W „Rigoletcie” Verdiego w Metropolitan Opera jedną z wiodących ról, Księcia, odtwarza Piotr Beczała. Przekonuje, że jest to spektakl przynoszący radość i satysfakcję publiczności, ale też śpiewakom. Można go zobaczyć w sobotę w Polsce dzięki bezpośredniej transmisji HD w cyklu „The Met: Live in HD”.
„Jako Książę Mantui występuję w tej operze od długiego czasu. Ostatnia inscenizacja jest uniwersalna z logicznie i prosto przedstawioną historią. Znam doskonale reżysera Bartletta Shera, w którego spektaklach śpiewałem na festiwalu w Salzburgu. Nasze drogi się już kilkukrotnie przecięły. Jest to doskonałe przedstawienie, przynoszące radość i satysfakcję nie tylko publiczności, ale też śpiewakom” – zapewnia tenor w rozmowie z PAP.
Jego zdaniem inscenizacje Metropolitan Opera są dosyć konserwatywne w porównaniu z europejskimi. Mówi, że na Starym Kontynencie wszystko jest często uwspółcześnione i czasem poprzekręcane, i w sensie historycznym, i znaczeniowym.
„Produkcja nowojorska nie jest zupełnie tradycyjna. Akcja toczy się w czasach Republiki Weimarskiej. Przepychanki między arystokracją, burżuazją, siłami militarnymi Europy były dosyć poważne i historia Rigoletta wpasowuje się w ten scenariusz. Jest piękna scenografia, kostiumy i dbałość o szczegóły. Bardzo mnie to cieszy, bo lubię taką nieprzypadkowość w scenografii i kostiumach. Sądzę, że z powodu uniwersalności spektakl może pozostać na scenie Metropolitan przez kilka, jeśli nie kilkanaście lat” – przewiduje Beczała.
W jego opinii "Rigoletto" jest popularną i często pokazywaną operą także dlatego, że jest zbiorem hitów operowych.
„Jeśli chodzi o rolę Księcia, to chyba każdy zna arie +La donna e mobile+ czy +Questa o quella+: należą do najbardziej popularnych i lubianych fragmentów muzycznych. Poza tym cała prezentowana historia jest przejmująca, uniwersalna i nieoderwana od rzeczywistości. Można ją wpisać w każdą sytuację. Miłość ojcowska, kompleksy, problemy, walka kogoś posiadającego władzę z tymi, nad którymi ją dzierży, jest tematem nośnym, zawsze aktualnym, do którego się powraca. Publiczność bardzo takie historie interesują” – ocenia tenor.
Komplementuje artystów, z którymi występuje w tej inscenizacji. Uważa, że obsada jest bardzo dobra.
„Trudno zresztą, żeby było inaczej. Metropolitan Opera jest olimpem operowym świata. Tu zawsze występują znakomici śpiewacy. Wszyscy się znamy od lat. Z sopranistką, Włoszką Rosą Feolą (Gilda), śpiewałem w La Scali w zeszłym roku. Ma piękny głos, bardzo dobrze gra i jest świetną partnerką. Z kolegą odtwarzającym Rigoletta (Quinn Kelsey - baryton) dopiero niedawno śpiewałem w Zurychu w +Trubadurze+ Verdiego. Kelsey, Hawajczyk, jest tutaj bardzo popularny. Jeśli ktoś przybywa z Hawajów i śpiewa w operze, jest to trochę niezwykłe, a on bardzo dobrze wywiązuje się z roli Rigoletta i jest bardzo w tym przekonujący” – podkreśla Beczała.
Przypomina, że również z dyrygentem orkiestry Met, Daniele Rustionim, współpracuje od wielu lat.
„Jeszcze jako bardzo młody człowiek prowadził w Mediolanie orkiestrę La Scali w +Cyganerii+, w której śpiewałem rolę Rudolfa; będziemy występować razem w Monachium w czerwcu w Balu Maskowym. Jesteśmy grupą ludzi, którzy się bardzo wzajemnie lubią i szanują. Kiedy spędza się z sobą kilka tygodni w produkcjach operowych, jest to bardzo istotne” – zaznacza polski śpiewak.
Zwraca uwagę, że jakkolwiek nowojorska inscenizacja zachowuje charakter klasyczny, są momenty, kiedy ma on większą swobodę w tym, co robi na scenie. Wymienia np. kwartet w trzecim akcie.
„Z Maddaleną, (mezzo-sopran Varduhi Abrahamyan)znajdujemy się w maleńkim pokoiku na pierwszym piętrze. Bardzo trudno znaleźć tam odpowiednie miejsce, żeby nie zagłuszyć się własnym głosem, ponieważ pomieszczenie jest bardzo akustyczne. Musieliśmy szukać takich rozwiązań, by balans został zachowany. Są to może drobnostki, ale faktycznie wpływają na jakość konkretnej, a w tym przypadku, centralnej sceny” – zwraca uwagę.
W rozmowie z PAP wyraża też zadowolenie z przyjęcia "Rigoletta" zarówno przez publiczność, jak i krytykę.
„Tenor Piotr Beczała śpiewał Księcia w dwóch poprzednich produkcjach Metropolitan Opera. Po raz kolejny wniósł do roli klarowne brzmienie i uderzające górne tony, a także zarozumiały, dumny temperament. Przelotne momenty wokalnej surowości nie były nie na miejscu w przypadku tej drapieżnej postaci" – zauważył m.in. główny krytyk muzyki klasycznej „New York Timesa” Anthony Tommasini.
"Myślę, że inscenizacja została przyjęta bardzo dobrze. Po poprzedniej, której akcja rozgrywała się w Las Vegas, i była trochę kontrowersyjna, obecna wraca do korzeni. Z powodu pandemii covid publiczność wypełnia widownię Metropolitan może w trzech czwartych, ale wciąż jest to trzy tysiące osób. Poza tym ludzie muszą siedzieć w maskach, co osłabia spontaniczność reakcji, i okrzyki są lekko przytłumione. Mimo to mamy owację na stojąco, co jest miłe i stanowi potwierdzenie, że to, co robimy, jest doceniane” – przyznaje Beczała.
Na uwagę, że pojawiają się oceny, że w nowojorskiej produkcji "Rigoletta" jest najlepszy, wybucha śmiechem.
„Są to subiektywne odczucia. Usiłuję odtwarzać moją rolę właściwie, staram się być Księciem Mantui, który nie jest do końca zły, choć nie jest też oczywiście postacią pozytywną. Tworząc tę rolę, chcę, żeby była w jakiś sposób sympatyczna. Myślę, że mi się to udało, i publiczność to docenia. Książę nie jest w +Rigoletcie+ postacią całkowicie jednowymiarową, zbyt prostą i jednoznaczną. Cieszę się z dobrego odbioru i jesteśmy zadowoleni, że przedstawiamy na scenie taką piękną operę” – wyjaśnia tenor.
W najbliższą sobotę "Rigoletto" zobaczą miłośnicy opery w cyklu "The Met: Live in HD", transmitowanym na żywo do kin na całym świecie, w tym w Polsce. Pytany, czy występ w takim spektaklu jest dla niego inny niż skierowany tylko do widowni zasiadającej w operze, Beczała przyznaje, że tak. Jak dodaje, ma duże doświadczenie w występowaniu w przedstawieniach transmitowanych na cały świat.
„Zaczęło się od roku 2009 (+Łucja z Lammermooru+) i teraz praktycznie co sezon w nich śpiewam. Zawsze koryguje się światła, ponieważ kamera patrzy inaczej niż publiczność z widowni. Zawsze też dostaję nagranie z wcześniejszego spektaklu. Oglądam je i rozmawiamy na temat ewentualnych zmian, które są na ogół drobne, ale istotne. Kamer jest ponad 12. Ponieważ produkcja HD jest dosyć skomplikowana, musimy się do niej dostosować. Śpiewamy często np. nie bezpośrednio w kierunku publiczności, lecz nieco bardziej w bok do kamery, co w Metropolitan jest bardzo trudne, bo to ogromna sala. Jest to również ciekawe dla publiczności w kinach, gdyż filmowane są m.in. zmiany dekoracji, wywiady z artystami w przerwie. Dużo się dzieje” – zapewnia śpiewak.
Mówi, że w czasie wywiadu, którego udzieli w przerwie przed II aktem, pozdrowi wszystkich przed kamerami, szczególnie widzów z Polski. Zawsze stara się to robić, chociaż nie ma tego w scenariuszu.
„Rzadko teraz pojawiam się w Polsce i mam nadzieję, że uda mi się to choćby w takiej formie, choćby przez transmisję z MET, a wiem, że mnóstwo ludzi w Polsce wybiera się na te spektakle; chcę mieć kontakt z polskimi fanami" - konkluduje Piotr Beczała.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)
ad / skp /