Mozart lubił dręczyć śpiewaków. Musieli sprostać jego wymaganiom, ale nie zawsze im wychodziło. On chyba tego chciał, dlatego czasem go nienawidzę - powiedziała PAP Simone Kermes (sopran koloraturowy), która wystąpi na gali Mozart Night, która rozpocznie obchody jubileuszu 60-lecia Warszawskiej Opery Kameralnej.
Polska Agencja Prasowa: Wystąpi pani na gali z okazji 60-lecia Warszawskiej Opery Kameralnej. Nie jest to pani pierwszy kontakt z tym teatrem.
Simone Kermes: Faktycznie, rok temu dyrektor Alicja Węgorzewska zaprosiła mnie do wykonania koncertu na Zamku Królewskim. Miał się odbyć w marcu, ale z powodu pandemii został odwołany 20 minut przed rozpoczęciem.
PAP: Miałam nawet bilet na ten koncert.
S.K.: Chcemy nadrobić to w tym roku. Koncert odbędzie się, jeśli nie na żywo, to online.
PAP: Na gali zaśpiewa pani arię koncertową Mozarta "Vorrei spiegarvi, oh Dio!", jednak wykona ją pani nietypowo, bo z choreografią.
S.K.: Ta aria jest tak trudna, że każdy śpiewak cieszy się, jeśli zaśpiewa ją jedynie stojąc. Kiedy przyjechałam do WOK na próby, zostałam zupełnie zaskoczona. Okazało się, że reżyser wymyślił choreografię. Na scenie towarzyszy mi czterech tancerzy, którzy w pewnym momencie mnie podnoszą. To jest nowatorskie i niesamowite podejście do arii koncertowej. Cieszę się i jestem podekscytowana, ale trudno wykonać ten układ choreograficzny w kostiumach.
PAP: Ta aria znajdzie się też na płycie, którą nagrała pani z orkiestrą MACV.
S.K.: Zależało mi, żeby na koncercie wykonać ją m.in. dlatego, że znajduje się na płycie. Poza tym nie jest ona zbyt znana, dlatego chciałabym ją przybliżyć polskiemu odbiorcy. Śpiewałam prawie wszystkie arie koncertowe Mozarta. One zostały napisane dla szwagierki Mozarta Aloysi Weber. Są koszmarnie trudne.
PAP: Mozart nie lubił swojej szwagierki?
S.K.: Mozart lubił dręczyć śpiewaków. Zmuszał ich do śpiewania trudnych utworów i bardzo się z tego cieszył.
PAP: Tak samo jak z koncertami waltorniowymi, podobno Mozart wpisał swojego rodzaju "dedykację" dla Josepha Leutgeba, któremu zadedykował III koncert. Brzmiała ona: "Ty ośle i tak nigdy tego nie zagrasz".
S.K.: Tak właśnie z nim było. Mozart nie chciał, aby arie z jego oper wykonywano jako oddzielne utwory. One powinny funkcjonować jako część dzieła. Mozart uczynił bohaterami swoich oper ludzi. W baroku byli nimi bogowie lub postacie z mitologii. Zrezygnował też z kastratów, których nienawidził. Mozart chciał pokazać siebie i swoje utwory, a śpiewacy musieli sprostać jego wymaganiom, ale czasem im to nie wychodziło. Sądzę, że chyba tego chciał, dlatego czasem go nienawidzę.
PAP: Jaki jest pani stosunek do teatrów operowych? Występuje pani raczej z solowymi recitalami.
S.K.: Dobre pytanie. Wiele lat pracowałam w operach, śpiewając głównie Mozarta. Niestety, podczas spektaklu operowego trudniej o perfekcję niż podczas koncertu. Dzieło sceniczne w jakiś sposób powoduje obniżenie jakości. Mogę wyliczyć na palcach jednej ręki spektakle, w których zaśpiewałam i z których byłam zadowolona. Poza tym często byłam przeciążona. Kocham muzykę operową, ale problemem jest również współpraca między ludźmi. Często reżyserzy, śpiewacy, kostiumografowie nie mogą się dogadać. Rodzą się konflikty, wybuchają skandale. To bardzo mi przeszkadza. Dlatego zdecydowałam się, żeby na końcu swojej drogi robić wszystko sama. Więc sama organizuję koncerty, sama wybieram repertuar, zapraszam muzyków, z którymi chcę pracować. Wybieram projekty ubrań. Dzięki temu mogę być sobą.
PAP: O tym, że jest pani artystką działającą na własnych warunkach, świadczy również nowy album "Eternity", który ukazał się tylko w formacie cyfrowym.
S.K.: Tak jak poprzednie płyty również robiłam go całkowicie sama. Wybrałam repertuar, projektowałam okładkę, pisałam tekst do książeczki. Poprzednie płyty wydawałam w wytwórni Sony, bo miałam z nimi kontrakt przez 10 lat.
PAP: Indywidualność widać również w pani strojach.
S.K.: Wymyślam je przed każdym koncertem, mam swoją projektantkę. Zawsze noszę sukienkę stylizowaną na barokową i rękawiczki. Jeśli chodzi o strój, w którym wystąpię na gali WOK, to część materiału, z którego jest zrobiona moja sukienka, pochodzi z Rzymu, a buty pasujące do niej sprowadziłam z Wenecji. Mam też specjalną suknię do śpiewania Haendla - jasną, barokową. Jest tylko jeden problem - publiczność tak przyzwyczaiła się do mojego kolorowego stylu, że nie mogę już wystąpić w zwykłej czarnej sukience. Słuchacze uważają, że to nudne i oczekują wymyślnych kreacji. Przez to w podróży mam wielkie walizy i czasem mnie to denerwuje.
PAP: To dlatego niemieckie media nazywają panią Lady Gagą muzyki klasycznej?
S.K: Wzięło się to z tego, że podczas występów w operach w Paryżu, Wiedniu i Nowym Jorku przebrałam się za Lady Gagę i media zaczęły podkreślać, że jestem tak charakterystyczna jak ona. A jak raz dziennikarz coś napisze, to potem wszyscy to powtarzają.
PAP: Tak, dotarło to nawet do Polski. Ale nagrała pani piosenkę "Poker Face" Lady Gagi w barokowej aranżacji.
S.K.: Tak, pasowała mi do myśli przewodniej albumu "Inferno e Paradiso", czyli siedem grzechów głównych i siedem cnót. Kiedyś spalili by mnie na stosie jako wiedźmę, bo przygotowania do tego albumu trwały trzy lata, a jak już go wydałam, to wybuchła pandemia. Jeśli chodzi o koncepcję nagrywania muzyki pop jako barokowej, chcę wartościową muzykę rozrywkową wprowadzić w czas baroku, bo uważam, że ona jest w gruncie rzeczy bardzo barokowa. Pop i barokowa muzyka są tak samo wartościowe. Dlatego nagrałam kawałki Stinga, Led Zeppelin, Lady Gagi. "Poker Face" nagrałam na "Inferno e Paradiso" także dlatego, że nazywają mnie Lady Gagą, a treść tej piosenki pasuje do grzechu pożądania.
PAP: A jaki jest w takim razie pani stosunek do wykonawstwa historycznie poinformowanego?
S.K.: To wielopłaszyznowe zagadnienie. Wykonuję repertuar z instrumentami historycznymi oraz dbam, aby muzyka była utrzymana w stylistyce konkretnej epoki. Nie mamy jednak świadomości, jak ta muzyka rzeczywiście była grana. Chcę, żeby muzyka, którą gram, była autentyczna i żeby była dostosowana do współczesnego słuchacza. Ważne, co zawiera tekst i co jest w nutach, ale najważniejsze jest dotarcie do słuchacza i sprawienie mu przyjemności. Ważne, żeby słuchacze ją rozumieli i czuli.
Rozmawiała: Olga Łozińska
Simone Kermes to niemiecka sopranistka koloraturowa, specjalizująca się w muzyce dawnej. Studiowała w klasie śpiewu Helgi Forner w Hochschule für Musik und Theater Felix Mendelssohn Bartholdy w Lipsku. Występuje na najsłynniejszych scenach operowych świata, m. in. w Nowym Jorku, Paryżu, Lizbonie, Kopenhadze, Moskwie, Pekinie i w teatrach niemieckich. Znana jest ze swojej działalności solowej, występowała m.in. w Konserwatorium Moskiewskim i Palau de la Musica w Barcelonie, w Carnegie Hall w Nowym Jorku i w Japonii.
Za album wydany przez wytwórnię Sony "Colori d'amore" zdobyła w 2011 roku prestiżową niemiecką nagrodę fonograficzną Echo Klassik w kategorii Śpiewaczka Roku. Jest również laureatką takich nagród, jak m.in. Deutsche Schallplattenkritik, Diapason d`Or, Midem Award.
Podczas gali w nowo wyremontowanym wnętrzu Warszawskiej Opery Kameralnej wystąpią również Artur Janda, Ewa Tracz, Maria Rozynek-Banaszak, Natalia Rubiś, Tomasz Rak, Elżbieta Wróblewska, Aleksander Kunach, Ingrida Gapova, Aleksandra Żakiewicz, Ilona Krzywicka. Zaśpiewają arie z oper "Wesele Figara", "Cosi fan tutte", "Don Giovanni" i "Czarodziejski flet" Mozarta oraz arie koncertowe. Solistom towarzyszyć będzie orkiestra MACV. Galę wyreżyserował Tomasz Cyz, a scenografię stworzyła Katarzyna Gabrat-Szymańska. Galę będzie mozna zobaczyć w lutym na VOD Warszawskiej Opery Kameralnej. (PAP)
oloz/ wj/