W III RP czytamy mniej i w ogóle mniej korzystamy z kultury wysokiej niż w PRL, bo wizja postępu cywilizacyjnego nie kojarzy się z książką, a z rozwojem technologii i internetem - powiedział PAP socjolog kultury dr Mirosław Pęczak.
Badacz w 25. rocznicę wolności skomentował transformację kulturalną Polaków na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza.
"Przed 1989 r. statystycznie czytaliśmy więcej książek. Po nowości wydawnicze stało się w gigantycznych kolejkach, mimo że nakłady książek w porównaniu z dzisiejszymi były imponujące" - podkreślił badacz. I na dowód przypomniał jedną z kronik filmowych, która ukazuje tłum nabywców przed księgarnią PiW chcących kupić pierwsze polskie wydanie "Ulissesa" Jamesa Joyce'a z 1969 r. "Taka gigantyczna kolejka po tak trudną i poważną lekturę byłaby dzisiaj nie do pomyślenia, podobnie jak sprzedaż 300 tys. egzemplarzy jakiejś książki. A taka w PRL była sprzedaż książek z serii beletrystyki światowej PiW" - zaznaczył Pęczak.
"Od początku III RP wizja postępu cywilizacyjnego nie kojarzy się z tradycyjnym korzystaniem z kultury. Postęp kojarzy się z komputeryzacją, telekomunikacją, rozwojem multimediów, ale nie z książką. Czytelnictwo odkleiło się od tego, co rozumie się przez nowoczesność" - podkreślił socjolog.
Podkreślił, że różnice we wskaźnikach czytelnictwa są tłumaczone mniejszym dostępem do rozrywek w PRL. "Ludzie, mając niewiele do wyboru, korzystali z bibliotek albo kupowali książki, które były dość tanie. Powodem była też presja środowiska wśród przedstawicieli wolnych zawodów jak lekarz czy nauczyciel. Chętnie sięgali po książki albo chodzili do teatru także inżynierowie" - powiedział.
Tymczasem dzisiaj - zdaniem socjologa - klasa średnia, która kształtowała się przez ostatnie ćwierć wieku, w dużej części nie odziedziczyła nawyku korzystania z kultury ambitniejszej. "To są ludzie, którzy chwalą się, że nie przeczytali w życiu żadnej książki" - ocenił Pęczak.
Według niego to jednak nie brak zasady "dobry obyczaj wymaga", lecz przede wszystkim zmiana wyobrażenia o postępie wpłynęła na spadek czytelnictwa po 1989 r. "Od początku III RP wizja postępu cywilizacyjnego nie kojarzy się z tradycyjnym korzystaniem z kultury. Postęp kojarzy się z komputeryzacją, telekomunikacją, rozwojem multimediów, ale nie z książką. Czytelnictwo odkleiło się od tego, co rozumie się przez nowoczesność" - podkreślił socjolog.
Ocenił też, że w ciągu ostatnich 25 lat diametralnie zmienił się model uczestnictwa w kulturze. "W tej chwili nie ma ostrych podziałów pomiędzy inteligencją, robotnikami i chłopami, jak w PRL. Uczestnictwo w kulturze bardziej od zawodu i zamożności różnicuje dzisiaj miejsce zamieszkania. Mieszkańcy dużych miast częściej korzystają z kultury cyfrowej, a na wsiach i w małych miasteczkach młodzież korzysta z oferty kulturalnej i rozrywki tak, jak w miastach korzystało się przed epoką internetu. Spory odsetek młodzieży w miastach nie ogląda telewizji, to jest dla nich drugi wybór, a na prowincji jest wyborem pierwszym. Ogólnie można powiedzieć, że +talent-showy+, które serwuje nam telewizja, ogląda przede wszystkim wieś" - dodał Pęczak.
Podkreślił, że dla odbiorców kultury cyfrowej kultura stała się mozaiką, federacją nisz. "Rośnie liczba takich odbiorców, którzy czytają literaturę iberoamerykańską, pasjami oglądają mecze ligi angielskiej w piłce nożnej lub seriale amerykańskie, a do tego słuchają muzyki heavymetalowej. Ich wybory są suwerenne, niezależne od podziału na kulturę masową i wysoką. Zniknął typ odbioru kultury z początków XX w. i ludzie, którym wypadało chodzić do teatru czy opery, a nie wypadało pójść do kina, uznawanego za rozrywkę jarmarczną" - zaznaczył.
Socjolog zauważył, że po 1989 r. pojawili się też uczestnicy kultury, która chce nie tylko odbierać, ale i nadawać. "Przykładem jest niebywały rozwój blogosfery, ludzie piszą. Często też więcej piszą niż czytają. Ich wysiłek jest bardzo pozytywny, świadczy o tym, że są ciekawi świata, mają zainteresowania i coś do przekazania. Nieco mniej ludzie +próbują się+ muzycznie, ostatnim amatorskim ruchem muzycznym był hip hop, zakładano zespoły hiphopowe, jak w latach 80. punkowe" - powiedział.
Pęczak dodał, że w PRL na sposób odbioru kultury silny wpływ miała telewizja. "W latach 60. pojawiły się co prawda telewizory, ale dostęp do nich mieli nieliczni i pewnie dlatego oferta była dość elitarna, skierowana do inteligencji, transmitowano spektakle operowe czy godzinne programy o literaturze" - zaznaczył.
Zdaniem socjologa wszystko się zmieniło w połowie lat 60. "Osiągnięto wtedy pułap miliona zarejestrowanych odbiorników telewizyjnych, telewizja stała się masowym środkiem przekazu, bo nawet jeśli ktoś nie miał własnego odbiornika, zawsze mógł pójść do sąsiada czy rodziny. Na antenie pojawiły się hity absorbujące wszystkich" - powiedział socjolog. Przypomniał, że na czas emisji kolejnych odcinków "Stawki większej niż życie" i "Czterech pancernych i psa" ulice się wyludniały.
Według badacza następstwem upowszechnienia się telewizji było w latach 70. dzielenie oferty pomiędzy widza ambitnego a masowego. "Pojawiały się wciąż programy dla elitarnej publiczności, poważne grono odbiorców mogło oglądać transmisje z festiwali chopinowskich, a w Dzienniku Telewizyjnym był kilkuminutowy segment poświęcony wydarzeniom kulturalnym, koncertom w filharmonii, spektaklom, obecnie nie do wyobrażenia" - podkreślił Pęczak.
"Dzisiaj telewizja w ogóle nie ma problemów z ofertą telewizyjną. Obowiązuje model telewizji komercyjnej, co oznacza, że priorytetem nie jest program telewizyjny, tylko sprzedaż czasu antenowego dla reklamodawców, a oferta programowa jest w istocie opakowaniem sprzedanego czasu reklamowego. Musi być atrakcyjnie, a więc powszechnie oglądane, by jak najwięcej osób obejrzało te reklamy" - dodał.
Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)
mce/ abe/ pro/