Obrazy Marka Rothki, najbardziej docenianego artysty XX w. na świecie, będzie można oglądać od 7 czerwca w Muzeum Narodowym w Warszawie. Miał pecha za życia, po śmierci zdystansował wszystkich - mówi PAP dyrektor placówki Agnieszka Morawińska. Morawińska jest pomysłodawczynią wystawy prac Marka Rothki w Muzeum Narodowym w Warszawie. W rozmowie z PAP wyjaśnia, dlaczego Rothko był "ostatnim artystą z wielkiej litery" oraz co sprawia, że jego prace biją rekordy na rynku sztuki.
PAP: Jak często prace artystów tego formatu co Mark Rothko są wystawiani w polskich muzeach?
Agnieszka Morawińska: Tego formatu... nie pamiętam. Niektórzy przywołują jako podobną wystawę prac Andy'ego Warhola, ale mnie się wydaje, że tych artystów nie da się porównać. Warhol był współtwórcą innego nurtu, pop-artu. Zadanie, które stawiał przed sobą jako artystą, całkowicie różniło się od postawy Rothki. Rothko był pewnie ostatnim malarzem, który traktował sztukę jako narzędzie do poruszania najpoważniejszych zagadnień egzystencji wspólnych wszystkim ludziom.
Rothko, jak przed nim romantycy chciał, aby malarstwo dorównało sposobem oddziaływania na ludzi muzyce, która odwołuje się do zmysłów i uczuć, nie używając znaków charakterystycznych dla jednej tylko kultury, lecz ma moc prowokowania rozmaitych sposobów odczuwania zależnie od wrażliwości odbiorcy.
Agnieszka Morawińska: Rothko, jak przed nim romantycy chciał, aby malarstwo dorównało sposobem oddziaływania na ludzi muzyce, która odwołuje się do zmysłów i uczuć, nie używając znaków charakterystycznych dla jednej tylko kultury, lecz ma moc prowokowania rozmaitych sposobów odczuwania zależnie od wrażliwości odbiorcy.
PAP: W jaki sposób najdroższe na świecie obrazy udało się sprowadzić do Muzeum Narodowego w Warszawie?
Agnieszka Morawińska: Parę lat temu podczas wizyty w Galerii Narodowej w Waszyngtonie, jeszcze jako dyrektor Zachęty, spytałam o możliwość sprowadzenia do Warszawy dzieł jakiegoś wybitnego artysty amerykańskiego. Dowiedziałam się o istnieniu wielkiego zbioru dzieł Marka Rothki oraz o polityce prowadzonej przez Fundacji Marka Rothki, która chce, aby jego obrazy uczestniczyły w wystawach jak najczęściej. Wystąpiłam więc z propozycją organizacji wystawy w Polsce. Oczywiście, formalności i pertraktacje trwały bardzo długo. Zaczęłam rozmowy na ten temat w 2008 r., do wystawy dochodzi dopiero teraz.
PAP: Prace Rothki biją rekordy cen na rynku sztuki. Jego obraz "Pomarańczowe, czerwone, żółte" jest najdroższym na świecie dziełem sztuki współczesnej, sprzedanym w zeszłym roku za 87 mln dolarów. W naszym kraju jego nazwisko jest chyba najczęściej jedynie z tym kojarzone. Idąc do muzeum polski widz zobaczy na obrazach jedynie kolor. Jaki jest pomysł, aby przybliżyć twórczość Rothki?
Agnieszka Morawińska: Zdaję sobie sprawę, że są różne powody przyjścia na tę wystawę i bardzo chętnie witamy wszystkich, którzy będą chcieli zobaczyć te najdroższe na świecie obrazy, ale mam nadzieję, że nie tylko cena będzie przyciągać.
Na wystawie będzie można zobaczyć dokumenty wprowadzające w świat Rothki. Będą płyty z jego kolekcji i książki z jego księgozbioru, które dostaliśmy dzięki rodzinie artysty. Będzie opis koncepcji wystawy oraz kalendarium życia Rothki w postaci inskrypcji na ścianie. Ekspozycji towarzyszy także poważna, dwujęzyczna publikacja zawierająca sześć esejów poświęconych różnym aspektom twórczości malarza. Wydajemy również książeczkę o Marku Rothko dla dzieci.
Wystawa jest niewielką retrospektywą, przedstawia obrazy ze wszystkich okresów twórczości artysty. Staraliśmy się nie przesadzić z dodatkami do dzieł Rothki, które by osłabiły siłę wyrazu samego malarstwa. Dostarczamy widzom pewnych informacji ułatwiających kontakt z obrazami, ale staramy się ich w żaden sposób nie przesłonić, nie przyćmić.
Myślę, że uważny widz, w ten sposób przygotowany, na pewno będzie mógł patrzeć bardziej świadomie. Wierzę w siłę oddziaływania tych obrazów, w siłę tej twórczości, mam nadzieję, że Rothko uwiedzie również polskiego widza.
PAP: Rothko pochodził z Europy Wschodniej. Czy na ekspozycji odnajdziemy ślady jego korzeni?
Agnieszka Morawińska: Opatrujemy tę wystawę projektem artystycznym, który na nasze zamówienie wykonał Nicolas Grosppiere. Artysta odwiedził Daugavpils, miejsce urodzenia Rothki na Łotwie i wykonał szereg fotografii. To miasto, dawniej zwane Dynaburg czy Dźwińsk, jest miejscem specyficznym. Przeżywało ono okres świetności za czasów carskiej Rosji na początku XX w., można tam znaleźć sporo interesującej architektury z tamtego czasu i jeszcze wcześniejszy wielki fort. Obecnie Daugavpils sprawia dziwne wrażenie, ponieważ jest w dużym stopniu wyludniony, podobnie jak wiele innych miejsc na Łotwie, skąd ludzie wyjechali w celach zarobkowych.
Nicolas pokazuje na wystawie cztery fotografie o "zachwianej" ostrości, co stanowi nawiązanie do skomplikowanych dziejów tego miejsca oraz niejasnej roli, jaką odegrało we wspomnieniach artysty, który opuścił je na zawsze w 1913 r. jako dziesięcioletni chłopiec. Historia przepychała Daugavpils pomiędzy Polską, Rosją i wreszcie Łotwą. Miasto wiele razy zmieniało nazwy, była tam bardzo mieszana ludność. Wszystko, co z tym miejscem związane, ma nieostre granice.
PAP: Rothko opuścił Europę, aby przenieść się z rodziną do Stanów Zjednoczonych. W tym samym mniej więcej czasie światowa stolica kultury przenosiła się z Paryża do Nowego Jorku.
Agnieszka Morawińska: To było trochę bardziej skomplikowane. Rothko opuścił Dźwińsk jako dziecko. Znalazł się z całą rodziną w Portland w stanie Oregon, daleko od Nowego Jorku. Tam zaczął chodzić do szkoły nie znając języka. Musiał być szalenie zdolny, ponieważ zaledwie w ciągu paru lat nadrobił różnicę dzielącą go od amerykańskich dzieci i jako młody człowiek, jeden z trzech z Oregonu, dostał stypendium na Uniwersytecie Yale. Wówczas większość studentów tej prestiżowej uczelni pochodziła z najlepszych amerykańskich rodzin. Rothko nie czuł się wśród nich najlepiej. W artykułach do studenckiej gazetki krytykował ten układ społeczny. Po roku zrezygnował ze studiów.
Przedstawiał się bardzo często jako samouk, podkreślał to, że jest uczniem wielkich mistrzów, których oglądał w muzeach, wymieniał Giotta i przede wszystkim Rembrandta, którego uważał za najwyższe wcielenie artysty, to był dla niego ideał mistrza, choć nie ma oczywiście mowy w malarstwie Rothki o bezpośrednim naśladowaniu Rembrandta.
Rothko miał jednak nauczycieli. Był nim przede wszystkim Max Weber, artysta pochodzący z Białegostoku, który przed emigracją do Ameryki kształcił się w Paryżu. Weber zapoznał Rothkę z tym, co się działo w Paryżu po I wojnie światowej, z Ecole de Paris, z charakterystyczną dla tej sztuki – m.in. Kislinga, Soutine'a i innych - lekko ekspresjonizującą deformacją. W ten sposób Rothko zaczął malować.
Wkrótce jego twórczość przeszła ewolucję pod wpływem surrealistów, którzy, uciekając przed nazizmem, przyjechali z Europy do Nowego Jorku. Przejął zainteresowania mitem. Był bardzo uważnym czytelnikiem Nietzschego. Szukał tego, co jest powszechne, odczuć podzielanych przez wszystkich ludzi.
Agnieszka Morawińska: On należał, jak pani mówiła, do tego pokolenia, które ukradło Paryżowi stolicę sztuki i przeniosło ją do Nowego Jorku. Z tego pokolenia Rothko najpóźniej został doceniony. Brał udział w wystawach, ale zawsze tłumili go inni artyści, w tej chwili zdystansował całą tę generację, łącznie z Pollockiem. Jest artystą którego prace budzą największe emocje i największe pożądanie.
Największe przemiany w jego malarstwie nastąpiły w latach 40. Przeszedł depresję i okres, kiedy nie malował ale spisywał swoją filozofię sztuki. Potem przez okres multiform, obrazów już abstrakcyjnych, płynnych, w których najważniejszą rolę gra kolor, przeszedł do tego, z czym najbardziej jest kojarzony - do pływających w przestrzeni świetlistych prostokątów, zestawionych w nieoczywistych, wyrafinowanych kolorach. To jest malarstwo, które najbardziej broni się przed reprodukcją, żadna, nawet najlepsza fotografia nie daje choćby bladego pojęcia o tym, jak działa kolor w obrazach Rothki.
PAP: Rothko zawsze podkreślał, że nie jest abstrakcjonistą. Jego przyjaciel, artysta Adolph Gottlieb mówił, że "tzw. abstrakcja nie jest żadną abstrakcją, jest realizmem naszych czasów". Na twórczość szkoły nowojorskiej, której Rothko był przedstawicielem, największy wpływ miało doświadczenie II wojny światowej.
Agnieszka Morawińska: W swoich tekstach Rothko nigdy expressis verbis o tym nie mówi, ale przecież był Żydem z Europy Wschodniej, dochodziły do niego wiadomości. Depresja, którą przeszedł w czasie wojny, nie wzięła się przecież z niczego. On należał, jak pani mówiła, do tego pokolenia, które ukradło Paryżowi stolicę sztuki i przeniosło ją do Nowego Jorku. Z tego pokolenia Rothko najpóźniej został doceniony. Brał udział w wystawach, ale zawsze tłumili go inni artyści, w tej chwili zdystansował całą tę generację, łącznie z Pollockiem. Jest artystą którego prace budzą największe emocje i największe pożądanie.
PAP: Co decyduje o tym, że obrazy Rothki są tak wysoko notowane na rynku sztuki?
Agnieszka Morawińska: To akurat jest bardzo trudno wyjaśnić. W naszych czasach nabrały wartości estetycznej, pasują jak ulał do nowoczesnych wnętrz.
Rothko sam pewnie nie byłby zachwycony taką oceną. Pod koniec życia chyba największą satysfakcję sprawiało mu malowanie cykli obrazów przeznaczonych do specjalnych wnętrz, swego rodzaju kaplic. Prace miały pewien aspekt religijny, nie jednej konkretnej religii, ale przejawiała się w nich próba sięgnięcia poza ziemską rzeczywistość. Ten dekoracyjny aspekt sam Rothko uważał za jedynie wehikuł niosący prawdziwą wartość obrazu.
Inna rzecz, że coraz mniej jest takich artystów na świecie, którzy traktują sztukę jako najpoważniejszą kompetencję człowieka do zrozumienia samego siebie i świata, do porozumienia z drugim człowiekiem. Rothko wierzył jeszcze w natchnienie artysty, w jego odpowiedzialność, we wszystkie atrybuty, które zostały potem ośmieszone i podważone przez pop-art. Rothko miał za swojego życia pecha. Na początku lat 60., kiedy odbyła się pierwsza retrospektywa jego prac, pop-art porwał widza swoją łatwością, bezpretensjonalnością, odcięciem się od tych wszystkich wielkich celów, które napędzały twórczość Rothki, na rzecz codzienności.
PAP: Jaki wpływ na odbiór prac Rothki mają okoliczności jego śmierci?
Agnieszka Morawińska: Przysporzyły mu one legendy artysty wyklętego, który kończy życie samobójstwem. Legenda zawsze w jakiś sposób popularyzuje artystę. Artyści z pokolenia Rothki albo ginęli w wypadkach samochodowych, albo sami kończyli ze sobą.
Rothko był szalenie konsekwentny w swoim światopoglądzie, w celach, które sobie stawiał, był na pewno ostatnim artystą z wielkiej litery.
Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)
mce/ ls/