Tajemnicza śmierć, chodząca nocami po ulicach dziewczyna i kolejne, coraz dziwniejsze wydarzenia, a wszystko to zanurzone w atmosferze tajemnicy i grozy. O to, co tak naprawdę dzieje się w małopolskiej Cukrówce, czyli polskim miasteczku Twin Peaks, opowie spektakl „Zimowla”.
Akcja spektaklu, który widzowie krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego będą mogli oglądać już od piątku, rozgrywa się w niewielkim, podwadowickim miasteczku, w dniu śmierci papieża. Dochodzi tam do tajemniczych wydarzeń: po ulicach nocami nago chodzi dziewczyna, z okolicznego jeziora wyłowione zostaje ciało, a jeden z mieszkańców zostaje wróżem. O tym, co tak naprawdę dzieje się w tym miejscu, opowie reżyser Jakub Roszkowski i jego aktorski zespół.
"Ta historia wydawała mi się bardzo ciekawa, ponieważ opisuje małe, polskie miasteczko Cukrówkę, która jak w soczewce skupia naszą polskość, naszą ojczyznę" - powiedział dziennikarzom podczas środowej próby medialnej reżyser.
Jak podkreślił, chodzi tu jednak o rzeczywistość "nie tę widzianą z perspektywy Warszawy i hotelu Marriott, tylko tych małych miejscowości, naszego małego świata, który rozpięty jest pomiędzy ludową magicznością, a naszą polską, bardzo silną religijnością". "To - w zestawieniu z polskim miasteczkiem Twin Peaks, które tutaj się odbija - wydawało mi się historią stworzoną do teatru" - podkreślił Roszkowski.
Tekst do spektaklu "Zimowla" powstał na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Dominiki Słowik, nagrodzonej za to dzieło m.in. ubiegłorocznym Paszportem POLITYKI. Jak podkreślił reżyser, autorka książki "w tym, jak pisze, dużo swojego głosu oddaje kobietom". "Mam wrażenie w spektaklu kobiety też radzą sobie lepiej niż mężczyźni. Podstawą tutaj nie była jedna postać wiodąca - jak w powieści, gdzie jest nią narratorka - tylko zbiorowość. I to od tej zbiorowości próbujemy odbijać się w różne strony" - powiedział twórca.
Pytany o to, jak przełożyć na teatralne deski powieść tak wielowątkową, ocenił, że jest to "oczywiście dosyć skomplikowane". "Kiedy ja ją czytałem, nie była ona ani znana, ani na topie, więc nie miałem poczucia, że spotykam się z książką nagrodzoną Paszportem POLITYKI" - wyjaśnił Roszkowski. "Ale faktycznie była to łamigłówka - jak się za to zabrać, jak to opowiedzieć - bo wiadomo było, że nie da się zrobić tego w taki sposób, jak w książce. Trzeba było znaleźć inny gest narracyjny, przełożyć to na teatr. Faktycznie zajęło to dość długo, długo szukaliśmy odpowiedniego języka; mam wrażenie, że coraz bardziej się ku temu zbliżamy" - ocenił twórca.(PAP)
nak/ pat/