80 lat temu, 14 stycznia 1942 r., urodził się Krzysztof Klenczon, wokalista, gitarzysta, kompozytor. „Jego muzyka z jednej strony była ostra i dynamiczna, a z drugiej łagodna i liryczna. Pewnie dlatego przylgnęło do niego określenie +zbuntowany anioł+” - powiedział PAP Jerzy Skrzypczyk z Czerwonych Gitar.
Krzysztof Antoni Klenczon, autor hitów "Kwiaty we włosach", "Historia jednej znajomości", "Nikt na świecie nie wie", ale również pieśni o Żołnierzach Wyklętych "Biały Krzyż", przyszedł na świat 14 stycznia 1942 r. w Pułtusku jako pierwsze dziecko Heleny i Czesława Klenczonów. Cztery lata później urodziła się Hania, jego jedyna siostra.
"Tata Krzysztofa - Czesław, pracownik klei - jeździł po Polsce i rozglądał się za atrakcyjną, lepiej płatną pracą. Początkowo zwrócił uwagę na Mrągowo, ale niebawem otrzymał bardziej interesującą propozycję pracy w Szczytnie i tam przeprowadził się z rodziną w 1945 r." - napisał Marek Szpejankowski w książce "Krzysztof Klenczon. Polski John Lennon".
To Szczytno na wiele lat stało się domem Klenczona, albo Lolka jak nazywali go w młodości koledzy i koleżanki ze szkolnej ławki, ale również było to miejsce, do którego symbolicznie powrócił po śmierci, bowiem urna z jego prochami spoczęła na cmentarzu komunalnym przy ul. Mazurskiej.
Klenczonowie osiedlili się w Szczytnie w opuszczonej poniemieckiej willi przy ul. Barczewskiego. Po sąsiedzku z nimi zamieszkał rodzony brat Czesława - Stanisław z żoną Wandą i z dwojgiem dzieci, trzyletnim Ryśkiem i dwuletnim Jurkiem.
Ojciec Krzysztofa podjął pracę na PKP w Szczytnie, matka w handlu w sklepie tekstylnym. Helena Klenczon, po pięciu latach zamieszkiwania przy ul. Barczewskiego otrzymała nakaz eksmisji, z przydziałem nowego mieszkania przy ul. 3 Maja. Ojciec Krzysztofa ukrywał się. W czasie II wojny światowej wstąpił w szeregi Armii Krajowej, za co w 1946 r. został aresztowany. Jednak dość szybko zwolniono go z więzienia i na rozprawę sądową czekał na wolności. Uciekł w tym czasie ze Szczytna i pod zmienionym nazwiskiem - Antoni Ambroziak - ukrywał się w Czaplinku koło Drawska. Dopiero po odwilży politycznej wrócił do Szczytna. Utrzymywał jednak stały kontakt z rodziną, Helena dość często jeździła do Czaplinka.
Helena, Krzysztof i Hania, która urodziła się w Szczytnie i była dwuletnim dzieckiem, przeprowadzili się na poddasze trzeciego piętra wielorodzinnej, poniemieckiej kamienicy. Ich dotychczasowe mieszkanie zostało przydzielone pracownikowi Urzędu Bezpieczeństwa. Nowe znajdowało się w centrum, w budynku ocalałym po przejściu "wyzwolicieli" z Armii Czerwonej.
Na ulicy Odrodzenia w Szczytnie, kiedy nie uprzątnięto jeszcze powojennych gruzów, chłopcy urządzali sobie poligon, bawiąc się drewnianymi karabinami. Podobno Krzysztof był w tym najlepszy. W tamtym czasie Szczytno było podzielone na dwa obozy - Śródmieście prowadziło wieczne wojny z ulicą Szopena. Jak wspominała siostra Klenczona: "Krzysztof wracał nieraz potarmoszony albo z podbitym okiem".
Klenczon mieszkając w okolicy jezior, z wiadomych względów zainteresował się też pływaniem. "Bardzo często urywał się z domu, aby w niedalekiej bazie zażyć radości pływania. Był na tyle uparty, że kiedy był w IV czy V klasie szkoły podstawowej, któregoś dnia koledzy widząc go znów nadchodzącego, złapali pod pachy i w ubraniu wrzucili do wody" - opisuje Szpejankowski.
Hanna Klenczona opowiadała, że ich mama bardzo często wysyłała ją, żebym przyprowadziła Krzysztofa do domu. "Tylko ja wiedziałam, dokąd ten urwis chodzi. Tego dnia musiałam przemycić go do domu, żeby mama nie widziała mokrego ubrania, bo byłaby wielka awantura" - zdradziła.
Prawdopodobnie to wydarzenie spowodowało wielkie ukochanie jezior i morza przez Klenczona. Jako ambitny chłopiec postanowił, że nigdy nie pozwoli się zaskoczyć w podobny sposób i nauczy się pływać do perfekcji. W późniejszym czasie, kiedy był już znanym muzykiem, członkiem Czerwonych Gitar, a potem Trzech Koron, miłość do wody wyrażał m.in. w utworach "Wróćmy nad jeziora", "10 w skali Beauforta", "Port".
Swoją pierwszą gitarę Krzysztof kupił za zarobione pieniądze. Pracował w tartaku, gdzie kierownikiem był jego ojciec. Podobno od tego momentu każdą wolną chwilę spędzał na nauce gry na gitarze, a gdy już w miarę opanował akordy, wyjeżdżał okazyjnie z kolegami w plener i tam przy ognisku umilał im wieczory nad jeziorem.
Prawdopodobnie jeszcze przed maturą zainteresował się grą na klarnecie i fortepianie. Klarnet kupił mu ojciec. Chłopak szybko jednak stwierdził, że to nie to, i powrócił do gry na gitarze.
"Bal maturalny Liceum Ogólnokształcącego klasy z rocznika, do której uczęszczał Krzysiek, odbył się w 1959 r. i odbił się echem po całym Szczytnie, bo został wyprawiony w restauracji Leśna. Było to wyjątkowe, nietypowe zdarzenie. Dawniej bale maturalne urządzano w salach gimnastycznych, świetlicach szkolnych, stołówkach - ale nie w restauracjach, jak to obecnie jest w zwyczaju. Ewenementem było, że do tańca przygrywała profesjonalna orkiestra złożona z muzyków Wyższej Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie – jednym zdaniem, był to bal na 100 par. Żeby komuś przyszło do głowy, że za 10 lat cała Polska będzie słuchała piosenek Krzyśka, to nie byłby uczestnikiem balu, a śpiewałby piosenki!" - opisywał w tekście dla "Kurka Mazurskiego" Leszek Mierzejewski.
Po maturze Klenczon opuścił Szczytno i swoją przystań znalazł w Gdańsku, gdzie zdał na Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Gdańskiej. Szybko jednak zorientował się, że nie jest to jego powołanie, i przeniósł się do Studium Nauczycielskiego Wychowania Fizycznego w Gdańsku Oliwie. W tym czasie widywano go dość często z gitarą, jednak sport przedkładał nad muzykę. Wszystko zmieniło jego spotkanie z Karolem Warginem - kolegą z tego samego kierunku studiów.
"To był rok 1960. Z Krzyśkiem poznaliśmy się dopiero po miesiącu, dwóch po rozpoczęciu (nauki w) Studium Nauczycielskiego Wychowania Fizycznego w Oliwie. Student na wszystko ma czas, nie wie, za co się brać. Jeden Krzysiek, który tylko z tą gitarą krążył, grał... Doszedłem kiedyś do niego i poprosiłem, żeby zagrał mi akordy do rosyjskiej piosenki +Babuszka+, melodię +Ty masz w sobie coś+, potem +Trzy niedźwiadki+, i tak od tego dnia zaczęliśmy się spotykać. Coraz większy był nasz repertuar. Momentalnie - kiedy tylko zaczynała się nasza gra, kiedy zaczynaliśmy śpiewać, koło nas tworzył się wianuszek studentów, studentek, wtedy wstawaliśmy i przez korytarz wędrowaliśmy. Szczególnie pamiętam wyjazd na wykopki, kiedy w stodole - deszcz na zewnątrz... Krzysiek (chwycił) za gitarę i gra. [...] Czasem potrafił przez cały dzień nie wychodzić z pokoju w akademiku, tylko brzdąkać na instrumencie. Był w tym wręcz nudny"- wspominał Wargin.
Karol, który był starszy o pięć lat od Krzysztofa, miał już spore doświadczenia muzyczne. Był wychowankiem Korpusu Kadetów i występował w tamtejszym zespole pieśni i tańca. To on nadawał ton w ich duecie — śpiewał wiodący głos, a Krzysztof dołączał do niego w refrenie. Z tamtego okresu pochodzą takie nagrania jak "Babuszka" oraz "Dwa gołąbki".
Jak pisze Szpejankowski w książce "Krzysztof Klenczon. Polski John Lennon", "ich karierze pomógł niezwykły przypadek".
"Był 8 marca — Międzynarodowy Dzień Kobiet i Karol z Krzysztofem postanowili sprawić paniom małą niespodziankę. Po oficjalnych przemówieniach, kiedy przystąpiono do konsumpcji, zagrali kilka utworów ze swojego repertuaru, m.in. +Dwa gołąbki+, +Babuszkę+, +Bella bella donna+. Kiedy wracali z uczelni i przesiadali się do drugiego tramwaju przy budynku +Żaka+, w oczy rzucił się im plakat informujący o eliminacjach do Festiwalu Młodych Talentów. Karol, który dzięki swoim wcześniejszym sukcesom znał Franciszka Walickiego, zwrócił się do niego z prośbą o przesłuchanie i ewentualne zakwalifikowanie do konkursu. Walicki zgodził się, ale jedyne, co mógł wtedy zrobić, to wpisać ich na listę warunkową (mogliby wystąpić, gdyby któryś z wcześniej zapisanych uczestników nie dotarł na czas). I znów dopisało im szczęście. W czasie festiwalu elektrownia nagle odcięła dopływ prądu i nie mógł się on odbyć. Krzysztof jednak grał na gitarze akustycznej i z powodzeniem mogli +załatać dziurę+. Kiedy wykonywali +Pluszowe niedźwiadki+, publiczność śpiewała razem z nimi. Odnieśli wtedy wielki sukces i warunkowo przeszli do etapu wojewódzkiego. Szczęście nie opuszczało Krzysztofa. Na wojewódzkie eliminacje nie dojechał zespół z Malborka i w taki sposób zdobyli bezapelacyjnie I miejsce, wygrywając konkurs" - napisał autor książki.
Jak dodał, rezultatem tego była kwalifikacja na Festiwal Młodych Talentów w Szczecinie, gdzie zdobyli III miejsce. Wtedy też po raz pierwszy spotkali się i zapoznali z zespołem Niebiesko-Czarni. Pomimo sukcesów Klenczon nie zaniedbywał studiów i po ich ukończeniu otrzymał nakaz pracy w małej wiosce Rumy koło Szczytna. Na pamiątkę tego wydarzenia 27 września 2008 r. na ścianie placówki umieszczono marmurową tablicę z informacją, że w 1962 r. nauczycielem wychowania fizycznego w szkole był Krzysztof Klenczon. Pamiątka ufundowana została przez córki Klenczona – Jacqueline-Natalie i Karolinę Klenczon, przy wsparciu Stowarzyszenia "Integracja Poprzez Sztukę - spotkajmy się".
Klenczon nie pracował jednak zbyt długo jako nauczyciel wf-u, ponieważ w międzyczasie, 2 września, otrzymał telegram od Franciszka Walickiego, ówczesnego impresario Niebiesko-Czarnych, z prośbą o stawienie się na próbę w celu przesłuchania i ewentualnego przystąpienia do zespołu.
Miłość do muzyki sprawiła, że Krzysztof porzucił posadę nauczyciela i udał się na przesłuchanie do Gdańska. Siostra Klenczona tak wspomina tę sytuację: "Wtedy mamy nie było w domu i mówi do mnie: +Ja nie powiem, ja się boję+. Ja mówię: +Ja się też boję. I zostawiasz mnie z tym?+. On na to: +Powiesz co chcesz. Ja jadę+".
Z tym właśnie zespołem Klenczon odbył pierwsze zagraniczne tournée i w 1963 r. wystąpił w paryskiej Olimpii. W tamtym czasie było to niezwykłe wydarzenie i miało olbrzymi wpływ na dalszą karierę Krzysztofa. Jednak po pewnym czasie Klenczon zapragnął wypróbować swoich sił jako kompozytor, niecoverujący nagrań innych zespołów, dlatego opuścił szeregi Niebiesko-Czarnych.
Jeszcze w okresie występów z Niebiesko-Czarnymi zaprzyjaźnił się z Czesławem Niemenem, który w jednym z wywiadów wspominał, że zastanawiali się nawet nad opuszczeniem zespołu i założeniem czegoś własnego.
W sierpniu 1963 r. przy Klubie Przyjaciół Piosenki "Żak" w Gdańsku z inicjatywy Henryka Zomerskiego powstał zespół Pięciolinie.Grupę tworzyło pięciu byłych członków Niebiesko-Czarnych: Henryk Zomerski - gitara basowa; Daniel Danielowski - pianino, lider; Jerzy Kowalski - perkusja; Bernard Dornowski - śpiew; Marek Szczepkowski - śpiew; do których dołączył gitarzysta Tadeusz Mróz. Na początku 1964 r. z grupą rozstali się D. Danielowski i J. Kowalski. Ich miejsca zajęli uczniowie gdańskiego Liceum Muzycznego: Jerzy Skrzypczyk - perkusja; Seweryn Krajewski - gitara i Roman Mróz - pianino. W lipcu nowym gitarzystą Pięciolinii został Krzysztof Klenczon. Problemy ze sprzętem oraz obowiązki szkolne nie sprzyjały rozwojowi grupy. Po sylwestrowym koncercie w Stoczni Gdańskiej zespół Pięciolinie został rozwiązany.
3 stycznia 1965 r. z inicjatywy Jerzego Kosseli w kawiarni Cristal odbyło się spotkanie byłych członków Pięciolinii z Franciszkiem Walickim. "Postanowiono wtedy, że zespół opracuje własny styl, nie włączając do repertuaru absolutnie żadnych coverów, a będzie wzorował się tylko na muzyce polskiej i słowiańskiej, wykonując swoje utwory tylko w języku polskim" - napisał Szpejankowski. Wtedy też oficjalnie przyjęto nazwę Czerwone Gitary. Pierwszy skład tworzyli: Jerzy Kossela - instrumentalista, wokalista i kierownik muzyczny, Henryk Zomerski - gitara basowa, Krzysztof Klenczon - gitara prowadząca, Bernard Dornowski i Seweryn Krajewski - gitary akompaniujące i wokal, Jerzy Skrzypczyk - perkusja, Franciszek Walicki - kierownik programowo-artystyczny i Adam Dudziński - kierownik administracyjny (kierownik klubu Stoczni Gdańskiej "Ster").
"Kiedy zaproponowano mi współpracę z zespołem Pięciolinie, który później przekształcił się w Czerwone Gitary, moje muzyczne zainteresowania skupiały się raczej na muzyce jazzowej i pewnie dlatego nie wiedziałem, jak silna jest pozycja Krzysztofa w gatunku muzyki, którą reprezentował. Ale już na pierwszych wspólnych koncertach, patrząc na reakcję widowni, stało się dla mnie oczywiste, że jest to +ktoś+. Krzysztofowi co prawda bliżej było do Henia Zomerskiego, Jurasa Kosseli czy Benka Dornowskiego, z którymi pracował już kilka lat, niemniej spędzałem z Krzysztofem wiele godzin. Różne emocje towarzyszyły tym spotkaniom. Od bardzo koleżeńskich aż po ostre spięcia, które trwały zresztą bardzo krótko, i szybko wracaliśmy do normalności. I takim człowiekiem był Krzysztof i taka była jego muzyka. Z jednej strony ostra, dynamiczna - +Kamienne niebo+, +10 w skali Beauforta+ czy +Nikt na świecie nie wie+, z drugiej - łagodna, liryczna - +Historia jednej znajomości+ czy +Gdy kiedyś znów zawołam Cię+. Pewnie dlatego przylgnęło do niego określenie +zbuntowany anioł+" - powiedział PAP Jerzy Skrzypczyk związany z Czerwonymi Gitarami od początku istnienia zespołu.
Odpowiadając na pytanie, co szczególnie utkwiło mu w pamięci w związku z Klenczonem, powiedział: "To, że był świadkiem na moim ślubie, i to, że po rozstaniu z Czerwonymi Gitarami nie słyszałem z jego ust złego słowa o kolegach, z którymi współpracował".
Duet kompozytorski, jaki Klenczon stworzył z Krajewskim, przyniósł kilkanaście hitów, które na trwałe weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. Z Czerwonymi Gitarami Klenczon koncertował w latach 1965–1970. Pięcioletni staż Krzysztofa w Czerwonych Gitarach to niekończące się pasmo sukcesów. Poczynania zespołu, w którym był postacią wiodącą, to dominacja na polskim rynku muzycznym. Czerwone Gitary były na ustach wszystkich, a po ich płyty ustawiały się długie kolejki.
W styczniu 1965 r. Klenczon poznał także swoją przyszłą żonę Alicję "BiBi", dla której napisał utwór "Historia jednej znajomości". Wraz z żoną doczekał się dwóch córek - Karoliny i Jacqueline-Natalie.
W 1970 r. opuścił zespół. Jak podał Szpejankowski, "bezpośrednim powodem było starcie się dwóch silnych indywidualności - Krzysztofa i Seweryna, bo to oni dawali zespołowi tzw. ognia i mieli największy wpływ na kreowanie repertuaru". "Powodem był też spór o ilość napisanych piosenek do kolejnego albumu. Skorzystali na tym tylko autorzy tekstów, którzy po odejściu głównego kompozytora grupy mogli po prostu więcej zarobić" - dodał.
Jeszcze będąc w Czerwonych Gitarach, Klenczon nagrał piosenkę "10 w skali Beauforta", jednak rozsławił utwór dopiero w swoim nowym zespole — w Trzech Koronach, z którym nagrał jedną płytę "Krzysztof Klenczon i Trzy Korony". Trudna sytuacja polityczna, w szczególności wydarzenia grudnia 1970 r., spowodowały, że Klenczon 6 maja 1972 r. pożegnał się z Polską i wraz z rodziną na statku "Batory" wyruszył do Stanów Zjednoczonych.
"Tam od razu zabrał się do pracy nad nową płytą, tym razem anglojęzyczną. Płyta długogrająca +The Show Never Ends+ ukazała się w 1977 r. i przyniosła 12 całkiem nowych kompozycji, którym stylistycznie było bliżej do The Beatles niż do Czerwonych Gitar. Klenczon nie zapomniał także o swoich polskich fanach, dla których już rok później nagrał album +Powiedz stary gdzieś ty był+, który zawierał kilka znanych przebojów w nowych aranżacjach, ale także nowe utwory m.in. balladę dedykowaną córce +Natalie – Piękniejszy świat+, +Muzyko z tamtej strony dnia+, +Wiśniowy sad+. Wraz ze swoim amerykańskim zespołem regularnie odwiedzał też Polskę, gdzie witany był przez rzesze oddanych mu fanów" - napisano w artykule "Z gitarą w świat" na stronie miasta Szczytno.
Jak dodano, Klenczon planował także wrócić na Mazury. Los zdecydował jednak inaczej. 26 lutego 1981 r. nad ranem został ranny w wypadku samochodowym, gdy wracał z koncertu charytatywnego w klubie Milford w Chicago. Zmarł 7 kwietnia w szpitalu św. Józefa w Chicago, a 25 lipca 1981 r. wrócił do kraju, nad jeziora, które tak ukochał, i spoczął w grobie rodzinnym w Szczytnie.
Pomimo upływu lat legenda Krzysztofa Klenczona w Szczytnie jest wciąż żywa. Każdego roku podczas Dni i Nocy Szczytna odbywa się koncert poświęcony jego pamięci. Klenczon przypomina o swojej obecności m.in. pomnikami przed Miejskim Domem Kultury i na pasażu w pobliżu plaży miejskiej, a także ulicą swojego imienia, która została otwarta w 2021 r.
2021 obchodzony był w Szczytnie jako Rok Krzysztofa Klenczona. Rozpoczął się 7 kwietnia w 40. rocznicę śmierci artysty, a kończy w 80. rocznicę jego urodzin, czyli 14 stycznia 2022 r. (PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ skp /