Przy „Lonely Shadows” najważniejszą inspiracją był dla mnie sam fortepian i akustyka Auditorio Stelio Molo w Lugano, gdzie nagrywałem – mówi PAP pianista Dominik Wania o swojej pierwszej solowej płycie wydanej przez prestiżową wytwórnię ECM.
PAP: "Lonely Shadows" to pana pierwsza solowa płyta dla ECM, ale już wcześniej współpracował pan z tą wytwórnią.
Dominik Wania: Nagrywałem tam dwie płyty z Maciejem Obarą - "Unloved" z 2017 roku oraz "Three Crowns" w ubiegłym roku.
PAP: A jak to się stało, że Manfred Eicher zaproponował panu wydanie solowego albumu?
Dominik Wania: W trakcie pierwszej sesji nagraniowej płyty "Unloved" nastąpiła krótka wymiana zdań z Manfredem Eicherem, który wyraził chęć współpracy ze mną. Wtedy nie było mowy, czy to będzie album solo, ani w ogóle jakie to będzie nagranie. To stało się jasne nieco później, po perturbacjach. Najpierw chciałem tę płytę nagrać w trio z muzykami ze Skandynawii, ale Eicher nie bardzo widział taki układ. Ponieważ ECM ma dużo płyt takich składów w swoim katalogu, nie chciał debiutu kolejnego tria w swojej wytwórni. Wahałem się jeszcze między duetem z perkusją albo z innym pianistą. Ostatecznie decyzję, że będzie to album solowy, podjął Manfred Eicher, mniej więcej półtora roku od naszej pierwszej rozmowy na temat płyty.
PAP: Eicher pierwszy raz usłyszał pana właśnie podczas sesji z Obarą?
Dominik Wania: Manfred był na naszym koncercie, trzy lub cztery lata wcześniej w Monachium i wtedy pojawiły się pierwsze sygnały, że jest zainteresowany wydaniem płyty kwartetu Macieja Obary. To był pierwszy raz, gdy nas słyszał na żywo. Natomiast ja poznałem go jeszcze podczas jubileuszowej gali Fryderyków w 2014 r. Album Tomasza Stańki miał wtedy nominację, a Manfred przyjechał jako przedstawiciel wytwórni. Dzień po gali spotkałem się z nim na chwilkę na rozmowę. Dałem mu album mojego tria "Ravel", ale nie wiem, czy go słuchał.
PAP: Jakim producentem jest Eicher? Jak się z nim pracuje?
Dominik Wania: Krążą różne opinie na ten temat. Dotychczas współpracowałem z nim dwukrotnie, ponieważ druga płyta Macieja Obary dla ECM była produkowana przez Steve’a Lake’a. Eicher miał wtedy problemy zdrowotne. Nie doświadczyłem z jego strony niczego negatywnego. Jeżeli były jakiekolwiek spięcia, to wynikały tylko z jego dbałości o jakość i jak najlepszy przebieg sesji. Zawsze chciał, aby fortepian był doskonale przygotowany, żeby wszystko w studiu działało jak najlepiej. Jeżeli chodzi o muzyczne sprawy, nie miałem z nim absolutnie żadnych starć. Wręcz odwrotnie, była to relacja przyjacielska, wspierająca. Podczas sesji nagraniowej mojej solowej płyty akceptował moje pomysły, czym bardzo mnie motywował. Rzadkością jest, że producent płyt jazzowych bierze udział w sesjach nagraniowych. To się dzieje np. w popie, możliwe, że czasem w klasyce, ale nie w jazzie. Poza tym Eicher to jeden z ostatnich producentów tej rangi. Mogę więc wypowiadać się o naszej współpracy tylko w superlatywach.
PAP: Kiedy gra pan w zespole, musi pan reagować na innych muzyków, a jak wygląda improwizacja solo?
Dominik Wania: Można to robić różnymi środkami. Improwizując solo, nie zakładam wcześniej, co zagram. Pomysł przychodzi tuż przed dotknięciem klawiatury, czasem chwilę wcześniej. To wypadkowa wielu elementów. Przy "Lonely Shadows" najważniejszą inspiracją był dla mnie sam fortepian i akustyka Auditorio Stelio Molo w Lugano, gdzie nagrywałem. Oczywiście, cały bagaż doświadczenia muzyki klasycznej, który mam w palcach, w głowie, repertuar, który grałem jako student, też we mnie jest. Ten rodzaj faktur, artykulacji... Dzięki temu niektóre rzeczy jest mi łatwiej grać. Typowo pianistyczny warsztat ma szczególne znaczenie, ale nie można przeoczyć elementów bardziej zaawansowanej harmonii, właściwych muzyce klasycznej, szczególnie tej XX-wiecznej. Nie mam specjalnych systemów budowania improwizacji. Jest to wynik chwili, ale też doświadczeń, które zbierałem przez lata. To mogą być pojedyncze motywy, struktura harmoniczna, która mnie dalej prowadzi, rodzaj melodyki, akompaniamentu, pętli harmonicznej, bo wokół niej budowana jest cała reszta. Ale i tak najważniejsze jest zawsze wydobycie jak najlepszego dźwięku z instrumentu. To także wynik klasycznego wykształcenia - sposób dotknięcia instrumentu.
PAP: Jeśli chodzi o pana klasyczny podbudowę, jakimi kompozytorami i instrumentalistami się pan inspiruje?
Dominik Wania: Repertuar klasyczny, który przerabiałem w szkole i na studiach, był przekrojowy. Od muzyki baroku – Bacha, Scarlattiego poprzez klasycyzm, romantyzm. Najbliższy mi jest początek XX wieku i muzyka współczesna. Nie umiem oderwać się od Ravela, Szymanowskiego, którego uwielbiam, Debussy'ego może mniej. Ostatnio bardzo zainspirowałem się muzyką Oliviera Messiaena, szczególnie tą fortepianową. Preludia, etiudy, czy też monumentalne "20 spojrzeń na dzieciątko Jezus" to dzieła, które zawierają wszystko, co w swojej pianistyce uważam za priorytetowe, na przykład jego stosunek do harmonii atonalnej, czasem przypadkowej, a czasem ułożonej w określonym systemie. Cenię też kompozytorów, u których ważny jest aspekt rytmiczny, a czasem pozornie mniej widać u nich wrażliwość. To Prokofiew, Strawinski, a szczególnie Ligeti.
PAP: Czy analizuje pan ich techniki kompozytorskie i potem wykorzystuje w improwizacjach? A może czerpie inspirację z ogólnego wrażenia, jakie niesie kompozycja?
Dominik Wania: Wydaje mi się, że bardziej z wrażenia, bo aż takim analitykiem nie jestem. Ravela w jakimś stopniu rozłożyłem na czynniki pierwsze, bo to był temat mojego doktoratu kilka lat temu. Z Messiaenem próbuję się zapoznać głębiej, analizować go, co pewnie zajmie mi jeszcze trochę czasu. Nie wszystkie ich utwory wykonuję, część z nich gram, aby poznawać tę muzykę, analizować ją. Czasami jednak wystarczy, że usłyszę dany motyw, abym zrozumiał bliską tym kompozytorom i dla nich charakterystyczną estetykę. Bardzo cenię też np. Craiga Taborna, znakomitego amerykańskiego pianistę, który jest moim wzorem, jeśli chodzi o podejście do fortepianu i granie solo improwizacji. Ale nie staram się go kopiować, trudno żebym był Craigiem Tabornem, zresztą nie chcę.
PAP: Jakimi pozamuzycznymi treściami inspirował się przy układaniu tytułów poszczególnych improwizacji na nowej płycie?
Dominik Wania: Starałem się przywołać nastrój, jaki towarzyszył przy ich nagrywaniu, poczuć, z czym mi się najbardziej kojarzą. Są one odzwierciedleniem postaw życiowych względem różnych sytuacji - obaw, lęków, poglądów. Inspirowałem się również sztuką, a szczególnie malarstwem. Jeden z utworów odwołuje się do obrazu Beksińskiego i zatytułowany jest jak to dzieło - AG76. Nie wszystkie prace Beksińskiego są mi bliskie, bo czasami wyrażają bardzo skrajne emocje. Ciekawi mnie w nich użycie koloru, faktur, łączenie różnych technik. Poza tym Beksiński jak ja pochodzi z Sanoka...
PAP: Jak pan ocenia popyt na płyty jazzowe? Obecnie to chyba trudny rynek.
Dominik Wania: Popyt na jakiekolwiek nagrania jest dużo mniejszy. To widać po sprzedaży płyt. Jazz nigdy nie był w głównym nurcie, nie tylko w naszym kraju. Fakt, że płytę wydaje ECM, pomoże przybliżyć światowej publiczności, nie tylko tej jazzowej, moją muzykę. Jest nadzieja, że ktoś sięgnie po tę płytę, zachęcony samą marką. Natomiast ubolewam, że technologia, która ułatwia nam funkcjonowanie i daje dostęp do wielu rzeczy jednocześnie, niszczy odbiór muzyki. Wszelkie platformy streamingowe źle wpłynęły na sprzedaż. Mimo to myślę, że wierni fani nie wyobrażają sobie słuchania na telefonie płyty, która dźwiękowo jest zrobiona na najwyższym poziomie. Ci ludzie na pewno kupią winyl albo przynajmniej CD. Ja zwykle sprawdzam coś na platformach streamingowych, a następnie kupuję płytę, bo nie wyobrażam sobie słuchania w gorszej jakości. Poza tym to też kwestia szacunku dla artystów i wytwórni. Staram się kupować nagrania, które mnie interesują.
PAP: Woli pan płyty winylowe czy CD?
Dominik Wania: To zależy. Każdy nośnik ma swoje walory i niedociągnięcia. Patrząc na moją płytę, wydaje mi się, że winyl brzmi bardziej naturalnie. Jest wrażenie, jakbym siedział na sali koncertowej i słuchał recitalu na żywo. Fortepian brzmi jakby z oddali. CD ma tę zaletę, że fortepian brzmi trochę pełniej, ma więcej dołu, rejestr basowy jest bardziej wyeksponowany. Ma się wrażenie, że siedzi się przy samym instrumencie. Jedno i drugie mi odpowiada. To jest też kwestia pieniędzy, jakimi dysponujemy, bo nie każdy może sobie pozwolić na sprzęt za kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy, żeby to naprawdę dobrze brzmiało.
PAP: Jakie ma pan plany na najbliższy czas?
Dominik Wania: Sam chciałbym to wiedzieć, ale plan na najbliższy miesiąc jest taki, że jeśli warunki na to pozwolą, mam kilka koncertów promujących album na najważniejszych festiwalach i scenach w Polsce: Jazztopad we Wrocławiu, koncert w sali kameralnej NOSPR. Wystąpię też na festiwalu bielska Jesień Jazzowa im. Tomasza Stańki, na Międzynarodowym Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu, w Filharmonii Szczecińskiej. Teraz wszystko zmienia się z godziny na godzinę, więc nie nastawiam się, że to wszystko się uda. Cieszę się, że moja płyta się ukazała, bo nie było to do końca pewne, kiedy zaczęła się pandemia. Czas pokaże, kiedy i jak będę mógł grać ten materiał dla publiczności.
Rozmawiała: Olga Łozińska
Dominik Wania urodził się w 1981 r. w Sanoku. Naukę gry na pianinie rozpoczął w wieku trzech lat. W 2005 r. ukończył Akademię Muzyczną w Krakowie. Otrzymanie stypendium w 2006 r. pozwoliło mu kontynuować naukę na wydziale jazzowym New England Conservatory of Music w Bostonie, pod okiem takich nauczycieli, jak Danilo Perez, Jerry Bergonzi, Ran Blake i George Garzone. Debiutował wydanym w 2013 roku albumem "Ravel" w wykonaniu Dominik Wania Trio. Wania ostatnio współpracował z kompozytorem Zbigniewem Preisnerem przy "Melodies of My Youth", który nagrał z wokalistką Lisą Gerrard. Dominik Wania występował z wieloma polskimi i zagranicznymi muzykami jazzowymi, m.in. Tomaszem Stańką, Lee Konitzem, Dave'em Liebmanem, Zbigniewem Namysłowskim, Piotrem Wojtasikiem, Januszem Muniakiem, Bronisławem Suchankiem, Zbigniewem Wegehauptem, Marcusem Millerem, Eddiem Hendersonem, Nguyenem Le, Marilyn Mazur i wielu innych. Album "Lonely Shadows" został nagrany w listopadzie 2019 roku.
Autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/