„Tworzę ekspozycje, które w sposób silny i emocjonalny opowiadają o historii” – mówi PAP Mirosław Nizio – artysta rzeźbiarz, architekt, twórca wielu ekspozycji m.in. dla Muzeum Powstania Warszawskiego i Muzeum POLIN. „Moja praca to także poszukiwanie symboliki i ascetycznych środków wyrazu” – wyjaśnia.
PAP: W tym roku pańska pracownia Nizio Design International świętuje 15-lecie. Wykonał Pan ważne dla Polaków ekspozycje, m.in.: w Muzeum Powstania Warszawskiego czy w Muzeum POLIN. Jak się robi taką wystawę, od czego trzeba zacząć?
Mirosław Nizio: Zawód, który wykonuję jest bardzo wymagający, odpowiedzialny. Nie jest to architektura czy wystawy o komercyjnym charakterze. Proszę zwrócić uwagę, że mówimy tu o ekspozycjach historycznych, których kształt determinuje w pewien sposób to czy dotyczą wydarzeń tragicznych czy pozytywnych. Do tych tematów trzeba podejść w sposób intelektualny.
Chodzi o wydobycie w sposób bardzo wyważony, wręcz ascetyczny tych rzeczy, które są w historii najważniejsze. Do nich dobierane są bardzo ostrożnie pewne środki scenograficzne, czy multimedialne – elementy, które będą stanowiły clou tej historii. Zawsze powtarzam, że do projektowania ekspozycji nie wystarczy tylko poczucie estetyki. Kluczowe jest doświadczenie, wynikające z realizacji bardzo różnych architektonicznych zadań. W moim przypadku nie bez znaczenia było również doświadczenie wynikające z zainteresowania rzemiosłem, sztuką. Od małego pracowałem w warsztacie stolarskim ojca.
PAP: ...w warsztacie stolarskim?
M.N.: Tak. Zanim zacząłem studia na warszawskiej ASP, uczyłem się też w szkole plastycznej w Nałęczowie, gdzie ten zmysł artystyczny w pewnym sensie się kształtował. Rzemieślnicza praca, doświadczenia z pracy u ojca – to wszystko ma bardzo dużą wartość dla mnie i przekłada się na to, co teraz robię. Moje ekspozycje nie są tyko wynikiem wizji artystycznej, ale też wczytywania się w historię, w relacje historyków i świadków wydarzeń, także wchodzenia w z nimi w dyskusję. To odczytywanie pewnych symboli, szukanie ich i przenoszenie na przestrzeń ekspozycji.
Niektórzy projektanci próbują w scenografii w sposób bardzo dosłowny przedstawić historię, jej tragizm czy traumy jakie niesie. I to jest z jednej strony bardzo trudne, z drugiej też niewłaściwe. Nie chcemy przecież aż tak dosłownie odbierać tego, czego doświadczali ludzie przeżywając tę traumę. Trzeba do tego podejść ostrożnie.
PAP: Czy zdarzyło się, że Pan musiał bronić swojego pomysłu, swojej ekspozycji?
M.N.: Moim zadaniem jest poznanie wizji kuratorów, historyków i ich pomysłów, i nalezienie dla nich takiej formuły, by możliwe było ich wdrożenie w świat ekspozycji, w określoną scenografię. I to się udaje, choć często jest to żmudna praca. We wszystkich projektach, czy architektonicznych, czy ekspozycyjnych staram się szukać syntezy. Poszukuję takich nośników, które nie będą przesadzone w swoim artystycznym wyrazie. Szukam raczej czegoś, co jest symboliczne, zrozumiałe, a nie przesadnie wyolbrzymione.
Niektórzy projektanci próbują w scenografii w sposób bardzo dosłowny przedstawić historię, jej tragizm czy traumy jakie niesie. I to jest z jednej strony bardzo trudne, z drugiej też niewłaściwe. Nie chcemy przecież aż tak dosłownie odbierać tego, czego doświadczali ludzie przeżywając tę traumę. Trzeba do tego podejść ostrożnie. Doświadczenie wynikające z pewnych osiągnięć, przeżyć, prac z różnymi materiał wpływa na to, co i jak teraz wykorzystuję w moich projektach. Oszczędność środków, wyważenie wzięły się z ogromnego doświadczenia w przygotowaniu ekspozycji dla różnych muzeów. I jestem zdania, że nie zawsze warto w tego typu projektach eksperymentować, bo mam świadomość, że jako projektant pracujący nad ekspozycjami z kuratorami, historykami, tworzę wystawy, które wpływają swoim przekazem na zwiedzających.
PAP: Czyli Pan odpowiada za emocje.
M.N.: W pewnym sensie tak.
PAP: Z okazji 15-lecia pracy wybrał Pan 15 projektów, z których jest Pan szczególnie dumny. Które wskaże Pan jako najważniejsze?
M.N.: Jest wiele projektów, nad którymi się szczególnie pochylałem i mam do nich emocjonalny stosunek. Dla mnie wyrazem właściwego podejścia do projektowania – ascetycznego, symbolicznego, nieubranego w przesadne formuły – jest instalacja „Kamienne Piekło” Gross-Rosen. To koncepcja stworzona na granicy architektury, rzeźby i narracji, którą przygotowałem 6-8 lat temu. Niestety nie jest jeszcze zrealizowana, choć przeszła już wszystkie szczeble akceptacji i mam nadzieję, że do jej realizacji dojdzie. To przykład trochę innego podejścia do upamiętnienia.
Pracując nad nim wykorzystałem przestrzeń starych wyrobisk granitu, zlokalizowanych w Strzegomiu niedaleko byłego obozu zagłady Gross-Rosen. Niemcy rękami jeńców wydobywali tam ten surowiec. To miejsce jest świadectwem traumy, okrucieństwa, mordowania ludzi. Upamiętnienie tego, co się tu działo musiało się dokonać w sposób umiarkowany i bardzo wyważony. Powstały dwa elementy: ściana, która dzieli przestrzeń historyczną tego wyrobiska od przestrzeni współczesnej. Ściana ma prawie 30metrów wysokości i 100 metrów szerokości, pośrodku jest szczelina. Do niej wchodzimy schodami wykonanymi z betonu, pokonujemy ścieżkę, jaką pokonywali więźniowie idąc do pracy w kamieniołomie. To jest dla mnie przykład instalacji, a w zasadzie narracji przygotowanej z wykorzystaniem bardzo uproszczonych środków wyrazu. Także pod względem materiałów: ściana wykonana ze stali korodowanej i surowość betonu wtapia się w kontekst miejsca i stanowi klucz zrozumienia historii i tego co zdarzyło się w tym miejscu.
Dla mnie wyrazem właściwego podejścia do projektowania – ascetycznego, symbolicznego, nieubranego w przesadne formuły – jest instalacja „Kamienne Piekło” Gross-Rosen. To koncepcja stworzona na granicy architektury, rzeźby i narracji, którą przygotowałem 6-8 lat temu. Niestety nie jest jeszcze zrealizowana, choć przeszła już wszystkie szczeble akceptacji i mam nadzieję, że do jej realizacji dojdzie. To przykład trochę innego podejścia do upamiętnienia.
PAP: Wydaje się, że jedną z Pańskich cech musi być odwaga. Że odważył się Pan stworzyć ekspozycje w Muzeum Powstania Warszawskiego i Muzeum POLIN. Wiedział Pan, że ta praca będzie weryfikowana przez tysiące zwiedzających. Nie lęka się Pan?
M.N.: Im jestem starszy, a jestem już po 50., tym więcej mam odwagi w projektowaniu pewnych ekspozycji czy architektury. W każdym zawodzie, a w architekturze szczególnie, doświadczenia czynią człowieka pewniejszym i bardziej samodzielnym. Ekspozycja w Muzeum Historii Żydów Polskich jest wypadkową wiedzy i doświadczeń, które zdobyłem nie tylko podczas prac nad Muzeum Powstania Warszawskiego.
Wystawa stała Muzeum POLIN była zadaniem, które postawiłem sam sobie – wiedziałem, że sposób prezentacji historii musi być na najwyższym poziomie światowym. Mówię tu nie tylko o projekcie, ale też o procesie realizacji tej ekspozycji, o wykonaniu elementów, które były kluczowe, żeby jakość wystawy była niekwestionowana i odbierana przez światowych projektantów jak sukces polskiego dizajnu. I takie też recenzje usłyszałem. Nauczono mnie, że wszystko, co się robi, powinno się robić należycie, w sposób najdoskonalszy. Dlatego meble, które wykonywałem czy rzeźby, nawet najdrobniejsze, zawsze musiały być dopracowane w najdrobniejszym szczególe.
Nie jest jednak tak, że przedkładam duże tematy nad inne. Kieruję się raczej tym, żeby projekt był intrygujący. Tak było w przypadku Świętokrzyskiego Sztetla. W starej synagodze zaprojektowałem ekspozycję, która jest wynikiem myślenia symbolami, bardziej intelektualnego podejścia do ekspozycji. Wyciągnęliśmy z historii kluczowe elementy, które pozwoliły zwiedzającym zrozumieć kulturę żydowską i jej duchowość. Odwzorowałem bimę, która była głównym elementem wyposażenia dawnej synagogi, i wykonałem ją ze szkła w skali 1:1. Burmistrz Chmielnika, bo tam powstała ta realizacja, zaproponował, aby bożnicę odtworzyć i zrewitalizować jako centrum edukacyjno-muzealne, które będzie mówiło o kulturze żydowskiej i polskiej. Zwróciłem uwagę na charakter tej synagogi, na to, co z niej pozostało. A ocalało bardzo niewiele. W czasie wojny synagoga służyła jako magazyn broni dla Niemców, dlatego była w krytycznym stanie. W latach 90. zaczęto synagogę porządkować, a w 2008 r. pojawił się pomysł, żeby stworzyć w niej centrum kulturalne. Zaproszono mnie do przygotowania koncepcji, opartej na historii Chmielnika. Żydzi stanowili tam niegdyś, koło 30-40% ludności. Szukałem więc sposobów, jak wyciągnąć wszystkie atrybuty, jak pokazać tę pozytywną przedwojenną historię polsko-żydowskich relacji.
PAP: Jak wyglądały prace nad tą rewitalizacją?
M.N.: Naszym zadaniem było stworzenie ekspozycji, która mówi o czasach przedwojennych, ale przekonałem burmistrza, że warto chociaż jej część poświęcić historii Holocaustu. I tak się stało. Było dla mnie ważne, żeby wykorzystać symbolikę światła i cienia, które się uzupełniają. Wewnątrz, w symbolicznej strukturze domu umieściłem wspomnianą już bimę ze szkła. Służy ona teraz do minikoncertów, ale też jest obrazem historii, związanej z kulturą żydowską.
Znalazło się też tu miejsce na opowieść o synagogach w różnych miejscach w Polsce. Są tu więc elementy proste, wyważone, silne, które zamykają pewne rozdziały historii w sposób dosłowny. Część odnosząca się do Holocaustu jest bowiem umieszczona w czarnym kubiku na zewnątrz synagogi. Do kubika można wejść i zobaczyć wyryte w stali nazwiska mieszkańców Chmielnika, ofiar Holocaustu. Obserwowałem osoby wchodzące do synagogi podczas oficjalnego otwarcia. Nie wiedziały co tam zastaną. Domyślały się pewnie, że będzie to odwzorowanie historycznego wnętrza. A zobaczyli coś innego: eteryczną rozświetloną bimę, która spowodowała u wielu osób tak duże emocje, że popłynęły łzy. To było niesamowite uczucie: że można takimi środkami – nie tylko dzięki zdjęciom, eksponatom i efektownej scenografii, ale też dzięki adekwatnej symbolice – w sposób silny i wywołujący emocje, opowiedzieć o historii.
Rozmawiała Dorota Kieras (PAP)