O zaszczyt posiadania grobu Jerzego Pilcha mogłoby konkurować co najmniej trzy miasta - Wisła, Kraków i Warszawa - mówił PAP prof. Ryszard Koziołek, literaturoznawca, rektor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, krajan Pilcha. Autor "Bezpowrotnie utraconej leworęczności" spocznie w czwartek w Kielcach, swojej ostatniej przystani.
PAP: Jerzy Pilch spocznie w czwartek na cmentarzu komunalnym w Kielcach po nabożeństwie w miejscowym kościele Ewangelickim.
Ryszard Koziołek: Miejsce pochówku z chrześcijańskiego punktu widzenia nie ma wielkiego znaczenia, ale jeżeli chodzi o wybitnego pisarza, to zdarza się, że kilka miejsc upomina się o to, gdzie powinien spoczywać. W przypadku Jerzego Pilcha co najmniej trzy miejsca mogłyby spierać się o prawo do jego grobu – Wisła, Kraków i Warszawa. To są trzy miasta, które były dla niego jako dla człowieka, ale oddał im również hołd w swoim pisarstwie. A że na koniec życia były to Kielce? Można sobie łatwo wyobrazić, że po kilku latach i one doczekałyby się portretu literackiego i licznych wzmianek w felietonach. Pilch nie wychodząc z mieszkania, wniósłby w życie Kielc swój żywioł pisarski, swoją ironiczną perspektywę, nasyciłby to środowisko anegdotami, jak było to z każdym miastem, z którym był dłużej związany.
PAP: Po śmierci pisarza wypowiadało się na jego temat wiele osób, wszyscy mówili o słynnej frazie Pilcha. Pilch i jego fraza, co to właściwie znaczy?
R.K.: „Fraza Pilcha” to pewien szczególny rodzaj zdania, które jest emblematem jego stylu. Pilch mówił, że specyfiką jego prozy są długie zdania, które wypracował m.in. pod wpływem Biblii i Sienkiewiczowskiej Trylogii. Ta długość nie jest nużąca, mimo powtórzeń słów czy sekwencji składniowych, ponieważ wytwarzają one wspaniałą rytmiczność tej prozy i jej humor. Taki styl jest jak głos, jak gest ciekawego człowieka – Pilch jest niepodrabialny, a jednocześnie tak wyrazisty, że chce się go podrabiać, „mówić Pilchem”. Ale Jerzy Pilch to także mistrz frazy krótkiej, ciętej pointy. Te cechy stały się źródłem sukcesów jego felietonów, które są najwspanialszymi przykładami tego gatunku w dziejach polskiej felietonistyki. Lapidarność i biblijny rozmach – w jednym i drugim czuł się znakomicie.
PAP: Trzeba przypomnieć, że była to szczególna Biblia.
R.K.: Najważniejsza była dla niego Biblia Gdańska, ze względu na luterańskie korzenie i urodę polszczyzny, na jaką została przełożona. Ta Biblia zrosła się z jego doświadczeniem duchowo-kulturowym. Ale równie wysoko cenił Biblię Jakuba Wujka. Pilch był zresztą znakomicie obeznany z polskimi przekładami Biblii, sięgał także po te współczesne.
PAP: Jako śląski patriota musi Pan doceniać fakt, że Pilch wprowadził świat polskich protestantów do współczesnej literatury.
R.K.: To jest cecha wybitnych pisarzy, że potrafią taki kawałek świata, który wydaje się być dziwny, odrębny, trudno zrozumiały podnieść do rangi uniwersum. Tak było z mickiewiczowską Litwą, Dublinem Joyce’a, Odessą Izaaka Babla, którego Pilch uwielbiał. Polscy protestanci są obecni w literaturze od czasów Reja, ale to Pilchowi udało się wprowadzić ich do zbiorowej wyobraźni. Dzięki Pilchowi świat luteranów z Wisły zagościł na stałe w wyobraźni dziesiątków tysięcy czytelników. Nawet jeśli ziomkowie pisarza czuli się czasem dotknięci swoim obrazem w jego książkach, to powinni być Pilchowi wdzięczni, ponieważ ich świat został przechowany na kartach wybitnej literatury.
PAP: W ostatniej książce „Żółte światło” Pilch otwarcie pisze o służbie swojego ojca w Wehrmachcie, tak jakby się chciał z tym tematem ostatecznie rozliczyć.
R.K. Taki jest los wielu ludzi w tej części Europy. Ten dramat polskiej historii, ciągnie się od XIX wieku. Dramat ludzkiego losu uwikłanego w wielką machinę historii, która zagarnia ludzi tego samego narodu w swoje tryby i ustawia ich po różnych stronach frontu. Tak było z oficerami napoleońskimi, którzy przechodzili na służbę carską. Tak bywało na Śląsku w czasie II wojny światowej, że w jednej rodzinie ktoś zdobywał Monte Cassino, a ktoś inny go bronił.
PAP: W wypowiedziach po śmierci pisarza powtarzało się też słowo „samotność”. To paradoks, Pilch był może nie duszą towarzystwa, ale ważnym jego elementem, bohaterem setek anegdot, legendą towarzyską.
R.K.: Gdy czytamy jego „Dzienniki” albo słuchamy anegdot o Pilchu, to wydaje się, że ten człowiek nie rozstawał się z ludźmi, wiecznie imprezował albo gadał albo siedział na meczach. Ale była też druga strona – wstawianie o świcie i zasiadanie przed pustą kartką lub ekranem komputera, bez względu na aktualny stan ciała i ducha. Było w tym coś z protestanckiej etyki pracy, ale też pewien upór, podejście do pisarstwa jako do szlachetnego, ale jednak rzemiosła, któremu trzeba codziennie poświęcić kilka godzin, żeby coś z tego wyszło. Okresowa mizantropia nasiliła się wraz z chorobą. Pilch był człowiekiem dumnym. Objawy choroby, które wiązały się z brakiem kontroli ruchów, problemami z mową nie sprzyjały uprawianiu życia towarzyskiego. Pilch był w chorobie niesłychanie dzielny. Jego postawa wobec choroby imponuje mi w równym stopniu, co jego pisarstwo. (PAP)
rozmawiała: Agata Szwedowicz
aszw/ wj/