Na początku myślałem o sobie jako o "chińskim poecie". Później - jako o "poecie chińskiego języka". A w końcu uznałem, że jestem poetą języka "yangliańskiego". To mój własny chiński - powiedział PAP chiński poeta Yang Lian, laureat Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta.
Laureatem Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta w 2024 r. został mieszkający w Berlinie chiński poeta Yang Lian, reprezentant Grupy "Mglistych Poetów", którzy od lat 70. - czytamy na stronie internetowej Fundacji Zbigniewa Herberta - "pisząc w modernistycznej poetyce, przemycali w swojej twórczości to, co oficjalnie było zakazane po Chińskiej Rewolucji Kulturanej". "To ogromna wizja, poezja tak gęsta i bogata, że budzi poczucie obcości. To cenne uczucie i wyzwanie, spotkać się z obcą wrażliwością, zanurzyć się w nowy świat. To wielka wartość międzynarodowych nagród, że możemy zetknąć się ze sztuką inną niż ta z dobrze nam znanego świata kultury anglosaskiej" – tłumaczyła członkini jury konursowego, poetka Krystyna Dąbrowska.
PAP: Czy Zbigniew Herbert był dla pana ważnym poetą? Inspiracją?
Yang Lian: Z pewnym zawstydzeniem muszę być szczerym i przyznać, że zapoznałem się głębiej z jego twórczością dopiero niedawno. Gdy dostałem wiadomość o nagrodzie, zacząłem szukać jego wierszy w internecie i zorientowałem się, że był wydany w Chinach i to przez jedną z lepszych oficyn z Szanghaju. Ukazały się jego dwa tomy poetyckie. Oczywiście nie mogę zaświadczyć o jakości tłumaczenia, ale samo to, że istnieją to już coś dobrego.
Książki wielu zachodnich poetów ukazały się w Chinach po tym, jak zaprezentowałem ich publiczności w ramach programów poetyckich, jakie prowadziłem jeszcze przed 2010 r. Oczywiście, Herbert należy do poetów znanych i cenionych, nie trzeba go było nadmiernie promować, ale powiem, że sam zrobiłem przekład jednego z jego wierszy, "Pan Cogito obserwuje w lustrze swoją twarz", by być nieco bliżej tej poezji.
PAP: Jaki okazał się Herbert, gdy przyszło do jego tłumaczenia, a nie tylko czytania?
Yang Lian: Muszę przyznać, że tłumaczenie wierszy to dla mnie wielka przyjemność. Dla mnie to najlepsza forma lektury. Czytając wiersz ma się ogólne pojęcie, o co chodzi, co się w nim dzieje. Ale tłumacząc utwór poetycki trzeba naprawdę wgryźć się w język wiersza, naprawdę zastanowić się nad znaczeniem każdego słowa.
Odkąd wyjechałem z Chin w 1989 r. mieszkałem w wielu miejscach, sporo podróżowałem i rozpocząłem międzynarodowy projekt pod tytułem "Poet To Poet Translation". Wielu powie, że poezji nie da się wiernie przełożyć, ale jako poeta muszę przyznać, że tłumaczenie to dla mnie wspaniałe wyzwanie, zmusza do przemyślenia nie tylko języka, ale samego ducha wiersza. To głębszy rodzaj spotkania między czytelnikiem, a autorem. Zwłaszcza dziś, w epoce globalizacji dochodzi do spotkania różnych kultur i tradycji w internecie, choć na ogół o komercyjnym charakterze.
PAP: Wydaje mi się, że ma pan z Herbertem wspólny również pewien namysł czy napięcie między tradycją, a nowoczesnością.
Yang Lian: To najważniejszy temat całej współczesnej transformacji chińskiej kultury. Wielkim wyzwaniem jest dostosowanie tradycji do współczesnych oczekiwań i zmieniających się okoliczności. Klasyczna chińska kultura opiera się o inne wartości, niż te wyznawane dziś. To inne systemy, inne światy, inne sposoby myślenia. Jak przenieść pewne rytuały czy tradycje w XXI wiek? To najważniejsze pytanie dla artystów. Konflikt między tradycją, a nowoczesnością nie przestaje nawiedzać chińskiej kultury. Nie ma też jednej odpowiedzi na to pytanie - każdy musi znaleźć swoją własną drogę wyjścia. Każdy z moich wierszy postrzegam jako próbę "przepisania" tradycji tak, by nadal miała sens, życie. Internalizuję to, co przychodzi z odległej przeszłości, by stało mi się bliskie, intymne i znaczące.
PAP: W jednym z wywiadów opowiadał pan o swych doświadczeniach, gdy został pan wysłany na prowincję w celu reedukacji i pracował fizycznie. Mówił pan, że przy tej okazji zobaczyć tradycyjne, niezmienne od dekad, sposoby życia. Pisze pan nie o "historii politycznej" w rozumieniu nazwisk przywódców, ministrów i partii, a historii w rozumieniu sposób, w jaki chowa się zmarłych, rytuałach przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Yang Lian: Dorastałem w czasach Rewolucji Kulturalnej, co dla mnie oznaczało przerwanie nauki, koniec jakiejkolwiek edukacji. Jak miliony innych Chińczyków, zostałem wysłany na wieś, by pracować na polu, nauczyć się być rolnikiem. To tam, na tej wsi, odrobiłem pierwszą, może najważniejszą nawet, życiową lekcję. Pracowałem między ludźmi, którzy wiedli życie w zupełnie innej rzeczywistości niż ta, o której z dumą donosiły gazety. Czułem te głębokie i skomplikowane więzy, jakie łączą ich z ziemią, na której żyją. Po pierwsze to miłość: żyją na tej ziemi od kto wie jak wielu pokoleń. To ich ojczyzna, ich dom. Jednocześnie jej nienawidzą, jest więzieniem na które zostali skazani. Nie wolno im jej opuścić, wyprowadzić się, wieść inne życie. Są jak niewolnicy. Urodzili się tam, tam harowali w pocie czoła, tam umrą, zostaną pogrzebani i zapomniani. Poznałem od nich to uczucie.
Moja matka zmarła w ostatnim roku Rewolucji, w 1976 r., miała tylko 50 lat. Straciłem osobę, której mogłem się wyżalić, wobec której mogłem być otwarty. Zaczynałem wtedy pisać, oczywiście były to żenujące, dziecięce wierszyki. Po jej śmierci, w sytuacji, w której nie miałem się do kogo zwrócić, słowa same zaczęły spływać z długopisu na papier, układając się w wiersze. I to ważniejsze niż te, które pisałem wcześniej. Po wielu latach pojąłem, że to było jak nagłe zwarcie, połączenie między słowami, a czymś prawdziwym, życiem. Wszystko, co się wydarzyło później wzięło się z tych chwil: przebudzenie, życie w Pekinie, wyjazd z Chin, życie na obczyźnie, projekty poetyckie i mój sprzeciw wobec reżimu Xi Jinpinga.
PAP: Tym trudniejsze musi być dla pana życie poza ojczyzną, a co nawet ważniejsze, poza językiem.
Yang Lian: Zdaliśmy sobie z żoną sprawę z tego, że jesteśmy uciekinierami z kraju po masakrze na placu Tiananmen [poeta i jego żona przebywali wówczas w Nowej Zelandii - przyp. PAP]. To był wstrząs, nie znaliśmy choćby słowa po angielsku. Nagle znaleźliśmy się w "punkcie zerowym" języka, a nasz chiński istniał jedynie w naszych głowach. To uczucie niemal jak ponowne przyjście na świat, by nauczyć się od nowa nazywać to, co nas otacza i wchłaniać nowe doświadczenia, wrażenia. Język musi się rozwijać od samego początku na podstawie tego, co podsuwają mu te doświadczenia. Jakby mógł opisać swoje życie od nowa. Na początku myślałem o sobie jako o "chińskim poecie". Później - jako o "poecie chińskiego języka". A w końcu - pół-żartem, pół-serio - uznałem, że jestem poetą języka "yangliańskiego". To mój własny chiński.
PAP: Jak postrzega pan rolę poety w erze cyfrowej?
Yang Lian: To wciąż względnie nowy fenomen, internet, zwłaszcza w Chinach. Mówi się tam o dwóch internetach: tym oficjalnym, kontrolowanym, rządowym. Mówi się o "państwowych mediach". Istnieją jednak tak zwane "media osobiste" za pomocą których każdy może wyrazić siebie, nawiązać kontakt z innymi ludźmi, którzy dzielą poglądy czy zainteresowania. To było ważkie doświadczenie.
Często opowiadam o konkursie poetyckim, jaki powołaliśmy z kilkoma znajomymi w 2012 r. Już pierwszego dnia dostaliśmy kilka tysięcy wierszy, wiele z nich napisali robotnicy, pochodzący z biednych regionów kraju, zatrudniający się w wielkich fabrykach wielkich koncernów. Za dnia męczyli się jako trybiki wielkiej maszynerii przemysłowej. Po pracy, w nocy, siadali przy biurkach i pisali wiersze o tym, co ich spotykało, co czuli. Zapewne na starym, ledwo sprawnym komputerze. Z tych wierszy czuło się tak wielką siłę... znacznie większą niż bijąca z utworów, napisanych przez zawodowców. Nie posługiwali się utartymi metaforami, zużytym językiem, sloganami; mieli swój własny, prywatny język na opowiedzenie o swoim życiu. Może nie wszystkie są na wybitnym poziomie, ale liczy się to, że czuć z nich prawdziwe emocje.
PAP: Pańskie książki ukazały się w Chinach, wspominał pan, że tomy Herberta również są dostępne. Jak przedstawia się obecnie sytuacja w pańskim kraju jeśli chodzi o wolność wypowiedzi artystycznej?
Yang Lian: Punktem zwrotnym były wydarzenia z 2019 r., demonstracje w Hongkongu. Tłumy młodych ludzi sprzeciwiły się wówczas planom podporządkowania regionu Chinom. Dobrze rozumieli, że Hongkongowi grozi utrata suwerenność, przemiana w po prostu jedno z wielu chińskich miast. Protesty zostały ostatecznie stłumione. Od tamtej pory wszystko wykorzystywane jest jako pretekst do represji i zwiększenia kontroli: pandemia, lockdown, wszystko staje się narzędziem politycznego nacisku i kontroli.
Tomy pana Herberta ukazały się ładnych parę lat temu. Miał fart. Poezja to nie wykrzykiwanie sloganów. Jej język działa inaczej, mniej bezpośrednio, ale za to głębiej. Gdy zaczynaliśmy swoją działalność, wraz z grupą innych poetów nazywani byliśmy "Grupą Mglistych Poetów" dlatego, że nasze wiersze były tak niejednoznaczne, mgliste. Pod koniec lat 70., gdy policja wzywała niektórych naszych znajomych, by zeznawali przeciwko nam. Wściekali się: dobrze wiemy, że coś jest z tymi wierszami nie w porządku! Tylko nie wiemy co! Musicie nam powiedzieć! A nasi przyjaciele mogli odpowiadać, że nie mają pojęcia, nic z nich nie rozumieją. (PAP)
Rozmawiał Piotr Jagielski
pj/ aszw/