Na scenie nowojorskiej Metropolitan Opera od 1981 r. utrzymuje się inscenizacja Franco Zeffirellego „Cyganerii” Giacomo Pucciniego. Należy ona do kanonu repertuaru Met. Rolę studenta Collina kreuje do początku stycznia polski bas Krzysztof Bączyk.
„Jestem ogromnym fanem tej inscenizacji +Cyganerii+ Zeffirellego. Scenę zalewa tyle postaci, wjeżdża tam koń, osiołek. Wszystko dopieszczone jest do ostatniego szczegółu, łącznie z dekoracjami, rzeczami na straganach, płaszczami. Jestem pełen podziwu, że ta produkcja przez tyle utrzymuje się na scenie” – mówi śpiewak PAP podkreślając, że w inscenizacji Zeffirellego występowali w Met najwięksi artyści operowi na świecie. Rodolfa odtwarzali m.in. Luciano Pavarotti, Plácido Domingo i José Carreras.
„W Metropolitan debiutowałem w +Cyganerii+ w zeszłym roku pod koniec maja. Odnowili wówczas totalnie dekoracje, ale wyglądają jakby były z epoki. Cieszę się, że mogę być częścią tej produkcji” – mówi śpiewak.
„Cyganeria” Zeffirellego słynie z bogatej scenografii, która z niezwykłą pieczołowitością rekonstruowała klimat artystyczny XIX-wiecznego Paryża. Spektakl w malowniczy i tętniący życiem sposób obrazuje Dzielnicę Łacińską. Pozwala widzowi zanurzyć się w świat zmagających się z problemami młodych artystów, jak np. w scenie Cafe Momus.
Bączyk zwraca uwagę, że Collina śpiewał w różnych inscenizacjach. Bardzo tę postać lubi.
„Jest tam czwórka studentów, a ponieważ jeszcze zalicza się mnie do młodych, cieszę się, że mogę swoją młodością dodać coś do tej roli Collina, przede wszystkim filozofa. Kiedy do naszej czwórki przychodzi kobieta jest nią zainteresowany, ale siedzi w książkach, ma swój świat” – przedstawia swą postać śpiewak. Odnosząc się do słynnej „Arii do płaszcza" wyjaśnia, że odtwarzana przez niego postać chce sprzedać płaszcz, żeby dostać pieniądze na leki dla chorej Mimi, ukochanej jego przyjaciela Rodolfo.
„Jest to niejako metafora pożegnania z młodością. Pierwszy raz w sielankowym życiu studentów, pojawia się coś poważnego. Są biedni, ale szczęśliwi, mają siebie. Jeden drugiemu dokucza, ale są przyjaciółmi. Nagle pojawia się śmiertelnie chora postać i pierwszy raz mają styczność z taką śmiercią. Nigdy już nie będzie tak samo, jak przedtem. Przyszła pora wejść w dorosłe życie” – wyjaśnia Bączyk.
Jak dodaje, kiedy wznawia się produkcję, reżyser w większości przypadków nie jest już obecny na scenie. Zastępują go asystenci. W Met uwzględnili notatki Zeffirellego. Po każdym przedstawieniu wykonawcy dostawali specyficzne uwagi.
„To odróżnia Met od innych oper na świecie, że każde przedstawienie musi być na tip top” – przekonuje polski bas. Z atencją wyraża się o swoich partnerach. W obecnej inscenizacji występują m.in. Anita Hartig, Heidi Stober, Stephen Costello, Rodion Pogossow i Alexey Markov.
„Widzimy się nie po raz pierwszy. Świat jest na tyle mały, że z każdym z nich miałem już do czynienia. Są to wspaniali śpiewacy, fajni aktorzy. Można się pobawić na scenie. Ponieważ jest to wznowienie, nie mamy tyle czasu na kontakty, jak wówczas, gdyby to była nowa produkcja. Być może po pierwszym przedstawieniu nie widać chemii, ale już przy drugim, trzecim to się zmienia. Z każdym kolejnym się docieramy” – zapewnia.
W „Cyganerii” śpiewał pierwszy raz w 2016 roku w Teatro Lirico Cagliari z Andrzejem Filończykiem. Wystąpił w niej też w Madrycie i kilku innych miejscach.
„Zaaranżował to agent Gianluca Macheda, mieszkający zresztą w Polsce, pracujący z kilkoma polskimi śpiewakami - Olą Kurzak, Arturem Rucińskim i wieloma innymi wielkimi światowymi gwiazdami. Była to śmieszna historia. Zadzwonił do mnie, przedstawił się i powiedział, że za dwa tygodnie lecę do Cagliari śpiewać w +Cyganerii+. Na tym skończyła się rozmowa. Od tamtego czasu zacząłem z nim współpracować” – przypomina Bączyk.
Przyznaje, że muzyka Pucciniego jest dla niego bardzo ważna, choć kompozytor „nie za bardzo basy lubił”. Aria Collina, „Vecchia Zimarra”, jest chyba jedyną, jaką napisał specjalnie dla basa. W operach Pucciniego dominują postacie wykonywane przez tenory i soprany.
„Największą jest aria Timura +Liu, Liu sorgi+ w Turandot, ale jest to mała rola. Jako bas kocham jednak Pucciniego, nawet jeśli nie ma tam dla mnie wiele do śpiewania. Pisał przepiękną muzykę. Bardzo bym chciał być tenorem, ale nie można mieć wszystkiego” – powiada polski bas.
Portretuje Met jako szczególną scenę operową. Zauważył też, że nie zawsze łatwo jest wypełnić ogromną, liczącą ok. 3850 miejsc widownię. „Jest tam wszystko bardzo profesjonalnie przygotowane. Na próbach można odczuć, że jakby człowieka egzaminują, ale jeśli ktoś jest pewny swego, że dobrze swą rolę wykonuje, nie ma się co przejmować. Często jest jednak tak, że jeśli ktoś się na próbie, albo na kilku próbach nie sprawdzi, szukają innego. A jednak kiedy debiutował w Met, nie miał ani jednej próby na scenie i ani jednej próby z orkiestrą. Dopiero w trakcie pierwszego przedstawienia, kiedy zaczął śpiewać, sprawdził akustykę na tej dużej sali.
„Można powiedzieć, że moje pierwsze przedstawienie było moja pierwszą próbą. Mamy swoje stresy, ale był to mój ostatni stres i póki co więcej ich nie mam” - dodał.
Zapowiedział, że w przyszłym sezonie, 2024-2025, weźmie udział w Met w nowej produkcji „Aidy”. Wcześniej zablokowała to pandemia. „Sądzę, że w Met jest fajnie zaśpiewać raz do roku, bo ciężko przyjechać na weekend do domu. Jest to jedyny minus. W Europie w trzy godziny i jest się w Polsce. Można się spotkać z rodziną i wrócić na scenę” – mówi artysta.
Pytany o hobby, pasje, które oddziałują na jego artystyczne życie wyszczególnił, że bardzo lubi gotować, a „w lustrze widać, jak wpływa na moje życie”. Lubi też spacery, gry komputerowe i pogadać ze znajomymi online. Sporo czasu zabiera mu zapoznanie się nowymi partiami, których jeszcze nie śpiewał, a nadchodzą, a także doskonalenie techniki. (PAP)
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski
ad/ aszw/