W Polsce mamy do czynienia z wojną kulturową, czyli sporem o wartości, które powinny lec u podstaw polityki. Obchody 11 listopada są okazją do zamanifestowania odmienności – powiedział PAP antropolog społeczny i socjolog z UJ dr hab. Marcin Lubaś. PAP: Święto odzyskania niepodległości – 11 listopada jest dziś dla Polaków ważne, czy też nasz stosunek do obchodów tej rocznicy w ostatnich latach się zmienił?
Dr hab. Marcin Lubaś: To święto coraz mocniej zakorzenia się w świadomości społecznej w Polsce. Jednak z tego, co działo się podczas zeszłorocznych obchodów w Warszawie widać, że forma świętowania nie jest przez wszystkich akceptowana. Nie ma consensusu wokół tego, jak 11 listopada powinien być upamiętniany. Czas, który upłynął od 1989 r. nie jest na tyle długi, aby rytuały państwowe mocno osadziły się w świadomości społecznej. Dla części ludzi to ważna w historii data, a dla części to dzień wolny od pracy.
PAP: Z sondaży wynika, że zdecydowana większość Polaków zna genezę tego święta, ale ich ono nie obchodzi. Dlaczego?
Dr hab. Marcin Lubaś: Nie mamy upowszechnionego w społeczeństwie wzorca obchodzenia świąt państwowych. Wynika to z faktu, że są to święta "odnowione" po 1989 r., ale też z tego, że nie było konsekwentnie prowadzonej polityki władz, żeby Święto Niepodległości miało jakąś jedną formę dla wszystkich. W USA 4 lipca ludzie dość powszechnie uczestniczą w marszach i paradach lub je obserwują. Tam poziom akceptacji sposobu obchodzenia tego święta jest nieporównanie większy niż w przypadku 11 listopada w Polsce. To wynika między innymi z tego, że w Ameryce 4 lipca jest obchodzony od dawna.
PAP: 11 listopada ulicami Warszawy przejdą co najmniej trzy duże manifestacje. Odbędzie się też kilka innych zgromadzeń publicznych. O czym to świadczy?
Dr hab. Marcin Lubaś: Uwarunkowania liczby manifestacji są wielorakie. Demokracja łączy się z możliwością manifestowania swoich poglądów. Ludzie mogą wyrażać różne przekonania i państwo im tego nie zabrania. Po drugie w Polsce istnieje coś, co nazywamy wojną kulturową. Jest to zasadniczy spór dotyczący nie kwestii szczegółowych odnoszących się do polityki, ale spraw fundamentalnych - podstawowych wartości, które powinny lec u podstaw polityki. To także spór wokół interpretacji wydarzeń historycznych i tego, jakie ich elementy powinny być akcentowane. Obchody 11 listopada są okazją do zamanifestowania odmienności.
Dr hab. Marcin Lubaś: ... w Polsce istnieje coś, co nazywamy wojną kulturową. Jest to zasadniczy spór dotyczący nie kwestii szczegółowych odnoszących się do polityki, ale spraw fundamentalnych - podstawowych wartości, które powinny lec u podstaw polityki. To także spór wokół interpretacji wydarzeń historycznych i tego, jakie ich elementy powinny być akcentowane. Obchody 11 listopada są okazją do zamanifestowania odmienności.
PAP: Czy te różnice są konsekwencją bieżących wydarzeń?
Dr hab. Marcin Lubaś: Moim zdaniem to jest głębsze. W Polsce - upraszczając - zderza się opcja "konfesyjna" z opcją "świecką", czyli trwa spór o miejsce religii - przede wszystkim wyznania rzymsko-katolickiego - w kulturze politycznej kraju. Jedni uważają, że należy się jej miejsce w samym centrum tej kultury. Inni głoszą pogląd, że polityka winna opierać się na ideałach świeckiego liberalizmu lub świeckiej lewicy.
Mamy u nas do czynienia z elementem konfrontacyjnym i dążeniem do wykluczenia innych. Spór polityczny w Polsce - koniec końców - odwołuje się do myśli, że druga strona jest mniej uprawniona, żeby głosić swoje poglądy. Skłonność do wykluczania ma zarówno opozycja, jak i rządzący, ale robią to w inny sposób. Opcja rządząca obecnie w Polsce wyklucza tą drugą opierając się na przekonaniu, że jest światlejsza. Z kolei opozycja wyklucza rządzących przekonana, że jest bardziej moralna.
Problemem nie jest to, że odbywa się kilka demonstracji, ale to, że często wchodzą one ze sobą w zwarcie, że dochodzi do konfliktu i przemocy. Nie wypracowaliśmy wciąż takich mechanizmów, żeby każdy mógł pokojowo zamanifestować swój pogląd i pójść do domu, nie przeszkadzając innym. Zawsze musi dojść do momentu, w którym jedna albo druga strona będzie górą, ktoś kogoś przekrzyczy lub zdominuje w danym momencie.
PAP: Czy organizowanie kilku manifestacji, a nawet próby świętowania w innym dniu niż 11 listopada - choćby obchodzenia 7 listopada rocznicy powstania Tymczasowego Rządu Ignacego Daszyńskiego to znak, że Święto Niepodległości zamiast jednoczyć coraz bardziej dzieli Polaków?
Dr hab. Marcin Lubaś: Moim zdaniem to konsekwencja wspomnianej wojny kulturowej. Każda ze stron stara się manifestować swoją odrębność w coraz bardziej wyrazisty sposób. Chcemy zakomunikować, że mamy inne zdanie i inaczej interpretujemy te wydarzenia. Część osób związanych z lewicą uważa, że narracja o odzyskaniu niepodległości jest zdominowana przez kręgi związane z prawicą, więc chcą zaznaczyć swoje stanowisko. Podziały są konsekwencją prawdziwie funkcjonującej demokracji, ale czasami mają one w Polsce bardzo konfrontacyjny charakter.
PAP: Wokół jakich wartości powinniśmy budować obchody 11 listopada, żeby nas one łączyły?
Dr hab. Marcin Lubaś: Nie widzę w tej chwili woli po stronie różnych grup, żeby budować jakiś wspólny mianownik. W Polsce bardzo trudno jest budować upamiętnianie czegoś, żeby to wszystkich łączyło. Pluralizm kulturowy jest konsekwencją życia w globalnym świecie. Kiedy dostęp do informacji nie jest cenzurowany ani filtrowany, każdy może wyrobić sobie poglądu na rzeczywistość. Rytuały państwowe mają w założeniu cementować społeczeństwo wokół takich wartości jak niepodległość, niezależność, poczucie bezpieczeństwa, lojalność wobec wspólnoty politycznej i identyfikacja z nią. Trudno powiedzieć, czy dojdziemy do momentu, kiedy świętowanie 11 listopada będzie się wyrażać w identyfikacji ze wspólnotą polityczną. Główny komunikat, który politycy przekazują jest wciąż antagonistyczny.
Dr hab. Marcin Lubaś: Problemem nie jest to, że odbywa się kilka demonstracji, ale to, że często wchodzą one ze sobą w zwarcie, że dochodzi do konfliktu i przemocy. Nie wypracowaliśmy wciąż takich mechanizmów, żeby każdy mógł pokojowo zamanifestować swój pogląd i pójść do domu, nie przeszkadzając innym.
PAP: Dlaczego?
M.L.: Polska jest krajem, który przeszedł przez bardzo dramatyczne zmiany historyczne, społeczeństwo zostało głęboko przebudowane, zmiany dotyczyły też ustroju i polityki gospodarczej. Kraje tego rodzaju zawsze się borykają z problemami zakorzenienia rytuałów państwowych, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto myśli inaczej. W państwach, które w ostatnim stuleciu miały spokojne dzieje, problemów jest mniej.
My wciąż mamy kłopot z legitymizacją władzy, nie samej ekipy rządzącej, ale tego jak funkcjonuje państwo. W Polsce podobnie jak w innych krajach postkomunistycznych duża część obywateli jest głęboko rozczarowana porządkiem instytucjonalnym. Wspólnota polityczna działa w sposób nie do końca przewidywalny, elita władzy jest krytykowana. To efekt tego, że porządek instytucjonalny przez samych polityków jest słabo przyswojony, dla części z nich są to normy fasadowe, a w rzeczywistości kierują się oni egoizmem i własnymi interesami.
Rozmawiała Małgorzata Wosion-Czoba (PAP)
wos/ as/ jbr/