„Śnialnia" to żywa i w wielu miejscach bardzo daleka od poprawności opowieść. Sporo w niej narkotyków i seksu. Tych pierwszych jest więcej – zauważyłem, że nawet ludziom w sędziwym już wieku łatwiej się przyznać do przygód z zakazanymi używkami niż do rozwiązłości - mówi w rozmowie z PAP Rafał Księżyk, który za książkę "Śnialnia. Śląski underground" otrzymał Górnośląską Nagrodę Literacką "Juliusz"
Polska Agencja Prasowa: Czym była Śnialnia?
Rafał Księżyk: Śnialnia to swobodne tłumaczenie słowa Oneiron które po grecku znaczy miejsce, w którym się śni. Myślę, że to bardzo ładne spolszczenie greckiego terminu dobrze wprowadza w klimat tej opowieści. Nazwę Oneiron przyjęła grupa artystyczna, która się pojawiła w Katowicach w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku. Chciałem dać znać już w tytule, że ta opowieść traktuje o szerszym zakresie spraw niż tylko historia tejże grupy artystycznej. Mowa tu również o powikłanych korzeniach jej twórców oraz o inspiracjach, które płyną z tego kręgu nieprzerwanie do dziś i dotyczą również literatury czy muzyki. Stąd zamiast nazwy Oneiron, która wpisała się w historię sztuki polskiej, pojawia się Śnialnia.
PAP: Kim byli założyciele Oneironu?
R. K.: „Dziećmi wojny”, a pochodzili z różnych miejsc. Na przykład Andrzej Urbanowicz pochodził z Wilna, a jego ojciec w międzywojniu był oficerem polskiego kontrwywiadu. Z kolei Urszula Broll, przez wiele lat partnerka Urbanowicza i najbardziej utytułowana w tym kręgu artystka, urodziła się w Katowicach w śląskiej rodzinie, w której mieszały się pierwiastki polskie i niemieckie. Matka Urszuli urodziła się w Berlinie, a ojciec był weteranem powstań śląskich, którego hitlerowcy jeszcze przed napadem na Polskę umieścili w Sonderfahndungsbuch Polen, czyli na liście „wrogów Rzeszy”, przeznaczonych do likwidacji. Przeżycia z dzieciństwa sprawiły, że wszyscy ci artyści byli bardzo straumatyzowani wojną. Wchodzili zaś w wiek młodzieńczy w równie ponurych realiach Polski stalinowskiej. Ich artystyczna wrażliwość zderzyła się z ogłoszonym oficjalnie przez władze dyktatem realizmu socjalistycznego. Skierowali się w skrajnie przeciwstawną stronę, czyli ku duchowości, religiom Wschodu, ezoteryce i psychodelii. Stąd ta nazwa, jakby wymarzony przez nich świat w ówczesnych realiach politycznych był możliwy tylko w śnieniu, a nie na jawie. Fenomen Oneironu polegał między innymi na tym, że to co by się wydawało eskapizmem - ucieczką od rzeczywistości, przyniosło bardzo konkretne rezultaty. Opisowi tych rezultatów poświęciłem moją książkę.
PAP: Fenomen Oneironu polegał chyba też na tym, że zrodził się w Katowicach, którym daleko było do ośrodków intelektualnych i artystycznych takim jak Kraków czy Warszawa.
R. K.: Myślę że Śnialnia w żadnym innym miejscu poza Katowicami w ówczesnych warunkach powstać by nie mogła.
PAP: Dlaczego?
R. K.: Z jednej strony zaważyła na tym jakaś hardość Ślązaków, zaś z drugiej fakt, że Ślązacy zawsze byli „gdzieś pomiędzy”. Musieli walczyć o swoje zmagając się z presją sąsiadów – Polaków i Niemców. Te okoliczności sprawiły, że na tle różnych grup artystycznych, także tych kontrkulturowych Śnialnia nie miała sobie równych jeśli chodzi o odwagę, bezkompromisowość i coś, co by można określić jako szeroki gest wizjonerstwa. To właśnie oni jako jedni z pierwszych, a na pewno pierwsi na gruncie artystycznym, wydawali samizdaty - różnego rodzaju pisma i książki poza cenzurą. Jako jedyni w krajach za „żelazną kurtyną” na jednej z tych publikacji – piśmie „Droga” - umieszczali stopkę wydawniczą ze swoimi prawdziwymi nazwiskami oraz adresem. To sprawiało wrażenie, jakby grali władzy i wszelkim czynnikom oficjalnym na nosie.
PAP: Między 1974 a 1978 rokiem ukazało się dziewięć numerów tego pisma.
R. K.: „Droga”, która od czwartego numeru ukazywała się jako „Droga Zen” była pismem buddyjskim. Osoby związane ze Śnialnią jako pierwsze w Polsce zaczęły praktykować buddyzm. Właściwie wszystkie grupy buddyjskie, które dzisiaj istnieją w Polsce, swoje korzenie mają w Śnialni – w kręgu znajomych spotykających się na poddaszu kamienicy przy ulicy Piastowskiej w centrum Katowic. Warto przypomnieć, że w tamtym czasie drukarnie były państwowe, ale to przy wydawaniu „Drogi” i innych samizdatów nie stanowiło dla ludzi z Piastowskiej przeszkody. Wystarczyła flaszka wódki dla chłopaków z drukarni i po oficjalnych godzinach pracy maszyna ruszała jeszcze raz. Przy tym nakład był całkiem spory, bo sięgał tysiąca egzemplarzy. O poddaszu przy Piastowskiej 1 dowiadywało się coraz więcej osób. Wielu zaczęło przyjeżdżać tam na coś w rodzaju weekendowych kursów, zaś latem na buddyjskie zjazdy odosobnienia. Fakt, że ujawnili swój adres przyciągnął nie tylko młodych ludzi, którzy w realiach PRL-owskiej „małej stabilizacji” chcieli od życia czegoś więcej, ale też oczywiście uwagę Służby Bezpieczeństwa, a w związku z tym pojawiły się kontrola korespondencji, inwigilacja, poniżające przesłuchania, naciski i zakazy wyjazdu za granicę. A przecież ludziom z Piastowskiej chodziło tylko o praktykowanie buddyzmu, a nie o opozycję polityczną wobec władz. Mówili, że było im równie daleko do komitetu jak do plebanii. Śnialnia była czymś w rodzaju wyspy wolnej od polskiego przekleństwa wiecznych sporów i polaryzacji. Żeby nie było jednak tak dobrze, w tej małej grupie z czasem też doszło do podziałów i ludzie zaczęli skakać sobie do oczu. W końcu ludzie są tylko ludźmi – w jednej sytuacji heroiczni, w innych bywali toksyczni. Niezależnie od tych ludzkich słabości z kręgu Śnialni wyszło jednak bardzo dużo inspirującej energii. Wśród osób, które się przewinęły przez poddasze przy Piastowskiej są dzisiejsi profesorowie uniwersyteccy, wydawcy i cała plejada psychologów i terapeutów, którzy kładli fundamenty pod nowoczesną polską psychoterapię.
PAP: Ten dystans, jaki osoby z Piastowskiej zachowywały zarówno do partyjnego komitetu jak i kościelnej plebanii, sprawił, że Oneiron nie trafił do panteonu niezależnych od komunistycznych władz organizacji.
R. K.: Myślę, że zaważyło na tym coś innego. Cały ten „bazowy” krąg Śnialni, w którym oprócz Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza byli jeszcze Antoni Halor, Zygmunt Stuchlik i Henryk Waniek, był za młodu rozpalony pragnieniem podbicia Polski. Nie interesowała ich polityka, ale sztuka i na tym gruncie udało się im zaistnieć w ogólnopolskim obiegu. Wystawiali swoje prace np. w mekce awangardy Galerii Klubu Krzywego Koła w Warszawie. Kiedy już weszli w ten krąg, szybko sobie uświadomili, że jest to środowisko pełne rywalizacji i zawiści z ustaloną hierarchią. Oni sami nie mieli ochoty w tej grze uczestniczyć. Jako ci krewcy, charakterni Ślązacy odrzucili ten świat, nie interesowała ich sztuka zarządzana z Krakowa czy z Warszawy, jak sami mówili. Uznali, że centrum świata znajduje się tam, gdzie żyją i tworzą. Dzięki temu stali się niezwykle oryginalni, nawiązując w swej sztuce nie do modnej abstrakcji, lecz do ezoterycznej ikonografii. Rzeczywiście Kraków i Warszawa zaczęły przyjeżdżać do nich, niemniej po latach sprawiło to, że w historii sztuki polskiej pisanej z perspektywy Warszawy i Krakowa Oneiron nie zajmuje takiego miejsca, na jakie sobie zasłużył. Nie twierdzę, że cały krąg Oneironu składał się ze światowej klasy artystów, ale na przykład Urszula Broll na godne miejsce w historii polskiej sztuki nowoczesnej zasługuje. Była współtwórczynią grupy artystycznej ST 53. Nazwa wzięła się stąd, że grupa powstała w 1953 roku w przemianowanych wtedy na Stalinogród Katowicach, ale skrót „ST” wywodzi się od nazwiska Strzemińskiego, który był dla nich natchnieniem. Była to pierwsza - jeszcze przed Krakowem i przed Warszawą - grupa artystyczna w powojennej Polsce która przeciwstawiła się realizmowi socjalistycznemu.
PAP: „Śnialnia” to mnogość wątków, nazwisk i zdarzeń. Jak wyglądała praca nad tą książką?
R. K.: To było wyzwanie, a jednocześnie przyjemność zanurzenia się w innym świecie. Miałem do przeczytania olbrzymią liczbę dokumentów i listów. Artyści już tacy są, że każdą chwilę swojej pracy dokumentują – nie inaczej było z tymi z Oneironu. No i do tego rozmawiałem z bardzo wieloma osobami, które ze Śnialnią miały styczność, w tym z Henrykiem Wańkiem, który był członkiem tego pięcioosobowego, bazowego składu i pozostaje niedoścignionym erudytą obdarzonym niezawodną pamięcią. Skorzystałem między innymi z korespondencji Zdzisława Beksińskiego z Andrzejem Urbanowiczem. Żyjący w osamotnieniu w Sanoku Beksiński czasami wysyłał nawet trzy listy dziennie do Urbanowicza. Zachodzę w głowę dlaczego z tej korespondencji dotąd nie korzystali ci, którzy zajmowali się portretowaniem Beksińskiego, bo to ona daje niezrównany autoportret intymny artysty, bardzo nieszczęśliwego, osamotnionego człowieka.
PAP: „Śnialnia” nie jest jednak monografią naukową.
R. K. Ależ skąd! To żywa i w wielu miejscach bardzo daleka od poprawności opowieść. Sporo w niej narkotyków i seksu. Tych pierwszych jest więcej – przy pisaniu tej książki zauważyłem, że nawet ludziom w sędziwym już wieku łatwiej się przyznać do przygód z zakazanymi używkami niż do rozwiązłości. (PAP)
Rozmawiał Józef Krzyk
Rafał Księżyk - dziennikarz i krytyk muzyczny, był redaktorem naczelnym miesięcznika Playboy, a w latach dziewięćdziesiątych należał do twórców prasy popkulturowej i muzycznej w Polsce. Publikował m.in. w Brumie, Machinie, Jazz Forum. Za książkę "Śnialnia. Śląski underground", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie otrzymał Górnośląską Nagrodę Literacką "Juliusz". Fundatorem tej nagrody jest prezydent Rybnika, a zgłoszone do konkursu książki (wyłącznie biografie wydane w poprzednim roku w Polsce) ocenia kapituła złożona m.in. z krytyków literackich. W skład obecnej wchodzili Anna Arno, Bernadetta Darska, Agata Passent, Zbigniew Kadłubek, Tadeusz Sławek, Aleksandra Klich-Siewiorek oraz Ewa Niewiadomska. Patronat medialny objęła Polska Agencja Prasowa.
jkrz/ aszw/