Zawsze mnie ciągnęło w stronę "lżejszej muzy", nie chciałabym się ograniczać do śpiewu operowego - mówi PAP Aleksandra Kurzak. Sopranistka wystąpi w Sylwestra w Warszawie z tenorem Francesco Demuro, aktorką Anną Dereszowską i wokalistą Maciejem Miecznikowskim.
PAP: Na gali sylwestrowej w Sali Kongresowej w Warszawie wystąpi pani razem z tenorem Francesco Demuro, aktorką Anną Dereszowską i piosenkarzem Maciejem Miecznikowskim. Zagra Sinfonia Varsovia. Co państwo zaprezentujecie?
Aleksandra Kurzak: Ze względu na to, że jest Maciek i Ania, będzie to na pewno program mieszany. Maciek jest po studiach wokalnych operowych, myślę więc, że zaśpiewa też arie. Zaprezentujemy arie ze znanych oper, duety, fragmenty musicali i piosenki. Pojawią się też kolędy z płyty "Hej, kolęda!", którą nagrałam z Sebastianem Karpielem-Bułecką. Myślę, że zapowiada się ciekawie i różnorodnie.
PAP: Skąd pomysł na mariaż klasyki i, jak pani to nazwała, "lżejszej muzy"?
A.K.: Mnie się to zawsze bardzo podobało, zawsze mnie ciągnęło w tę stronę. Śpiew operowy to moja działka, mój zawód, ale nie chciałabym się ograniczać tylko do tego. Takie występy przybliżają szerszej publiczności muzykę operową.
Ta idea przyświeca mojej współpracy z Sebastianem. Zaczęliśmy od duetu, który kiedyś wykonywała Angela Gheorghiu i Sting, czyli jedna z największych diw operowych na świecie i gwiazda muzyki rozrywkowej. Pomysł takiego duetu mi się spodobał, zaproponowałam go Sebastianowi, on się dzielnie zgodził. Bardzo fajnie nam to wyszło.
Potem postanowiłam nagrać razem z nim kolędy w aranżacji Krzysztofa Herdzina, które czekały gotowe od lat, ale na ich nagranie nie było pieniędzy. Tym razem udało się zdobyć fundusze, Sebastian znowu się zgodził.
Aleksandra Kurzak: "Uwielbiam kostium, grę aktorską, partnerów, światła. Wspaniałe jest to, że na scenie staję się kimś innym, przenoszę się w inny świat. Nasiąkłam sceną, przebywając jako dziecko z rodzicami w operze, spędzając czas za kulisami. Opera to jest miejsce, w którym czuję się najlepiej. Nie wyobrażam sobie innego zawodu".
PAP: To przypomina tenora Jana Kiepurę. Tłumy czekały na niego pod operą aż skończy spektakl, aby zaśpiewał im z balkonu albo z dachu samochodu "Brunetki, blondynki". Mimo że był śpiewakiem operowym, nie bał się repertuaru rozrywkowego. Idzie pani w jego ślady?
A.K.: Prawie cały mój repertuar to muzyka klasyczna, reszta to są pojedyncze zabawy. Nigdy tego nie zmienię, natomiast być popularną jak Kiepura - oczywiście, że bym chciała.
PAP: Z operą ma pani do czynienia od najmłodszych lat. Jako pięciolatka niemalże nagrała pani płytę.
A.K.: Niemalże, bo rodzice się nie zgodzili, a teraz myślę sobie, że szkoda. Rodzice obawiali się syndromu cudownego dziecka. Myśleli, że w ten sposób mogę zrazić się do muzyki i nabawić niepotrzebnego stresu. Uznali to za niepotrzebne, bo przecież muzyką mogłam się zająć później, a wyjście do publiczności i śpiewanie z orkiestrą było zbyt dużym wyzwaniem dla małej dziewczynki. Na scenie mogło to nie wyjść tak, jak w garderobie wychodziło naśladowanie mamy (Jolanta Żmurko jest sopranistką występującą we Wrocławskiej Operze – PAP).
Gdy byłam starsza zajęłam się skrzypcami, chodziłam oczywiście do opery, tam przecież pracowali rodzice, ale o operze nie myślałam. Myślę, że to przyszło naturalnie. Zupełnie nie pamiętam chwili, w której postanowiłam, że to jednak będzie śpiew. Kojarzę, że na pół roku przed maturą, gdy występowałam jako solistka na koncercie z orkiestrą, podczas mojego pierwszego wywiadu dla Telewizji Wrocławskiej powiedziałam, że będę studiować i skrzypce, i śpiew.
Kluczowy był mój udział w Konkursie Placido Dominga w Los Angeles w 2000 r. Mimo że nie otrzymałam tam nagrody, to zauważył mnie Peter Mario Katona z Covent Garden. Po czterech latach od konkursu w czasie jednego sezonu zadebiutowałam w Metropolitan Opera w Nowym Jorku i Covent Garden w Londynie, czyli na najważniejszych scenach operowych na świecie. Byłam wówczas związana stałym kontraktem z operą w Hamburgu.
PAP: Jak udało się pani trafić na zagraniczne sceny? W 1998 r. wygrała pani Konkurs Moniuszkowski w Warszawie. Czy to uchyliło pani drzwi?
A.K.: Nie, ani mi to nie uchyliło drzwi, ani tym bardziej ich nie otworzyło. Dzięki Konkursowi Moniuszkowskiemu otrzymałam stypendium fundacji Aleksandra Gudzowatego "Crescendum est Polonia". Za te pieniądze mogłam wyjechać na studia zagranicą. Moja profesor z Wyższej Szkoły Muzycznej w Hamburgu, gdzie studiowałam, poleciła mi także studio operowe przy operze w Hamburgu i tak zaczęła sie moja przygoda z tą sceną.
Z mojego własnego doświadczenia wynikają zmiany, jakie wprowadziłam w Konkursie Moniuszkowskim, którego w tym roku zostałam prezydentem. W Konkursie Placido Dominga jurorami są wyłącznie dyrektorzy oper, tzw. casting directors, czyli osoby zajmujące się obsadą. To jest oczywiście wspaniałe, że w jury Konkursu Moniuszkowskiego siedzą wielcy śpiewacy, ale to niestety nie pomaga młodym artystom, którzy biorą w nim udział. Dlatego w tym roku będą ich oceniać osoby od obsad w takich operach jak La Scala, Covent Garden, Arena di Verona, opery w Hamburgu, Frankfurcie, Dreźnie, Tokio. Uważam, że w konkursie ważne jest, aby w jury siedziały osoby, które potem dadzą tym młodym ludziom pracę.
PAP: A więc może jest pani następczynią Marii Fołtyn?
A.K.: Pani Maria wskazała na mnie, abym ją zastąpiła. Niezwykle mnie to ucieszyło. Pani Maria zmarła kilka dni temu. Myślę, że byłaby ze mnie zadowolona.
PAP: Występuje pani na scenach Covent Garden, Metropolitan Opera czy La Scali. Podkreśla pani często, że nie odczuwa tremy, za to ogromną radość z bycia na scenie. Co w operze jest takiego magnetyzującego?
A.K.: To jest mój żywioł. Uwielbiam kostium, grę aktorską, partnerów, światła. Wspaniałe jest to, że na scenie staję się kimś innym, przenoszę się w inny świat. Nasiąkłam sceną, przebywając jako dziecko z rodzicami w operze, spędzając czas za kulisami. Opera to jest miejsce, w którym czuję się najlepiej. Nie wyobrażam sobie innego zawodu.
No i na szczęście nie mam tej tremy. Oczywiście, odczuwam przed wejściem na scenę lekkie podenerwowanie, ale nie jest to paraliżujący strach, trema, która nie pozwala wystąpić. Wielu muzyków nie rozwija swoich karier, bo nerwy uniemożliwiają im występy.
PAP: Co kraj, to inna publiczność. Miała pani kiedyś problem z publicznością?
A.K.: Na szczęście nie, nigdy nie zostałam wybuczana. Jestem zawsze ciepło przyjmowana, nawet przez publiczność włoską, która jest uważana za najbardziej wymagającą. We włoskich operach podczas spektakli operowych dochodzi często do dantejskich scen.
PAP: Przed którą publicznością najbardziej lubi pani występować?
A.K.: Chyba przed londyńską, chociaż publiczność w Stanach Zjednoczonych też jest fantastyczna. Londyn jest moim artystycznym domem, po prostu uwielbiam tam być. Dyrektor Covent Garden Katona, który usłyszał mnie na konkursie w Los Angeles, dał mi szansę w Londynie i polecił też w innych teatrach operowych. On we mnie uwierzył. Śpiewam w Londynie regularnie w każdym sezonie.
PAP: Pani kolega po fachu Piotr Beczała w czasie ostatniej wizyty w Polsce mówił, że kosmopolityzm jest wpisany w zawód śpiewaka operowego. Pani związki z krajem pozostają bardzo silne.
A.K.: Nigdy nie chciałam się odciąć od kraju, mam tu rodzinę, tutaj mnie ciągnie. Usłyszano o mnie w Polsce dopiero w 2010 r. w związku z premierą "Traviaty" w reż. Mariusza Trelińskiego, czyli prawie dziesięć lat po moim wyjeździe. Do tamtej pory nikt o mnie tutaj nie słyszał.
Mieszkam w Polsce. Niedawno przeniosłam się do Warszawy, co ułatwia mi podróżowanie. Produkcje są na całym świecie, mogę mieć dom w Polsce, a pracę zagranicą. Poza tym ważne jest dla mnie istnienie w świadomości rodaków. Mieszkając w Warszawie łatwiej mi jest spotkać się z dziennikarzami, opowiedzieć w telewizji o tym, co robię. Mówi się, że mam medialną naturę, że mnie lubi kamera, to przekłada się na popularność, z czego bardzo się cieszę, sprawia mi to wielką przyjemność.
PAP: Pani kalendarz jest zapełniony do 2016 r. Czy będziemy mogli w 2013 r. oglądać pani występy w Polsce?
A.K.: Po gali sylwestrowej będę mieć dwa spektakle "Traviaty" 1 i 3 marca w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. W maju wystąpię tam dwa razy w "Rigoletcie". 8 marca zapraszam do Filharmonii w Poznaniu.
Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)
mce/ abe/