"Tylko język polski nigdy nie zdradził Tuwima" - uważa Mariusz Urbanek, autor właśnie wydanej biografii autora "Balu w operze" pt. "Tuwim. Wylękniony bluźnierca". Obecnie obchodzony jest Rok Tuwima, w 60 rocznicę śmierci poety.
PAP: Czy można powiedzieć, że punktem zapalnym biografii Tuwima była kwestia jego narodowej tożsamości?
Mariusz Urbanek: Tuwim miał poczucie, że jest niczyj. Dla tak zwanych prawdziwych Polaków, dla prasy prawicowej był Żydem, który świetnie nauczył się pisać po polsku i uzurpował sobie rangę polskiego pisarza. Dla tak zwanych z kolei +prawdziwych Żydów+ był po prostu zdrajcą własnych korzeni. Tuwim sam napisał, że dla niego prawdziwą ojczyzną jest język polski, nie Polska a właśnie polszczyzna. Tylko ten język go zresztą nigdy nie zdradził, wszyscy inni zapierali się Tuwima, odmawiali mu prawa i do bycia Polakiem i do bycia Żydem, język nie zdradził go nigdy.
PAP: Jaki był stosunek Tuwima do własnej żydowskości?
Mariusz Urbanek: "Tuwim miał poczucie, że jest niczyj. Dla tak zwanych prawdziwych Polaków, dla prasy prawicowej był Żydem, który świetnie nauczył się pisać po polsku i uzurpował sobie rangę polskiego pisarza. Dla tak zwanych z kolei +prawdziwych Żydów+ był po prostu zdrajcą własnych korzeni".
Mariusz Urbanek: Pochodził z rodziny zasymilowanej, choć przestrzegano w niej pewnych form, takich jak obrzezanie. Ślub z ukochaną Stefanią Tuwim brał w synagodze, ale w jego domu rodzinnym nie mówiło się w ogóle w jidisz, tego języka Tuwim, który uwielbiał uczyć się języków, nie znał. Wyśmiewał "żydłaczenie", czyli charakterystyczne przekręcanie języka polskiego. "Czarni, chytrzy, brodaci/ Z obłąkanymi oczyma/ W których jest wieczny lęk/ W których jest wieków spuścizna/Ludzie /Którzy nie wiedzą, co znaczy ojczyzna/ Bo żyją wszędy/Tragiczni, nerwowi ludzie/ Przybłędy" - tak przedstawił społeczność współbraci w wierszu "Żydzi". Wypominano mu te wiersze, ale też skecze, satyry, w których wykpiwał Żydów, właściwie przez cały okres swojego życia w II RP.
Innym razem poeta napisał: "Daleki oczywiście od antysemityzmu, zawsze byłem, jestem i będę przeciwnikiem umundurowanych brodaczy i ich hebrajsko-niemieckiego bigosu oraz tradycyjnego kaleczenia mowy polskiej. Najwyższy czas, panowie, obciąć długopołe kaftany i kręcone pejsy, a także nauczyć się szacunku dla języka narodu, wśród którego mieszkacie". Tuwim nie utożsamiał się z Żydami, miał im za złe, że mieszkając w Polsce nie czują żadnego związku z tym krajem, żadnej odpowiedzialności za jego los. Pisał zresztą o tym językiem używanym zazwyczaj przez antysemitów. Tuwim uważał jednak, że ma prawo do takiego języka, bo sam jest Żydem, i próbuje powiedzieć innym ludziom - także Żydom, że tak nie można, trzeba albo wyjechać, albo próbować jakoś znaleźć swoje miejsce w kraju w którym się żyje.
PAP: Zastanawiające, że w tym samym czasie był obiektem antysemickich ataków, właściwie całej kampanii prawicowych mediów.
Mariusz Urbanek: "Tuwim nie pisze po polsku, lecz tylko w polskim języku (...), a jego duch szwargoce" - donosiło "Prosto z mostu" w latach 30. Tuwim był widoczny, cieszył się popularnością gwiazdy telewizji w epoce przed wynalezieniem telewizora. Był na celowniku, wręcz prowokował swoim powodzeniem. Nazywano go "żydowskim pornografem" po publikacji wiersza "Wiosna" w 1918 roku, z powodu pochodzenia nie przyjęto go do Polskiej Akademii Literatury, utrzymywano, że jego wiersze "zażydzają" polską literaturę, "cuchną cebulą". Określano go też mianem "gudłajskiego Mickiewicza".
PAP: Czy istniał związek pomiędzy takimi atakami a chorobą Tuwima?
Mariusz Urbanek: Trudno wyrokować. Na pewno istniała u Tuwimów jakaś rodzina skłonność, która zaprowadziła matkę poety do szpitala psychiatrycznego. Adela Tuwim miała zresztą obsesję właśnie na punkcie antysemickich ataków na syna i strachu o niego.
Sam poeta długo próbował lekceważyć prawicową prasę, wyśmiewał się z oponentów w kabaretowych skeczach, na łamach +Wiadomościach Literackich+. Ale frustracja gdzieś się w nim odkładała, znajomi wspominali narastającą obsesję poety, który reagował na ataki coraz gwałtowniej. Na początku lat 30. u Tuwima zaczęły się stany lękowe, które przerodziły się w agorafobię tak skrajną, że całymi miesiącami poeta nie był w stanie wyjść z domu, leżał w pokoju za zasłoniętymi kotarami. Te okoliczności były też podstawowym powodem jego wyborów politycznych. Tak bardzo bał się, że Polska po wojnie odrodzi się taka sama, że uznał komunizm za jedyną tamę faszyzmu. Było to myślenie bardzo naiwne.
Mariusz Urbanek: "W roku 1943, już po tym, jak do Ameryki, gdzie Tuwim spędził część II wojny światowej, zaczęły docierać informacje o Holokauście, Tuwim ogłosił manifest, który nazywał "My Żydzi Polscy". Zadedykował go matce, która zginęła w otwockim getcie. Wyjaśniał w nim Żydom, dlaczego czuje się Polakiem, a Polakom – dlaczego czuje się Żydem".
PAP: Jak zmienił się stosunek Tuwima do własnej tożsamości po Zagładzie?
Mariusz Urbanek: W roku 1943, już po tym, jak do Ameryki, gdzie Tuwim spędził część II wojny światowej, zaczęły docierać informacje o Holokauście, Tuwim ogłosił manifest, który nazywał "My Żydzi Polscy". Zadedykował go matce, która zginęła w otwockim getcie. Wyjaśniał w nim Żydom, dlaczego czuje się Polakiem, a Polakom – dlaczego czuje się Żydem. "Jestem Polakiem, bo tak mi się podoba. To moja ściśle prywatna sprawa, z której nikomu nie mam zamiaru zdawać relacji, ani wyjaśniać jej, tłumaczyć, uzasadniać". Dalej poeta wyjaśnia, dlaczego, mimo że czuje się Polakiem, zatytułował tekst "My, Żydzi polscy". Pisze o "rzece krwi Żydów" jaką wytoczono podczas Zagłady: "I w tym oto nowym Jordanie przyjmuję chrzest nad chrzty: krwawe, gorące, męczennicze braterstwo z Żydami". Ale środowiska żydowskie nie przyjęły tego manifestu dobrze, pytano poetę +gdzieś pan był wcześniej panie Tuwim?+.
PAP: Tuwim dwa razy był pupilem władzy, dwa razy w życiu wspierał ją piórem. Pierwszy raz w latach 20., kiedy zachwycał się Piłsudskim, drugi raz - w PRL-u. Czy można porównać te dwie sytuacje?
Mariusz Urbanek: Patrząc na zewnętrzne objawy w publikacjach, można tak sądzić - podobne słowa i podobne zachowania. Ale taka ocena jest niesprawiedliwa. Fascynacja, uwielbienie dla Piłsudskiego było szczere, dość powszechne dla inteligencji polskiej w II RP. Natomiast to, co Tuwim pisał po roku 1946 w Polsce, to klasyczny efekt "cyrografu z diabłem". Jeszcze w latach 40. tak bardzo ufał komunistom, że interweniując u Bieruta ocalił życie żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych, a więc formacji bardzo sobie obcej ideologicznie, Jerzego Kozarzewskiego. Potem jednak władza zaczęła stawiać Tuwimowi wymagania, znacznie wykraczające poza to, co mógł i chciał im dać. Zaczęły się problemy. Nie groziło mu chyba aresztowanie, choć obawiał się tego, ale groziła mu marginalizacja. Okazało się, że musi czekać kilka lat na wydanie "Kwiatów polskich", że "Bal w operze" nie może się ukazać, a jego wiersze są odsyłane przez redakcje jak nowicjuszowi.
PAP: Symptomatyczne, że w 60 lat po śmierci Tuwima swój renesans przeżywa utwór, w którym opisuje patologię władzy - wszelkiej władzy.
Mariusz Urbanek: Historia "Balu w operze" jest bardzo charakterystyczna dla polskiej historii XX wieku. "Bal" powstał w 1936 roku, przedstawiał degenerującą się władzę sanacji. W II RP absolutnie nie mógł się ukazać, został wydrukowany w kilku egzemplarzach, w wielkim sekrecie, krążył w odpisach. Po 1945 roku mogło się wydawać, że taki paszkwil na sanację jest wspaniałym prezentem Tuwima dla komunistów. Komuniści jednak zrozumieli, że to utwór uniwersalny, odnoszący się do każdej władzy. Fragmenty "Balu" ukazały po wojnie w "Szpilkach", ale całość doczekała się publikacji dopiero w roku 1982. W wolnej Polsce ten paszkwil na władzę to chyba najżywiej odbierane dzieło Tuwima.
Książka "Tuwim. Wylękniony bluźnierca" ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry. (PAP)
Rozmawiała Agata Szwedowicz
aszw/ abe/