O granicach wolności artystycznej i o tym, czy twórca może pozwolić sobie w działalności artystycznej na więcej, niż przeciętny obywatel rozmawiali w piątek wieczorem w szczecińskiej Akademii Sztuki uczestnicy debaty zorganizowanej przez rzecznika praw obywatelskich.
Część debaty skupiła się wokół sytuacji powstałej w związku z premierą spektaklu "Śmierć i dziewczyna" wrocławskiego Teatru Polskiego. Protestujący przeciwko spektaklowi określali go mianem sztuki pornograficznej. Głos zajął także minister kultury Piotr Gliński, który domagał się wstrzymania przygotowań do premiery przez zawarte w nim treści pornograficzne. Gliński mówił, że jako polityk i minister miał obowiązek ustosunkować się do skarg, bo chodziło o teatr funkcjonujący za publiczne pieniądze.
"Widzę jakiś problem w tym, że duża część społeczeństwa nie była w stanie zrozumieć, dlaczego środki publiczne są wykorzystywane na produkcję sztuki, o której jednak wcześniej informowano na stronie internetowej, że będzie miała elementy, które niespecjalnie są dopuszczalne w przestrzeni publicznej" - powiedział prowadzący debatę rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.
Być może finansowanie z pieniędzy publicznych przedsięwzięć artystycznych trzeba jednak doprecyzować - zauważył Bodnar.
"Nie jestem zwolennikiem tezy, że skoro są środki publiczne to zaraz trzeba skrupulatnie wyznaczać, co to jest naród, dobro narodowe, czy wspólnota i wokół tego typu wartości się orientować" - powiedział Bodnar. "Myślę jednak, że są metody tworzenia komisji artystycznych, komisji składających się z przedstawicieli świata sztuki, którzy w jakimś sensie opiniują projekty artystyczne, które mają być wystawiane przy wsparciu środków publicznych, i że można w ten sposób zachować wolność artystyczną i dać poczucie bezpieczeństwa społeczeństwu, że te środki są maksymalnie dobrze wydatkowane" - dodał rzecznik.
Bodnar pytał, jak pogodzić swobodę twórców i zarządzających kulturą, żeby ci drudzy nie musieli być w pewnym sensie zakładnikami i uniknąć tłumaczenia się ze swoich decyzji.
"Scena jest wolna, czyli może być dla każdego, natomiast dla każdego być nie musi" - powiedziała dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie Anna Augustynowicz.
"Teatr nie jest czymś, co musi być +wmuszalne+ - z teatru można wyjść" - kontynuowała Augustynowicz. "Kiedy widz kupuje bilet do kina, teatru czy na koncert to ma to minimum świadomości, na co kupuje bilet. Odpowiedzialność ze strony dyrekcji polega na tym, żeby takie informacje podać" - dodała.
Bywają sytuacje krępujące nawet dla zespołu teatralnego, kiedy przychodzi na spektakl dla dorosłych małżeństwo z dzieckiem - powiedziała Augustynowicz.
Z kolei dyrektor Muzeum Narodowego w Szczecinie Lech Karwowski zwracał uwagę, że sami artyści muszą się liczyć z tym, że ktoś z odbiorców ich sztuki może się poczuć urażonym, czy nawet zlekceważonym.
"Artyści lubią naruszać granice i to, czy jakaś granica została przekroczona za daleko czy za blisko musi być określane w dyskursie publicznym. Może się zdarzyć, że skończy się to w sądzie, ale tego typu orzeczenia, czy nawet same procesy, też wytyczają pewnego rodzaju granice" - powiedział Karwowski. (PAP)
res/ tpo/