I Festiwal Muzyki Jazzowej w Sopocie, czyli - jak nazywał go jego organizator Leopold Tyrmand - I Festiwal Zespołów Sweterkowych, jest uważany za przełomowy w historii polskiego jazzu. Z okazji 10. Międzynarodowego Dnia Jazzu przypominamy historię tego wydarzenia.
30 kwietnia przypada Międzynarodowy Dzień Jazzu. Został uchwalony przez UNESCO, aby "dzielić się wartościami tego niezwykle znaczącego gatunku muzycznego". "Dziś potrzebujemy jazzu bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebujemy jego wartości opartych na godności ludzkiej, walce z rasizmem i wszelkimi formami ucisku" - napisała Audrey Azoulay, dyrektor generalna UNESCO w przesłaniu z okazji Międzynarodowego Dnia Jazzu.
Być może dlatego, jazz - muzyka wolności - w latach 40. i do połowy lat 50. XX wieku był zakazany w Polsce jako pochodzący ze "zgniłego zachodu". Polscy jazzmani grali go potajemnie. Czasem obchodzili cenzurę, mówiąc, że grają muzykę "uciśnionego ludu afrykańskiego" lub "murzyńską muzykę ludową". Zdarzały się nawet sytuacje, kiedy pianiści grający w szkołach muzycznych jazz, za karę byli zmuszani do zmiany instrumentu na taki, na którym jazzu się nie gra, np. na waltornię. Do mieszkań, gdzie grano jazz, przychodziła milicja. Krzysztof Komeda mało nie został usunięty ze studiów na Akademii Medycznej w Poznaniu z powodu swojej muzycznej działalności.
Po śmierci Józefa Stalina w 1953 r. jazz powoli wychodził z podziemia. Pierwszą imprezą oficjalną były krakowskie Zaduszki Jazzowe, zorganizowane przez Leopolda Tyrmanda w 1954 roku. Jednak to I Festiwal Jazzowy w Sopocie został uznany za przełomowy.
Stefan Kisielewski w swoim przemówieniu inaugurującym festiwal podkreślał, że wydarzenie to "uważa za start polskiego życia jazzowego". "Tu robimy swego rodzaju remanent, jakiś rejestr tego, co posiadamy. Nie posiadamy dużo, bo to są początki. Jeszcze dużo wody upłynie w Wiśle lub w Odrze zanim się doczekamy Armstronga, Parkera czy Ellingtona, ale zapał, entuzjazm i zamiłowanie, jakie promieniuje zarówno od publiczności, jak i od wykonawców, (...) ten entuzjazm i zapał jest gwarancją, że polskie życie jazzowe, które dopiero startuje, rozwinie się pięknie ku pożytkowi polskiej kultury" - przepowiedział wówczas.
I Festiwal Muzyki Jazzowej w Sopocie zorganizował Leopold Tyrmand z Franciszkiem Walickim i Jerzy Kosińskim z Estrady sopockiej. Tyrmand nazwał to wydarzenie Pierwszym Festiwalem Zespołów Sweterkowych, ponieważ jazzu nie grali filharmonicy we frakach, a młodzież w podartych swetrach.
Festiwal rozpoczął się 6 sierpnia 1956 r. w poniedziałek. W piątek wieczorem w Operze Leśnej muzycy zebrali się na Jam Session, a następnego dnia zorganizowano tam koncert wszystkich artystów. Festiwal zakończył się 12 sierpnia w niedzielę muzycznym festynem na sopockim Molo. Na festiwalu występowali The Dave Burmann Jazz Group z Anglii, zespół Kamila Hali z Czechosłowacji, z NRD kwintet jazzowy Gunther Wolfa, polskie zespoły Pawła Gruenspana, Jerzego Grzewińskiego, Andrzeja Kurylewicza oraz grupy Melomani, Pinokio, Drążek i pięciu oraz Sekstet Komedy.
Kronika Filmowa Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych nr 35 z 1956 r. zarejestrowała to wydarzenie. "Sopot został ogarnięty zbiorowym szałem. Odbył się tutaj I Festiwal Muzyki Jazzowej zainaugurowany pochodem przez miasto. Wśród entuzjastów jazzu znalazło się niestety sporo zwykłych łobuziaków. Kilku z nich niosło szczególny transparent, czyżby w charakterze biletu wizytowego? Na udekorowanych wozach jechały zespoły jazzowe biorące udział w festiwalu" - relacjonowała lektor. Transparent? Chodziło o niesione przez czterech aktorów teatru studenckiego Bim-Bom litery – P, A, D, U. Magdalena Grzebałkowska w książce "Komeda. Osobiste życie jazzu" wspomina, że w paradzie szedł m.in. przyszły reżyser Marek Piestrak. "Pojechałem do Sopotu z dwoma czy trzema kolegami. Sczesaliśmy grzywki do przodu, marynarki przewróciliśmy na drugą stronę, żeby wyglądać jakoś bardziej awangardowo, i włączyliśmy się do smoka tysiącgłowego, który tupał pod transparentem +dupa+. Traktowaliśmy ten festiwal jak otwarcie drzwi na Zachód, do prawdziwego świata. Nasz własny świat był nędzny i zastępczy" - wspominał. Oprócz Bim-Bomu ze Zbigniewem Cybulskim na czele do Sopotu przyjechali wówczas m.in. artyści związani z krakowską Piwnicą pod Baranami, a pochód zamienił się w wielki wolnościowy happening.
Grzebałkowska opisywała, że muzycy z Sekstetu Komedy szli w kondukcie pogrzebowym. Byli ubrani na czarno, nieśli skrzynię od wibrafonu oklejoną klepsydrami z tytułami najpopularniejszych polskich szlagierów – "Wiśniowego sadu" i "Mambo Italiano", jako trumnę. Zofia Lach grała rolę wdowy po muzyce popularnej i jazzie tradycyjnym.
Według Grzebałkowskiej w o sopockim festiwalu ukazało się wówczas ponad 200 artykułów w gazetach w całym kraju. W biografii Komedy przytacza ona jeden z nich. Reporter "Trybuny Ludu", organu prasowego KC PZPR, pisze: "Jedno jest pewne: polski jazz wyszedł z ukrycia. (...) Czas przestać traktować jazz jak kopciuszka. Nie można go dłużej przemilczać. Trzeba się liczyć z jego istnieniem jako realnym zjawiskiem naszego życia kulturalnego i tak też do niego się ustosunkować. Widzieć zalety i wady".
Międzynarodowy Dzień Jazzu został uchwalony na Konferencji Generalnej UNESCO w 2011 r. Na celu ma zainteresowanie społeczności międzynarodowej jazzem, jego korzeniami i odmianami. "Obchody służą zwróceniu uwagi na znaczenie tego gatunku muzyki jako ważnego środka dialogu między ludźmi, sprzyjającego poszanowaniu praw człowieka i eliminowaniu dyskryminacji społecznych" - czytamy na stronie internetowej UNESCO. (PAP)
Autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/