornej zmarło – mogli się leczyć nie tylko w Rothesay, ale np. w Perth, Glasgow czy Edynburgu i zostali pochowani na tamtejszych cmentarzach. Trudno jest też odpowiedzieć, ilu z internowanych wybrało śmierć samobójczą. Adam Adamczyk, historyk przytoczony przez autorkę, uważa, że nie można wykluczyć tuszowania samobójstw poprzez wpisywanie informacji o udarze czy zawale jako o przyczynie śmierci, gdy samobójstwo nie było widoczne i oczywiste.
Z szesnastu izolowanych na Bute generałów, którzy dożyli końca wojny, do Polski wróciło tylko dwóch – generał dywizji Kazimierz Ładoś i generał broni Jerzy Ferek-Bełszyński. Na podstawie wyliczeń Andrzeja Suchnitza, które przytacza Małgorzata Szejnert, wynika, że „w 1945 roku znajdowało się na Zachodzie stu dwudziestu siedmiu polskich generałów. Dwudziestu wróciło do kraju po wojnie. Generałowie z Rothesay mieli więc jeszcze mniejszą skłonność do powrotu niż ogół generałów na emigracji”.
„Polscy oficerowie, którzy opuścili wyspę po rozwiązaniu obozu nie przyjeżdżali tu w odwiedziny z miejsc, w których pędzili życie po wojnie. A przynajmniej nie słyszeliśmy o tym” – podsumowuje autorka.
Opisując rodzinną historię, Małgorzata Szejnert kreśli również portret przebywających w obozie odosobnienia oficerów. Jej książka zatem to nie tylko opowieść rodzinna, ale również opowieść zbiorowa o losach polskich oficerów, którzy w wyniku politycznego rozrachunku zostali w czasie wojny odsunięci od służby i wojska.
Książka „Wyspa Węży” Małgorzaty Szejnert ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.
Anna Kruszyńska (PAP)