Udało im się wyzwolić swoją małą ojczyznę. Wykazali się przy tym nie tylko poświęceniem, heroizmem i miłością ojczyzny – pisze o bohaterach Powstania Wielkopolskiego redaktor naczelny miesięcznika „Historia Do Rzeczy” Piotr Zychowicz.
Tematem najnowszego numeru „Historii Do Rzeczy” jest historia największego w polskiej historii zwycięskiego powstania zbrojnego. Autorzy skupiają się nie tylko na przebiegu walk i genezie wybuchu zrywu, ale również przygotowaniach Wielkopolan i czynnikach politycznych oraz międzynarodowych, które zdecydowały o polskim zwycięstwie. „Historycy spierają się o to, co by było, gdyby powstanie musiało trwać dłużej. Wskazują, że gdyby państwa ententy nie zmusiły Niemców do złożenia broni, sytuacja mogłaby być krucha. No cóż, wygląda na to, że powstańcy wielkopolscy posiadali jeszcze jedną cechę nieodzowną na wojnie. Sprzyjało im szczęście” – podkreśla Piotr Zychowicz.
„Grudzień 1918 r. był najlepszym momentem na oderwanie się od Niemiec. Miesiąc wcześniej, ale również miesiąc później powstanie by się nie udało. Ten krótki okres słabości Niemiec Polacy z Wielkopolski wykorzystali perfekcyjnie” – stwierdza w rozmowie z miesięcznikiem dr Marek Renzler, historyk, autor niedawno wydanej monografii „Powstanie Wielkopolskie 1918–1919 po 100 latach”. W jego opinii kluczowe dla zwycięstwa było nie tylko przygotowanie powstańców oraz słabość Niemców, ale również rzadziej pamiętane polityczne wsparcie państw alianckich. „Marszałek Foch, przy zawieraniu rozejmu w Trewirze, stanowiącego przedłużenie rozejmu z Compiègne, kazał dodać punkt o przerwaniu walk na froncie wielkopolskim. Wielkopolanie stali się w ten sposób częścią wojsk ententy” – podkreśla historyk.
Dr Marek Renzler „obala” także jedną z wielkich legend Powstania Wielkopolskiego. W jego opinii często przytaczana opowieść o nalocie bombowym polskich samolotów, zdobytych na podpoznańskiej Ławicy, na Frankfurt jest całkowicie zmyślona. Jednocześnie zdobyte w styczniu 1919 r. maszyny stanowiły dla rodzącej się polskiej armii wielką wartość i wzmocnienie jej potencjału.
Wątek międzynarodowego wsparcia dla powstańców porusza w swoim artykule również Marcin Bartnicki. Wiosną 1919 r. nad Polską zawisło niebezpieczeństwo ogromnej niemieckiej ofensywy, której stawką mogła być nie tylko przynależność Wielkopolski, lecz i losy odrodzonego państwa. „Operacja Frühlingssonne (Wiosenne Słońce) zakładała już nie tylko okrążenie i odbicie Wielkopolski po wyprowadzeniu ataku ze Śląska i z Pomorza, lecz także przeprowadzenie ataku w kierunku Łodzi, Skierniewic i Częstochowy” – stwierdza autor. Przypomina też, że niemiecki atak mógł zostać wykorzystany przez bolszewików, którzy wzmacniali swój potencjał na Białorusi i Litwie. Jego zdaniem o zażegnaniu tych niebezpieczeństw zadecydowała nie tylko postawa Wielkopolan, lecz także interesy Francji, która dążyła do maksymalnego osłabienia Niemiec i wzmocnienia „zastępczego sojusznika”, którym po upadku carskiej Rosji miała stać się Polska. „Twarde, jednoznaczne stanowisko Francji nie pozostawiało wątpliwości, że w przypadku ataku na Polskę nasi sojusznicy wznowią działania na froncie zachodnim. Na to Niemcy nie byli gotowi” – podkreśla Marcin Bartnicki.
Wielką rolę w zwycięstwie wojsk wielkopolskich odegrały również talenty dowódcze i organizatorskie dowódcy powstania. Sylwetkę gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego przypomina dziennikarz miesięcznika Tomasz Stańczyk. Szczególnie interesujące wydają się jego relacje dotyczące stosunków z Józefem Piłsudskim. Postawa Piłsudskiego wobec byłego generała armii rosyjskiej może świadczyć o kierowaniu się przez naczelnika państwa względami politycznymi, a nie wyłącznie wojskowymi.
Gen. Dowbor-Muśnicki wykazywał się wielkimi umiejętnościami improwizatorskimi, które pozwalały mu na budowanie sprawnej armii mimo stosunkowo niewielkich środków. W podobny sposób działali pozostali dowódcy rodzącej się armii. Fenomen błyskawicznego rozwoju liczebnego Wojska Polskiego przybliża Maciej Rosalak. W ciągu roku w spustoszonej i wyniszczonej wojną Polsce udało się stworzyć pół milionową armię, w sierpniu 1920 r. wojsko liczyło milion żołnierzy. Jak jednak podkreśla autor, była to armia niezwykle uboga. „Chłopcy jednak (poza nielicznymi maruderami) nie tracili humoru. Najpierw celem ich dowcipów był ułan, który szedł boso w ostrogach (fakt!), łydy miał skręcone owijaczami, konia ciągnął za uzdę, a siodło niósł na sobie” – wspominał jeden z uczestników ówczesnych wydarzeń.
W XX wieku Polska poniosła nie tylko wielkie straty ludnościowe i cywilizacyjne, ale spustoszone zostały również jej zbiory archiwalne. Prof. Sławomir Cenckiewicz przypomina, że polskie archiwa były pozbawiane ważnych zasobów, również po 1989 r. Dowodem na to jest znajdowanie kolejnych ważnych dokumentów w zasobach amerykańskiego Instytutu Hoovera. „W Instytucie Hoovera udostępniana jest także kolekcja akt Departamentu III MSW – jednego z najważniejszych pionów operacyjnych SB! Takich materiałów nikt nie może z Polski legalnie wywozić, bo stoi to w rażącej sprzeczności z polskim prawem – zwłaszcza z ustawą archiwalną i ustawą IPN” – podkreśla prof. Cenckiewicz.
Redakcja miesięcznika tradycyjnie wiele miejsca poświęca dziejom najbardziej zbrodniczego systemu ideologicznego w historii. Prof. Mikołaj Iwanow przypomina mało znane losy jednego z najwyżej postawionych uciekinierów z sowieckiego imperium. W czerwcu 1938 r. do pograniczników marionetkowego państewka Mandżukuo zgłosił się sowiecki generał Gienrich Luszkow, dowódca NKWD w Kraju Dalekowschodnim. Miał z sobą bezcenne dla Japonii dokumenty dotyczące szczegółów funkcjonowania sowieckich służb specjalnych i armii rozlokowanej przy granicy z okupowanym przez Japonią Mandżukuo. Informacje przekazane przez Luszkowa były szokiem dla japońskich wojskowych, którzy zdali sobie sprawę, że w starciu z Armią Czerwoną poniosą klęskę. Według prof. Iwanowa Japończycy nigdy nie zaufali w pełni Luszkowowi i podejrzewali, że przekazywane przez niego informacje są prowokacją Stalina. Bez wątpienia jednak generał NKWD zmienił losy II wojny światowej. Dzięki działaniom Luszkowa Stalin mógł mieć pewność, że Japonia nie zaatakuje ZSRS. „Stalin zdecydował się na przerzucenie większości doskonale uzbrojonych, a co najważniejsze – mających doświadczenie bojowe i przygotowanych do walki jednostek armii Dalekiego Wschodu na Zachód. Z ich pomocą wygrał decydującą bitwę o Moskwę” – podkreśla prof. Iwanow. Do dziś trwają spory o to, kim naprawdę był Luszkow i w jaki sposób zniknął z kart historii latem 1945 r.
Innym przykładem oddziaływania i skuteczności sowieckiego wywiadu jest zdobycie przez ZSRS informacji na temat amerykańskiego programu nuklearnego. Skala sowieckiego szpiegostwa została odkryta dopiero w latach pięćdziesiątych. Jednym z efektów działań kontrwywiadowczych było zdemaskowanie szpiegującego dla ZSRS małżeństwa Rosenbergów. Skazanie szpiegów na karę śmierci wywołało histeryczne reakcje amerykańskich elit liberalnych oraz środowisk komunistycznych na całym świecie. We wszystkie te działania zaangażował się też sam Związek Sowiecki. „Przez dwa lat komunistyczna propaganda próbowała zmusić amerykańskie władze do ułaskawienia Rosenbergów. Gdy do egzekucji w końcu doszło, zmieniono ton – teraz para z Nowego Jorku została mianowana męczennikami walki o pokój” – przypomina Piotr Semka. Wykorzystywano również argument rzekomego antysemityzmu władz amerykańskich. Dopiero po upadku ZSRS ujawniono skalę operacji propagandowej wokół Rosenbergów i ich działalność na rzecz Moskwy. „Kropkę nad i postawił dawny oficer prowadzący Rosenberga – Aleksandr Fieklisow – który po upadku ZSRS potwierdził, że Julius był jednym z najcenniejszych agentów Moskwy. Diabeł zawsze na końcu opuszcza swoje sługi” – podsumowuje Piotr Semka.
Sowiecka propaganda wpływała także na nastroje amerykańskiej opinii publicznej w trakcie wojny w Wietnamie. Taką opinię wyraża sierżant Melvin Morris. W 2016 r. po wielu latach oczekiwania został odznaczony amerykańskim Medal of Honor, najwyższym odznaczeniem wojskowym USA. Bohater tej wojny wywiadzie z Piotrem Włoczykiem nie tylko opisuje dramatyczną rzeczywistość walki z partyzantką komunistyczną, ale również ocenia postępowanie amerykańskich elit, które w latach siedemdziesiątych atakowały żołnierzy armii USA i uznawali ich za zbrodniarzy. „My walczyliśmy przeciw komunizmowi, najpodlejszemu systemowi w dziejach ludzkości. […] Dla tych, którzy kolaborowali z wrogiem, nie mam krzty respektu. Myśmy mieli konkretną robotę do wykonania, a oni narażali nasze bezpieczeństwo, próbując przekonać ludzi, że czarne jest białe, a białe czarne. Coś obrzydliwego” – podkreśla sierżant Morris.
Komunistyczna bezpieka podejmowała działania wymierzone też we wszelkie przejawy niezależnej myśli, nawet jeśli była ona niegroźna dla funkcjonowania systemu władzy. Przykładem może być opisywana przez dr. hab. Marka Gałęzowskiego historia kpt. Wincentego Medyńskiego, oficera przedwojennego WP i Armii Krajowej. Po wojnie próbował zacząć nowe życia na ziemiach odzyskanych. Szybko został otoczony siatką donosicieli. „W czasie kiedy Zw. Radz. zadeklarował dla narodu budowę Pałacu Kultury i Nauki, Medyński komentował to w ten sposób, że jest to propaganda, że właściwe koszty budowy ponosić będzie Polska (!), a ze strony Zw. Radz. uważał to za reklamę” – czytamy w jednym z donosów. Historia śledztwa bezpieki i procesu Medyńskiego może służyć za ilustracje działania polskiego stalinizmu.
Zupełnie zapomnianą historię wpływu komunistycznej propagandy na poglądy obywateli państw, w których panował ten system, przypomina historyk Grzegorz Wołk. „Cała Polska oburzała się na pobicie działaczy Solidarności w Bydgoszczy. Prawie cała. Znalazł się bowiem człowiek, który winę zrzucił na Solidarność i się podpalił!” – pisze autor. Próba samobójcza członka PZPR Zdzisława Kozioła została wykorzystana przez propagandę do legitymizowania walki z „wywrotową” działalnością „Solidarności”.
Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/