17 lipca 1987 r. zmarł Jerzy Dobrowolski, aktor, reżyser i satyryk – autor sentencji „nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję”. To przez niego Polacy mówią: „ale się porobiło”, „dla mnie bomba!” i „nie twoja broszka!”. Miał 57 lat – z filmu „Rejs” wypadł na samym początku.
"On miał taki swoisty wdzięk, taki trochę łobuzerski. Miał coś takiego… Był taki napromieniowany… Od wewnątrz. się czuło, że te iskierki strzelają z niego, że tu za chwilę może strzelić coś dowcipnego" - ocenił Wojciech Młynarski w filmie dokumentalnym "Pasażer na gapę" Roberta Kaczmarka (1999).
W książce "DLA MNIE BOMBA Jerzego Dobrowolskiego" Roman Dziewoński opisał scenę, której był świadkiem. W rozmowę jego ojca, Edwarda "Dudka" Dziewońskiego, z Jerzym Dobrowolskim wtrącił się nagle Wojciech Młynarski, radośnie oznajmiając: "Dudek! Napisałem tekst dla ciebie". "Skróć o połowę" - rzucił przez ramię Dobrowolski, nie przerywając dyskusji z "Dudkiem".
"Jezioro damy tutaj, a ten niech sobie stoi w zieleni" - mówi w filmie "Poszukiwany, poszukiwana" Stanisława Barei "mąż, z zawodu dyrektor", przestawiając elementy na makiecie projektowanego osiedla. W tę postać - portret peerelowskiej "nomenklatury", czyli systemu obsadzania stanowisk kierowniczych niekompetentnymi osobnikami rekomendowanymi przez partię komunistyczną - wcielił się Jerzy Dobrowolski.
"Był jednak Dobrowolski kimś znacznie więcej niż tylko genialnym odtwórcą drugoplanowych ról w pierwszoplanowych filmach. W latach 50. i 60. tworzył Dobrowolski kabarety +Koń+ i +Owca+, przez które przewijały się takie późniejsze gwiazdy jak Wiesław Gołas, Stanisław Tym, Wojciech Pokora, Jerzy Turek czy Andrzej Stockinger" - napisał Wojciech Lada w artykule pt. "Kwadranse psychicznych wakacji" (Uważam Rze, 2012).
Dobrowolski grywał też - niestety rzadko - postacie pierwszoplanowe. "Do roli Philipa Marlowe'a w spektaklu +Kłopoty to moja specjalność+ (1978 - PAP) wziąłem go właśnie z powodu języka. Dobrowolski mówił prywatnie tak samo ironicznie jak Marlowe. Pod niego dopisywałem Chandlerowi nowe dialogi - np. policja znajduje trupa z dziurą w głowie. Pytają Marlowe'a: - Znał go pan? - Nie znałem nikogo z taką dziurą w głowie" - opowiadał reżyser Marek Piwowski Jackowi Szczerbie w artykule pt. "Dzień dobry jestem z Kobry" (wyborcza.pl, 2009).
"Pytam, jak mu się współpracuje z Piwowskim. - Mam nadzieję - mówi Jurek - że wyjdę na swoje, choć będzie ciężko. - A Marek ci nie pomaga? - Pomaga? On mi przeszkadza! W sprawie koncepcji roli Marlowe'a różnimy się zdecydowanie. Ja mam wszystko tak obmyślone, że przez całe przedstawienie leżę na kanapie. A Piwowski zmusza mnie, żebym kilka razy wstał. A nawet, żebym chodził! On nie ma pojęcia o reżyserii!" - relacjonował wrażenia Dobrowolskiego z planu "Kłopotów…" Stanisław Tym, cytowany przez Jana Bończę-Szabłowskiego ("Rzeczpospolita", 2010).
Sam Dobrowolski pojęcie o reżyserii niewątpliwie miał. "Pierwszym salonem stolicy stał się Teatr Rozmaitości, gdzie dyrektor Jarecki wystawił bajkę muzyczną dla dorosłych +Cień+, napisaną przez trzech autorów i jednego kompozytora. W salonach Teatru Rozmaitości zbiera się co wieczór najlepsze towarzystwo, bowiem człowiek, który +Cienia+ nie widział, przestaje się w Warszawie liczyć; w dyskusjach głosu zabrać nie może, dowcipów nie powtarza, w Starosteckiej się nie kocha, w ogóle - więdnie" - napisał Lucjan Kydryński w recenzji pt. "+Cień+ przesłonił Warszawę" ("Przekrój", 1979).
"Wyreżyserował całość Jerzy Dobrowolski, obalając zakorzeniony w pewnych kręgach mit, że mamy u nas ludzi, którzy się znają na wystawianiu musicali. Dowiódł, że tak naprawdę, to zna się tylko jeden: Jerzy Dobrowolski. Poprowadził spektakl na uroczym, zabawnym tonie, sypał pomysłami sytuacyjnymi jak z szerokich rękawów, a jego układ finału jest jednym z najpiękniejszych, najprostszych i najbardziej wzruszających, jakie zdarzyło mi się oglądać na scenie" - dodał. "Wspólnym wysiłkiem autora, kompozytora, reżysera (brawo!) i co najmniej kilkorga aktorów - Warszawa zyskała spektakl, o którym mówi miasto. I mówi dobrze, a ja się do tego dołączam" - podsumował Kydryński.
Jerzy Dobrowolski urodził się 15 marca 1930 r. w Warszawie, jako syn Władysława i Janiny z domu Góreckiej. Ojciec był zawodowym wojskowym i sportowcem - reprezentantem Polski na trzech olimpiadach. W 1924 r. w Paryżu startował w biegu na 100 metrów, w Los Angeles (1932) i w Berlinie (1936) - w szabli. Z Los Angeles przywiózł brązowy medal. Po wojnie został trenerem szermierzy, wśród jego wychowanków byli m.in. Jerzy Pawłowski, Wojciech Zabłocki, Ryszard Parulski i Witold Woyda.
W Powstaniu Warszawskim 14-letni Jurek był łącznikiem na Żoliborzu. "15 sierpnia ogarnięty przez Niemców, zostałem wraz z ludnością tego rejonu wyprowadzony do obozu w Pruszkowie. W obozie pruszkowskim odszukany przez Gestapo, zostałem aresztowany( wraz z grupą 15 osób) wyprowadzony z obozu i osadzony w piwnicach ówczesnej siedziby Gestapo w Pruszkowie. Po dwóch dniach zostaliśmy wywiezieni do Westfalii" - cytuje notatki Dobrowolskiego, Dziewoński w "DLA MNIE BOMBA…". Z niemieckiej niewoli, obozu w Potulicach, wrócił 21 stycznia 1945 r. "Ciężko chory znalazł się w punkcie repatriacyjnym w Toruniu" - napisał Dziewoński.
W 1954 r. ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną - na jednym roku z nim studiowali m.in. Franciszek Pieczka, Wiesław Gołas i Mieczysław Czechowicz. Już w dyplomowych przedstawieniach "Balladynie" i "Nadziei", holenderskiego pisarza Hermana Heijermansa, Dobrowolski nie tylko występował - był również asystentem reżyserów - Aleksandra Bardiniego i Mariana Wyrzykowskiego. Podobnie w debiucie na scenie Teatru Narodowego - w "Niemcach" Leona Kruczkowskiego (premiera 18 lutego 1955 r.) wystąpił jako "urzędnik policyjny" i asystował reżyserującemu przedstawienie Erwinowi Axerowi.
Bardziej w mitologii - ze względu na szczątkowo zachowaną dokumentację - niż historii polskiej rozrywki Dobrowolski zapisał się jako twórca kabaretów - "Konia" (1957-59) i "Owcy" (1966-69).
"Koń duchem wywodził się z październikowego przełomu 1956 roku. Był serią mikroscenek, zbitek pantomimiczno-tekstowo-muzycznych, rozsadzał go żywioł zabawy. Jednak zarówno ty, jak i w mającej się później pojawić Owcy każdy gest, spojrzenie, cały sceniczny kształt był głęboko przemyślany i sklasyfikowany. To, co stanowiło złudzenie najwspanialszej, najswobodniejszej improwizacji, było co wieczór grane tak samo" - opisała Magda2 na Filmwebie.
"Owca miała tylko jeden program. Nieustannie aktualny szedł przy nadkompletach. Po trzech latach ówczesne władze zakazały więc jego grania. Kabaret Dobrowolskiego wykpiwał absurdy życia codziennego, piętnował niekompetencję, chamstwo, głupotę, prymitywizm i nowomowę rządzących, na równi z konformistycznymi postawami rządzonych" - przypomniał Janusz R. Kowalczyk ("Rzeczpospolita" 2002). Jan Tadeusz Stanisławski, przyznał, że zanim trafił - jako zastępstwo - na scenkę "Owcy" siedział na jej widowni ponad 80 razy.
1 stycznia 1956 r. Jerzy Dobrowolski zadebiutował w radiu, w którym to medium odnalazł się najlepiej. Wspólnie z Młynarskim, Tymem, Antonim Marianowiczem i Anatolem Potemkowskim w radiowej Trójce tworzyli Radiokronikę "Decybel" (1970-72). "Iskrzący inteligencją humor, z jakim autorzy naigrywali się z języka PRL-owskiej propagandy, i celność, z jaką komentowali oczywiste nadużycia ówczesnej władzy, błyskawicznie zdobyły ogromną popularność" - napisał Wojciech Lada.
"W związku z wejściem w życie ustawy o pasożytnictwie społecznym cały szereg osób złożyło podanie o zwolnienie z Komitetu do spraw Radia i Telewizji i rozpoczęło poszukiwanie uczciwej pracy" - informował "Decybel". "Stołeczne przedsiębiorstwo oczyszczania miasta zostało zaskoczone pierwszym śniegiem. Zaskoczenie było tym większe, że pierwszy śnieg spadł w tym roku po raz drugi" - brzmiał inny news.
Maria Czubaszek twierdziła, że to Dobrowolski namówił ją do pisania purnonsensowych słuchowisk z cyklu "Z wizytą u Kazia", który później zamienił się w "Dym z papierosa". Reżyserował i występował w nich - wspólnie z Ireną Kwiatkowską, Jolantą Zykun i Wojciechem Pokorą. Grał także w seryjnych skeczach autorstwa Czubaszek - "Serwus jestem nerwus" i "Dzień dobry jestem z Kobry" emitowanych w "Ilustrowanym Tygodniku Rozrywkowym". Z nich właśnie wzięły się powtarzane do dziś przez kolejne pokolenia Polaków powiedzonka Dobrowolskiego: "ale się porobiło", "dokładnie nie wiadomo", "normalka", "dla mnie bomba!" i "nie twoja broszka!".
"Jogibabu!" i "brawo, Jasiu!" to z kolei plon występu Dobrowolskiego w filmie Stanisława Barei pt. "Nie ma róży bez ognia".
Od końca lat 50. Dobrowolski pracował w telewizji. "Jako kierownik redakcji rozrywki, wprowadził na ekrany telewizorów Kabaret Starszych Panów" - przypomniał Wojciech Lada. W 1963 r. zastąpił go Witold Filler, dyplomowany aktor, wieloletni dyrektor teatrów, działacz PZPR, krytyk i publicysta, autor m.in. takich książek jak "Teorie i praktyki paryskiej Kultury" (1969) i "Literatura małej emigracji" (1970). We "Wstępie do teorii kawału" ("Raptularz 1965-1967) historyk teatru prof. Zbigniew Raszewski postawił tezę, że "najzłośliwsze, najbardziej sarkastyczne są epitety". By ją uzasadnić, podał konkretny przykład - "Witold Filler: Eichman humoru".
W książce Romana Dziewońskiego czytamy notatkę Dobrowolskiego z 8 grudnia 1982 r. "Niejaki Witold Filler, podsumowując swoją 10-letnią działalność Naczelnego Redaktora Progr. Rozrywk. przechwalając się i biorąc swobodnie na własne konto zasługi innych, mówiąc o swoich wszechstronnych zainteresowaniach, powiedział m.in.: (…)+Dwóch tylko twórców świadomie nie dopuszczałem przez cały czas na antenę z przyczyn politycznych. Byli to: Antoni Słonimski i Jerzy Dobrowolski. Te dwa wielkie nazwiska, powiedzmy jedno wielkie i jedno popularne, nie miały dostępu do TV, jako twórcy niepewni politycznie+. Kto dał prawo temu urzędnikowi z TV oceny twórczości innych ludzi i ferowania na nich wyroków. To już nie jest sprawa prywatnej oceny czyjejś twórczości w recenzji z książki czy widowiska. To jest sprawa sądowa o publiczne znieważenie (chociaż oczywiście subiektywnie nie czuję się znieważony), to jest również sprawa finansowa, dotycząca ewentualnych strat honorariów wstecz za ubiegłe lata i w przód, przy dalszej twórczości. (Która instytucja państwowa zechce narażać się na współpracę z twórcą niepewnym politycznie). To jest wreszcie sprawa artystyczna. Kto wie, jakie straty poniosło społeczeństwo decyzją jednego bydlaka?".
Pytał o to autor sentencji "nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję", który "zarażał całe środowiska aktorsko-artystyczne, a za ich pośrednictwem całą Polskę, niezwykle inteligentną i ciętą ironią, przez pryzmat której od tamtej pory patrzono na przaśną rzeczywistość PRL-u". "Zwracał uwagę na absurdy i czyste oszustwa - tworzył słownictwo, którym do dziś są one opisywane" - ocenił Wojciech Lada.
Sam Dobrowolski miał mawiać, że najlepiej jego życiowe szczęście ilustruje "Rejs" Piwowskiego. Na samym początku filmu, wraz z Tymem próbują dostać się na statek jako pasażerowie na gapę. To Dobrowolski kieruje całą akcją, on rzuca sprawdzającemu bilety marynarzowi magiczne hasło "służbowo, na statek!", które otwiera im drogę na pokład. A potem przepada - już więcej w filmie go nie widzimy. "Możemy się tylko domyślać, że tajemnicze zniknięcie z ekranu postaci pasażera na gapę zagranej przez Jerzego Dobrowolskiego wymusiły niestety okoliczności: albo zakaz cenzury, albo choroba alkoholowa aktora" - napisał prof. Krzysztof Obremski w szkicu pt. "Filmowe studium alienacji: Rejs" (2019).
Prawdopodobnie pierwsza okoliczność napędzała drugą i w efekcie sprawiła, że latach 80. był już praktycznie za burtą. "Oskarża się co pewien czas inteligencję polską o to, że w poprzednim okresie nie zapobiegła kolejnym idiotyzmom. Dotyczy to zawsze poprzedników. I zawsze tylko wstecz. Natomiast nigdy na bieżąco. Ponieważ na bieżąco nie wolno zapobiegać idiotyzmom" - napisał Dobrowolski w 1985 roku, bynajmniej nie w kolejnym, przygotowanym na kabaretową scenę monologu, tylko w prywatnym pamiętniku ("Wspomnienia moich pamiętników", 2009).
"Był jak ryba wyrzucona na płytką wodę" – powiedział Romanowi Dziewońskiemu Franciszek Pieczka. "Nie mógł pływać za bardzo. Co się odbił, wpadał na mieliznę. I do tego kręgosłup miał za twardy"- wyjaśnił. "Nie na tamte czasy" - dodał.
"Tekstów nikt nigdy nie wydał, pożałowano papieru, twórczości życia nie przydał szum nowoczesnej kamery. Ludzie Go ledwo kojarzą, ludzi ta postać nie kręci, nie rozpoznają tej twarzy ulice waszej pamięci. Choć mówił nam: nie jestem sam, bo mnie jest wielu, naprawdę był wybitnie sam tam, w Pe eR eLu. Żył w czasie złym, co było w nim? Ból, żart i rada, amerykańska kurtka wojskowa jak płaszcz Konrada" - piosenkę o przyjacielu i mistrzu napisał Wojciech Młynarski w 2001 roku, reżyserując w warszawskim teatrze Ateneum "Zaświadczenie o inteligencji" - spektakl, który przywoływał legendę "Owcy" Dobrowolskiego.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ jann/